Artykuły

"Krakowiacy i Górale" w Naordowym

"Wywoływanie dawnych czasów nie stanowi w "Krakowiakach" celu samego w sobie" - pisał dawno ternu Edward Csató i okazji schillerowskiej premiery "Krakowiaków i Górali". My moglibyśmy dodać, że pewnie nigdy nie stanowi. I zwłaszcza dziś widać to wyraźnie.

Liczy się moment wystawienia opery narodowej Bogusławskiego i Stefaniego, liczy się także wybór schillerowskiego opracowania tekstu. Teatr Narodowy sygnalizuje przez ten akt przypisanie do określonej tradycji ujmowania roli teatru, a także wolę włączenia nie do gorącej narodowej dysputy argumentem samej sztuki i jej wymowy.

Dawny czas na scenie - chwila współczesna na widowni: z takiego sąsiedztwa przez rampę rodzi się osobliwe napięcie psychiczne, z jakim odbierany jest spektakl. Dawne czasy odtwarzają się na scenie po to, byśmy mogli pomyśleć o dniu dzisiejszym i o dzisiejszych sprawach Polaków. Przenikanie obu rzeczywistości jest bardzo wyraźne. To wszystko, co w "Krakowiakach i Góralach" jest polityką i publicystyką, co jest osądem i propozycją na przyszłość, co się odnosi do zachowań, postaw i moralności publicznej dawnego czasu brzmi w ustach aktorów poważnie, szczerze - i bardzo współcześnie. Raz Jeszcze uzasadnia się cytowane przekonanie wybitnego krytyka, że się takich premier rzeczywiście nie realizuje jako "celu samego w sobie" i że się również takich przedstawień nie ogląda jedynie z potrzeby zabawy.

Oświecenie - ze swym charakterystycznym optymizmem poznawczym i moralnym - stworzyło formę teatralną śpiewogry. Naród tak optymistyczny z natury, jak amerykański, kontynuuje, tę formę po dziś dzień (w kształcie musicalu) jako właściwie jedyną i najtrafniejszą narodową formę dramatyczną. W Polsce postawa optymistyczna jest niestety tylko wycinkiem psychicznego zwierciadła zbiorowości, stąd każdy teki powrót - jak najnowsza premiera Teatru Narodowego staje się poniekąd odkrywaniem na nowo bogactw kultury polskiej, jak i szerokości jej palety. Byłoby tedy rzeczą niekorzystną, gdyby się Jerzemu Krasowskiemu, reżyserowi tego ze wszech miar udanego przedstawienia, nie udało utrzymać "Krakowiaków i Górali" w stałym repertuarze; trzeba wierzyć, że tak nie będzie, że zwłaszcza szkoły średnie nie zmarnują okazji zapoznania uczniów z arcydziełem, którego przesłanie powinno być mocno zakorzenione w świadomości pokolenia.

Jest to więc spektakl mocno osadzony w najlepszej schillerowskiej tradycji, a przy tym ciekawy z wielu innych powodów. Wspomniałem np. o sposobie podejścia do materii publicystyczno-politycznej "Krakowiaków i Górali", że nacechowane jest ono powagą i szczerością. Tymczasem jest ono także do tego stopnia i ujmujące, że się w odbiorze rodzi pewna nieczęsta na widowni aura sympatii dla słów oczekiwanych i potrzebnych.

I tę cechę spektaklu Jerzego Krasowskiego cenię najwyżej mimo iż z czysto teatralnego punktu widzenia należałoby pewnie wymienić jeszcze kilka innych - jak choćby doskonałe jego przygotowanie muzyczne, wokalne i ruchowe, jak dynamiczne sceny zbiorowe, czy wreszcie interesujące rozwiązanie scenograficzne, które - nawiązując oczywiście do Daszewskiego - nie zadowala się jednak naśladownictwem. Tu też muszę wymienić najważniejszych współpracowników Krasowskiego: choreografkę Jadwigę Hryniewiecką, scenografkę Grażynę Żubrowską oraz Antoniego Szalińskiego i Urszulę Bordyńską - odpowiedzialnych za przygotowanie muzyczne zespołu.

Co się zaś tyczy obsady - to w niektórych rolach jest podwójna, a nawet potrójna. Widziałem jedną. W tej zaś - sporo stosunkowo "niopatrzonych" twarzy, co już powinno budzić zainteresowanie. Zresztą role Stacha, Basi, Bardosa i Bryndasa są jakby na to stworzone, by z nich startować, by na nich ponosić artystyczną klęskę - lub budować swój aktorski prestiż. Czy wykorzystali swoje szanse Jacek Czyż (Stach), Hanna Orsztynowicz (Basia), Tomasz Budyta (Bardos), Adam Marjański (Bryndas)?... Myślę, że odnieśli sukces, który będzie im się liczył. Rozruszani, muzykalni i nieźle śpiewający, inteligentnie podają tekst i - w sumie - zdobywają widownię.

Tę młodszą zmianę wspierają artyści znani, popularni, o dużym dorobku: Kazimierz Wichniarz (Bartłomiej), który w imponującej formie zbliża się do jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej (kto by pomyślał), dalej Tadeusz Janczar (taktowny, nie przerysowany, a przecież należycie śmieszny Miechodmuch), no i rozbrajająca Krystyna Królówna w tak trafnie odpowiadającej jej dyspozycjom i temperamentowi roli Doroty. A są jeszcze Danuta Wodyńska, i Halina Rowicka w bardzo pięknej roli Zosi, i Paweł Galia, są doskonale przygotowane zespoły krakowiaków i górali...

Teatr Narodowy dobrze rozpoczął nowy sezon. " Krakowiacy i Górale" w reżyserii Jerzego Krasowskiego mogą stać się zaczątkiem żelaznego repertuaru, którym teatry stołeczne powinny służyć zawsze - kolejnym pokoleniom widzów, zwłaszcza młodych.

Teatr Narodowy: Wojciech Bogusławski i Jan Stefani "Cud mniemany czyli Krakowiacy i Górale". Premiera prasowa 9 września br.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji