Artykuły

Wszystko jest pod kontrolą

- Chodziłem na masę, najczęściej nieznaczących, castingów. Spędziłem mnóstwo czasu na korytarzach czekając na przesłuchanie do roli w reklamie. To normalna sytuacja dla aktorów - rozmowa z MARIUSZEM ZANIEWSKIM, aktorem Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Katarzyna Janiszewska: W teatrach płacą aż tak słabo, że musiał Pan dorabiać jako barman?

Mariusz Zaniewski: Pracowałem jako barman albo kelner w momencie, kiedy nie miałem pracy. Teatr jest instytucją budżetową i z założenia nie płaci dobrze. A stanie za barem jest bardzo fajną fuchą.

Jaki drink najlepiej Panu wychodzi?

- Za barem pracowałem w Warszawie i Krakowie, w Cafe Gołębia 3. W jednym robiłem koktajle owocowo-warzywne i kawy. Rzadko montowałem poważne drinki. W drugim miejscu ludzie najczęściej pili piwo i wódkę. Nigdy nie pracowałem w barze, który wymagałby jakichś większych umiejętności niż utrzymanie szklanki.

Często odwiedza Pan kawiarnię przy Gołębiej. Zdarza się Panu stanąć za barem?

- Tak. Ale cśśśś!

I jak reagują klienci?

- Wszystko jest pod kontrolą. Nikt raczej nie ma przyspieszonego bicia serca z mojego powodu. Zresztą dość często tam wysiaduję.

Zdarzało się Panu rozbijać szklanki, mylić zamówienia?

- Trzeba dłuższego czasu, żeby się z tym wszystkim oswoić. A ja nie pracowałem w jednym miejscu dłużej niż kilka miesięcy. Kiedy już zdążyłem się czegoś nauczyć, odchodziłem. Na porządku dziennym były jakieś pomyłki, wylane kufle czy potłuczone szklanki.

Trudniej być barmanem czy kelnerem?

- Najtrudniejsze psychicznie jest niewykonywanie zawodu, do którego się przygotowywało kilka lat. Nawet jeżeli mamy fantastyczne momenty w pracy w tym innym miejscu i doskonały kontakt z ludźmi, to gdzieś z tyłu głowy kołata się, że tracimy czas.

Czekanie na telefon z propozycją zagrania jest stresujące?

- To było stresujące kiedyś. Teraz trochę pozbyłem się tego napięcia. Trzeba odpuścić, żeby nie zwariować. Chodziłem na masę, najczęściej nieznaczących, castingów. Spędziłem mnóstwo czasu na korytarzach czekając na przesłuchanie do roli w reklamie. To normalna sytuacja dla aktorów.

Teraz nie ma Pan już tych zmartwień. Serial "Brzydula" staje się coraz popularniejszy. Odczuwa Pan to na sobie?

- Nieszczególnie.

Nie ma piszczących dziewczyn?

- Piszczących dziewczyn - nie. Zdecydowanie. Jestem postacią drugiego planu. Jestem rozpoznawalny, ale jest to nieuciążliwe. Zawsze, gdy gra się rolę w serialu, popularność wzrasta, a za moment spada.

Plotkarskie portale Pana nie prześladują?

- Kompletnie nie. Zwłaszcza, że nie mam tendencji do chodzenia na wszystkie możliwe gale, imprezy branżowe. Wolę się bawić w towarzystwie przyjaciół, którzy nie są celebrytami.

Aktorem teatralnym jest Pan od prawie 10 lat. Ale dopiero teraz przyszła rozpoznawalność i uznanie. Czy to nie jest niewdzięczny zawód?

- U większości aktorów jest pewna doza próżności, którą chcieliby zaspokoić. Ale teatr też ją w pewnym stopniu zaspokaja. Gratulacje, które odbiera się od widzów teatralnych przychodzących na spektakl, którzy jeszcze mają coś na jego temat do powiedzenia, są co najmniej tak samo smaczne. A w telewizji kończy się to na tym, że "o! ja pana skądś znam". I tyle. Kiedyś serial był uważany przez aktorów za jakieś przekleństwo. Rola w serialu była równoznaczna z końcem poważnej kariery teatralnej, filmowej. Teraz zdarza się, że dyrektorzy teatrów zatrudniają aktorów serialowych po to, żeby ściągali widzów.

Czy dla aktorów z poważnymi rolami na koncie, z dorobkiem teatralnym - a tacy grają w "Brzyduli" - to nie jest degradacja?

- Wszystko zależy od tego, jak serial jest traktowany przez ludzi, którzy go tworzą. Jeśli narzucają szaleńcze tempo pracy albo obniżają budżet, aktor nie czuje się komfortowo. Praca ponad siły fizyczne, a poniżej możliwości artystycznych jest nie tyle uwłaczająca, co nieprzyjemna.

A Pan lubi swoją postać? Fajnie się gra czarny charakter?

- Jest wredny, robi za plecami, podkłada świnie. Ale w większości zakładów pracy takie osoby są na porządku dziennym. Chciałby czynić dużo zła, ale mu nie wychodzi. Ma zawsze świetne pomysły, które rujnują jego sojusznicy, albo jego działania są rozmontowywane przez wrogów. Zbiera się do skoku i odchodzi z niczym. Taka tragikomiczna postać.

Zdarza się, że ludzie postrzegają Pana przez pryzmat roli?

- Zwykle to jest stwierdzenie - O, jaki pan sympatyczny, a taki wredny się wydaje. Niektórzy mówią to na poziomie żartu, inni bardziej serio. Znam opowieści, że jakiś aktor nie został obsłużony przez panie sprzedające na Kleparzu, bo grał złego w popularnym serialu. Mnie osobiście nigdy to nie spotkało.

Taniec z Gwiazdami już się do Pana zgłaszał?

- Nie jestem jeszcze tego kalibru gwiazdą. Choć trochę kończą im się gwiazdy z prawdziwego zdarzenia. Czy może już dawno się skończyły? Nie siedzę w świecie popkultury i często nie wiedziałem, który to tancerz, a która gwiazda.

A zatańczyłby Pan?

- Nie. To znaczy teraz tak mówię, ale słyszałem, że tam bardzo dobrze płacą. Więc jeśli odezwie się we mnie mały kapitalista, to kto wie?

Intrygujący, elektryzujący i demoniczny. Tak o Panu piszą na intemetowych forach.

- Intrygujący? Tak się chyba mówi o brzydkiej kobiecie, więc nie wiem, co o tym myśleć. Chociaż nie! Ten eufemizm to ciekawa uroda albo interesująca kobieta. To w sumie miłe. Jeśli coś intryguje, to znaczy, że coś jest pod spodem, że istnieje jakieś życie wewnętrzne we mnie. A elektryzujący? To powstało w głowie innych ludzi, nie wiem jak to skomentować. Demoniczny to już jest zdecydowanie przesada. Ale fora internetowe mają to do siebie, że można na nich napisać absolutnie wszystko.

Można się zakochać w brzyduli?

- Oczywiście. Nie tylko jest to możliwe i prawdopodobne w teorii, ale zdarza się nagminnie. To jest kwestia reakcji chemicznych. Moi koledzy twierdzą, że moje partnerki są interesujące i o ciekawej urodzie. Uroda to rzecz względna. Choć oczywiście jest piękno, którego nie możemy kwestionować. Ale regularne rysy to jest banał. A piękno tkwi w nieregułarnościach, dysproporcjach.

Dla aktora jest lepiej, jeśli jest przystojny, czy jak ma "ciekawą" urodę?

Najlepiej, gdy jest utalentowany i ma interesującą osobowość. Jeśli ktoś jest atrakcyjny, jest mu łatwiej. Ale tylko wtedy, gdy liczą się wyłącznie warunki zewnętrzne. To jest kwestia tego, kogo poszukują do danej roli. Jeśli to ma być człowiek, który robi wrażenie na płci przeciwnej swoim wyglądem, to zostanie zatrudniony aktor, który robi wrażenie.

A Pan ma dystans do siebie?

- Nabywam go. Łatwiej być aktorem, jeśli się jest osobą otwartą i ekspansywną. Ja mam tendencje socjopatyczne i introwertyczne, więc jest mi trudniej. Ale jest wielu aktorów, którzy są fantastyczni na scenie, a w życiu okazuje się, że to skromny człowiek, wycofany, niezagarniający przestrzeni. Nieśmiałość jest cechą, która nie dyskwalifikuje, ale na początku na pewno nie pomaga.

Jest przerwa w kręceniu "Brzyduli". Wybiera się Pan na wakacje?

- Na razie muszę wyremontować mieszkanie, a później zobaczymy. Moja dziewczyna marzy o nurkowaniu. Najprawdopodobniej pojedziemy do Egiptu, bo tam można znaleźć najbliższą rafę koralową. Nigdy nie nurkowałem.

Boi się Pan?

- Nie. Tak w ogóle, to czego ja się boję? Hmmm. Niczego się nie boję. Super!

***

MARIUSZ ZANIEWSKI

Urodził się w Szczecinie w 1977 r. Wybrał laikarstwo we wrocławskiej filii PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Dopiero w trakcie studiów zdecydował się na aktorstwo. W teatrze zadebiutował w trakcie studiów, w spektaklu "Nie-Boska komedia" (reż. Krzysztof Nazar) na deskach Starego Teatru. Na szklanym ekranie pojawił się pierwszy raz w 2003, w serialu "M jak miłość". Jego debiut kinowy to rola w filmie "Karol. Człowiek, który został papieżem". Obecnie gra w serialu "Brzydula" emitowanym przez TVN. Wciela się tam w postać Aleksa Febo, dyrektora finansowego wielkiego domu mody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji