Artykuły

Jacy tacy

"Wesele" Krystyny Meissner zaczyna się wejściem aktorów na ciemną jeszcze scenę. Dźwięk rogu, przypominający syrenę okrętową we mgle i szum wiatru zaczynają akcję dramatu. Gasną światła widowni, zapala się scena. Po prawej stronie proscenium fotel otoczony snopkami zboża, po lewej zbroja, też w snopkach. Środek sceny zajmuje szeroki, ale niziutki podest ze stołem. W ostrym, zimnym świetle błyszczą na nim zielone butelki z wódką i szklanki z grubego szkła. Tył sceny zajmują chochoły, delikatnie oświetlone, ale wyraźnie obecne.

Teatralna maszyna "Wesela" działa na toruńskiej scenie sprawnie. Pierwszy akt toczy się w szybkim tempie, choć rytm wiersza bywa często łamany, a niektórych aktorów zwyczajnie nie słychać - zwłaszcza w tylnych rzędach krzeseł. Rolę zwornika, trzymającego w ryzach słowa i działania gra muzyka Jacka Ostaszewskiego - dyskretnie, ale wyraźnie organizująca ruch i działania sceniczne, podkreślająca pauzą momenty dla inscenizacji istotne. Konsekwentnie przestrzegany jest podział przestrzeni scenicznej, znakomita praca świateł. Zdecydowana większość aktorów pokazuje sprawne, przyzwoite rzemiosło. Ba, są i postacie zrobione w sposób szczególnie dobry. Jest w tym przedstawieniu wreszcie, jak zwykle w teatrze Krystyny Meissner, mnóstwo smaczków, delikatnych akcentów, pomysłów wzbogacających znaczenia. Jednym z przykładów jest staropolski Kurdesz podśpiewywany przez Gospodarza (Dymitr Hołówko), znakomicie wzbogacający charakterystykę postaci i odwołujący się zarazem do autentycznego upodobania, jakie miał w tej pieśni pierwowzór bohatera - Włodzimierz Tetmajer.

I przy tym wszystkim trudno o krótką, jednoznaczną ocenę spektaklu. Z jednej strony jest chłodny emocjonalnie, ale z wyjątkami, o których za chwile. Nie narzuca się z publicystycznymi odniesieniami do historii ani do współczesności. Nie jest pamfletem politycznym ukazującym na przykład flirt tzw. prawicy niepodległościowej z PSL, ale przecież nie zamazuje też zasadniczych rysów i cech, które możemy tu i teraz rozpoznać i w politykach polskich, i w naszej zbiorowości.

Krystyna Meissner, mówiąc o sensie spektaklu, powiedziała gdzieś, że kończąc go kwestią "pieje kur", chciała zostawić furtkę dla nadziei. Nie wiem, czy to się udało. "Wesele" toruńskie, starannie eksponując ironię, z jaką Wyspiański potraktował większość postaci i sarkazm, z jakim odniósł się on do owego okazjonalnego, połowicznego bratania się Polaków (ponad rozmaitymi podziałami) pogłębia pesymistyczny sens tekstu. Wszystko w tym przedstawieniu wskazuje, że w emocjonalnym podnieceniu łapiemy byle cień nadziei i budujemy na nim zamki z piasku. Gdy zaś emocje miną, nawet dysponując odpowiednimi instrumentami nie potrafimy rozsądnie zorganizować życia wokół siebie - nie mówiąc o poważniejszych sprawach. Potrzebny nam wiatr historii, byśmy próbowali wiszące w powietrzu, a nie do końca uporządkowane idee- zamienić w sensowny czyn. W momencie powstawania "Wesela" była to idea niepodległości, dziś. żeby poszukać aktualnego sensu. np. idea nowej, porządniejszej organizacji państwa i społeczeństwa.

Przedstawienie powinno być w takim samym co najmniej stopniu do oglądania jak do rozmyślania, jak zwykle jednak w przypadku teatru Krystyny Meissner, widać w "Weselu" lekką przewagę waloru intelektualnego. Jest tu oczywiście wiele urody teatralnej, jest kilka scen, które działają nie tylko na rozum, ale i na emocje. Należy do nich oczywiście przepiękna scena usypiania dzieci, z Chochołem, który wchodzi do chaty jakby poprzez sen Isi. Bardzo sympatycznie pokazane są przygody miejskich dziewcząt na wiejskim weselu, z kapitalną scenką częstowania panienek wódką. Jest piękna rola Moniki Jakowczuk grającej odważną Pannę Młodą - prostą, ale pewną siebie na polu ciała. Jest to trzecia rola młodej dziewczyny z gminu w jej wykonaniu w ostatnim czasie, profesjonalnie odmienna od poprzednich. Jest zgrabny epizod Nosa w wykonaniu Włodzimierza Maciudzińskiego, trafnie obsadzony jest Jarosław Felczykowski jako Czepiec. Zresztą, gra cały zespół i gra profesjonalnie, bez zgrzytów. Ale też na ogół bez wyrazistego zaznaczania swojej obecności, bez przyciągania uwagi. Z jednym zasadniczym wyjątkiem - Jaśka Sławomira Maciejewskiego, którego finałowe sceny są kluczem do interpretacji całego toruńskiego "Wesela". Moment, gdy Jaśko, przerażony utratą złotego rogu stara się na chwilę zbagatelizować sytuację, gdy usiłuje z tragedii powrócić w farsową błazenadę, ale dostrzega, że nikogo nie zwiódł i postacie sceniczne pozostają nieruchome, czekające nie wiadomo na co, jest jedynym może przejmującym fragmentem przedstawienia. Z bezruchu, którym Krystyna Meissner zastąpiła chocholi taniec, wytrąca bohaterów nie Jaśkowe "pieje kur !", ale odgłos wichury. To nie musi być, oczywiście, żaden wicher dziejów, ale po prostu zimny, jesienny, realny wiatr, który studzi rozpalone głowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji