Artykuły

"Krakowiacy i górale" nic się nie starzeją

FAKT sięgnięcia po utwór tak mocno związany z historią polskiego teatru, po pierwszą narodową operę "Krakowiacy i górale", dzieło Wojciecha Bogusławskiego - twórcy naszego narodowego teatru i kompozytora Jana Stefaniego sam w sobie jest już godzien pochwały, niezbyt często bowiem nasi reżyserzy. Chcę pamiętać, że polska dramaturgia zaczyna się grubo przed romantyzmem.

Wielce interesujące są okoliczności powstania "Krakowiaków i górali", a także ich sceniczne losy. Utwór miał premierą 1 marca 1794 roku i grany był zaledwie trzy razy, po czym został zdjęty przez carską cenzurę, jako że dopatrzono się w nim zbyt wielu politycznych aluzji do aktualnej sytuacji, był to wszak okres bezpośrednio poprzedzający powstanie kościuszkowskie, które proklamowane zostało przez Naczelnika 24 marca 1794 roku w Krakowie.

Dziś oczywiście patriotyczna warstwa utworu jest nadal ważna ale o żywotności sztuki Wojciecha Bogusławskiego decyduje zabawna choć prościutka intryga, wyraziście i różnorodnie pokazane postaci, a także bardzo autentycznie pokazany folklor.

Sam Bogusławski tak motywował powstanie tej sztuki: "Przyszła mi na myśl wystawienia na Scenę tych wesołych i rubasznych Krakowiaków, którzy śpiewaiąc uprawiaią ziemię, śpiewaiąc biią się za nią. Świeży dowód ich męztwa pod Racławicami żaplił móy umysł; lube moiey młodości wspomnienia, drogie chwile które na tey ziemi przeżyłem, nauki które w niey brałem, związki krwi które mnie tam łączyły, wszystko to przed moiemi stanęło oczyma. - Wezwałem całey moiey pamięci; całey zdolności do odmalowania ich zwyczayów, zdań, uczuć, mowy i zabaw". Zamysł swój Bogusławski zrealizował znakomicie.

A jak wypadli "Krakowiacy i górale" Anno Domini 1983 na scenie Teatru Narodowego w reżyserii Jerzego Krasowskiego?

Odnosi się wrażenie, że wysiłki reżysera skierowane zostały na to, by przedstawienie było widowiskowe, dynamiczne i wesołe, ale jednocześnie zaprawione refleksją nad korzyściami zgody narodowej i potrzebą patriotycznej postawy.

Widowiskowe rzeczywiście jest, dynamiczne również, choć czasem ów dynamizm przypomina raczej bałagan, wesołe w miarę, nierzadko bowiem mamy tu humor nie najwyższych lotów, co do refleksji to już sprawa indywidualnej wrażliwości. Wydaje się jednak, że publiczność zaczyna być już zmęczona owymi dydaktycznymi przesłaniami. Przede wszystkim jednak przedstawienie Jerzego Krasowskiego niespójne jest w sferze gatunku, do końca bowiem reżyser nie może się zdecydować, czy sztukę grać jako komedię czy jako farsę. Prowadzi to do dwojakiego traktowania poszczególnych ról, co na scenie sprawia wrażenie dysharmonii. Przedstawienie grane jest w .dwóch lub trzech obsadach, zatem moje uwagi od noszą się tylko do tej, którą dane mi było oglądać.

Warszawski spektakl stawiał przed aktorami dodatkowo wymogi wokalne i taneczne. Jeśli chodzi o taniec, to wypadł nawet nieźle, znacznie gorzej było ze śpiewaniem (na szczęście nie u wszystkich), co muszę przyznać dość mnie zaskoczyło, gdyż całkiem niedawno ten sam zespół znakomicie radził sobie ze "Śpiewnikiem domowym" S. Moniuszki w reż. A. Hanuszkiewicza. Wyraźnie nie była w stanie pokonać trudności wokalnych Krystyna Królówna (Dorotka), która też zbyt jednostronnie traktowała tę postać grając ją na jednej nucie nieposkromionej namiętności do Stacha i przemożnego pragnienia przyprawienia rogów swemu leciwemu mężowi. Upatruję tu jednak raczej winę reżysera niż tej bardzo dobrej przecież aktorki. Podobnie rzecz ma się z Tadeuszem Janczarem, który po znakomitej roli Macieja Wścieklicy, zaczyna ją w jakimś sensie powielać - znacznie spłycając w kolejnych swych scenicznych wcieleniach. Postać Miechodmucha dowodzi, że ten aktor zaczyna popadać w niebezpieczną manierę. Zupełnym nieporozumieniem była również koncepcja roli Bryndasa w wykonaniu Adama Mariańskiego. Pokazanie górala jako mister uniwersum pewnego swych mięśni, silnego acz ograniczonego supermana z komiksu rodem, może byłoby i zabawne, ale nie u Bogusławskiego. Te właśnie role traktowane farsowo są jakby z innej sztuki i nie przystała ani do tekstu, ani do innych postaci.

BARDZO dobrze natomiast zagrała rolę Basi Hanna Orsztynowicz, świetnie radząc sobie ze śpiewem i zgrabnie budując rolę. Jej Basia jest pełna wdzięku, niewinnej kokieterii, a przede wszystkim swobody i naturalności. Zasługa tym większa, że z ról zakochanych pozytywnych bohaterek trudno jest coś ciekawego "wyciągnąć".

Także Tomasz Budyta jako Bardos stworzył postać bardzo wyrazistą i wiarygodną. Wokalnie bez zarzutu, obdarzony dobrą dykcją, potrafiący nadać słowom jasność i prostotę. Bardos to postać u Bogusławskiego bardzo ważna, przecież spiritus movens całej akcji to właśnie on. On rozplątuje węzły intrygi, on wreszcie przywodzi do zgody zwaśnionych górali i krakowiaków. Tomasz Budy ta z zadziwiającą dojrzałością udźwignął ciężar tej roli Jak zwykle doskonały nawet w niedużej roli Bartłomieja - jest Kazimierz Wichniarz. Z przyjemnością ogląda się w roli Zosi pełną uroku Halinę Rowicką, dość ciekawie zaprezentował się jako Jonek - Wojciech Olszański.

Szkoda tylko ze najnowsze przedstawienie "Krakowiaków i górali" otrzymało tak nieciekawą i smutną w kolorach scenografię opracowaną przez Grażynę Żubrowską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji