Artykuły

"Antygona" Hanuszkiewicza

Gdybym miał spisać listę teatralnych wydarzeń, oglądanych nie tylko na polskich scenach, które w całym życiu dostarczyły mi wrażeń najsilniejszych - zarówno emocjonalnych, jak intelektualnych - przedstawienie to znalazłoby się w samej ich czołówce. Dlatego może szczególnie drażnią mnie tak liczne nonsensy, jakie na jego temat już gdzieniegdzie powypisywano, dostrzegając w nim zamiast odwiecznych a wciąż aktualnych, niebywale ostro wyeksponowanych problemów - tylko minispódniczki i dżinsy młodych wykonawczyń i wykonawców; zamiast rewelacyjnych koncepcji inscenizacyjno-reżyserskich - chęć epatowania swoiście pojętą nowoczesnością; zamiast wreszcie zgodnych z duchem antycznej tragedii i fenomenalnie zharmonizowanych z duchem naszych czasów scen pełnych tragizmu i liryzmu zarazem - jakieś freudowskie popłuczyny, co (w ostatnim wypadku) świadczyć może jedynie o skłonności do niezdrowych skojarzeń u recenzentki. Ponieważ motywu kazirodczej miłości Antygony do Polinika dopatrzyła się w tym przedstawieniu pewna pani, której zapewne zdaje się, że dokonała niezwykłego odkrycia. Nie będę wspominał o opiniach innych, których zdawkowość czy lekceważący ton na wspomnienie nie zasługują.

Tymczasem Hanuszkiewicz na otwarcie przepięknego Teatru Małego w Warszawie dał spektakl, który pozostanie na zawsze w historii polskiego teatru. Mój zachwyt nim nie oznacza zresztą wcale, żebym się całkowicie zgadzał z wszystkimi racjami inscenizatora i reżysera, które miały tu zostać udowodnione, a które - moim zdaniem - bynajmniej w sposób jednoznaczny udowodnione nie zostały. Zaznaczone zostały jednak na tyle silnie, żeby do głębi poruszyć myślącego widza i zostawić otwarte pole do najżywszych dyskusji, a o to przecież w końcu chodziło Sofoklesowi już w V wieku p.n.e. i o to samo idzie nam dziś w naszym skomplikowanym świecie. Najprościej: problem władzy i sumienia, konfliktu racji stanu z wewnętrzną racją moralną jednostki, problem decyzji, jaką musi się podjąć w okolicznościach tragicznych dla obu stron: dla kogoś, kto decyduje i kogoś, kto jest owej decyzji przedmiotem. A wreszcie: kto właściwie ma słuszność? Czy Kreon, broniący "ładu nadrzędnego", która to obrona, doprowadzona do swych logicznych konsekwencji, musi dziś zwłaszcza - po naszych historycznych doświadczeniach - budzić uzasadnione obawy, choć obiektywna jej słuszność nie ulega wątpliwości; czy Antygona, w sposób równie tragiczny i dojrzały, o może nawet bardziej dojrzały niż Kreon rozumująca i broniąca swego "ładu wewnętrznego", swej indywidualnej racji moralnej? (Aż śmieszne, jak tu zmyliła niektórych owa minispódniczka, sugerując niedojrzałość bohaterki i poddając tylko jeden motyw: buntu przekornej młodości wobec statecznego rozsądku).

Tragizm jest udziałem stron obu: gdyż tak Kreon, jak Antygona rozstrzygnąć muszą konflikt z własnym sumieniem. Obracamy się w błędnym kole, które tragedia zamyka katastrofą, pozostawiając jednak pytanie otwarte po wsze czasy. I to pytanie ze sceny Teatru Małego atakuje nas tym potężniej, że - posłużywszy się doskonałym nowym przekładem Stanisława Hebanowskiego i nie naginając do swych celów interpretacyjnych ani jednej myśli Sofoklesa - inscenizator, reżyser i równocześnie znakomity odtwórca roli Kreona Hanuszkiewicz, z diaboliczną niemal siłą wyrazu osadził je w wymiarach współczesności. Naturalnie nie o minispódniczki, ani o dżinsy, ani o "cywilne" ubrania Kreona czy Tejrezjasza (którego dostojnie gra Kazimierz Opaliński) tu idzie. Lecz o bezbłędne uwypuklenie tych punktów odniesienia, w których tragedia Antygony i Kreona przemawia do nas tak bezpośrednio, jak gdyby była napisana wczoraj.

Rozgrywając tragedię na trzech planach gry: na scenie właściwej (otoczonej miejscami dla widzów z trzech stron), z której przez cały czat przedstawienia nie schodzą wykonawcy, a z ich gromady w odpowiednich chwilach tylko "wynurzają się" (chciałoby się powiedzieć) protagonistki i protagoniści; na planie drugim (podeście nad sceną), na którym pojawia się Kreon, później Tejrezjasz; wreszcie na trzecim, ograniczającym już głąb sceniczną i przestrzeń gry, lecz przecież pełniącym w niej ważną funkcję - Hanuszkiewicz raz jeszcze dał dowód mistrzostwa, z jakim rozwiązuje sceny zbiorowe i sytuacje kameralne. Mistrzostwo to charakteryzuje prostota niemal ascetyczna, lecz w swej ascezie urzekająca. Dodam, ze muzyka Macieja Małeckiego stanowi ważny składnik przedstawienia, integrujący je równie harmonijnie, jak układy reżyserskie.

Wspomniałem o dostojnym Opalińskim-Tejrezjaszu i o samym Hanuszkiewiczu w roli Kreona. Dodatkową - w najlepszym znaczeniu tego słowa - sensacją przedstawienia jest fakt, że cała reszta wykonawców to studentki i studenci czwartego roku warszawskiej PWST. Ich gra napełnia radosnym spokojem o przyszłość naszego aktorstwa. Trudno wymieniać wszystkich, lecz jeden debiut żywo przypomina mi - oglądane niegdyś - debiuty artystów, których zaliczamy dziś do naszych największych. To debiut Anny Chodakowskiej w roli Antygony. Zapamiętajcie to nazwisko. Nieraz jeszcze będziemy je wymieniać z najwyższym przejęciem.

PS. W czerwcu br. "Antygona" w inscenizacji i reżyserii Adama Hanuszkiewicza weźmie udział w Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Wiedniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji