Artykuły

"Widnokrąg" w kropli adaptacji

"Widnokrąg" w reż. Bogdana Toszy w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Janusz Majcherek w Zeszytach Literackich.

Mojej podróży do Lublina towarzyszył stan, który narrator dawnej powieści określiłby może jako drżenie serca. W lubelskim teatrze miałem obejrzeć adaptację Widnokręgu Wiesława Myśliwskiego, autora nadzwyczaj mi bliskiego, któremu od dawna towarzyszę - także jako dramatopisarzowi. W tej roli Myśliwski jest może mniej znany, ale przecież jego dotychczasowa twórczość dzieli się niemal równo na powieści (pięć) i utwory sceniczne (cztery). Zawsze uważałem, że sztuki Myśliwskiego, zwłaszcza "Drzewo" i "Requiem dla gospodyni", są w polskiej dramaturgii zjawiskiem wybitnym, ale na tyle osobnym i oryginalnym, że teatry obawiają sieje wystawiać, przeczuwając może, iż nie sprostają literackiej klasie i formie tych wizyjnych tekstów. Widziałem wszystkie (nieliczne) wystawienia "Drzewa" i "Requiem", ale żadnego nie uznałbym za w pełni udane. Nawet prapremierowe wersje obu sztuk w reżyserii Kazimierza Dejmka, skądinąd admiratora twórczości Myśliwskiego, pozostawiały uczucie niedosytu.

Mając do wyboru cztery dramaty, Bogdan Tosza zaadaptował powieść "Widnokrąg". Prawda, z dramatem już się zmierzył, wystawiając Requiem dla gospodyni w Katowicach w 2001 roku. Teraz stanął przed zadaniem jeszcze trudniejszym. Oczywiście, samo przeniesienie na scenę prozy, która sprawia wrażenie niescenicznej, nie jest w dzisiejszym teatrze niczym nadzwyczajnym. Na pozór niemożliwe adaptacje Joyce'a, Prousta, Musila czy Bernharda okazywały się znakomitymi przedstawieniami. W przypadku "Widnokręgu" moje wątpliwości co do lubelskiego spektaklu wynikają nie z wyboru literatury, lecz z kształtu scenicznego, jaki nadał tej literaturze reżyser.

Tosza jest wybitnym czytelnikiem, dysponuje imponującą kulturą literacką i czymś, co nazwałbym czułością wobec autora. Widać to wyraźnie w opracowaniu scenariusza, który będąc z konieczności zaledwie szkieletem narracji, wypreparowanym z 600 stron powieści, zachowuje wobec niej lojalność, jakby -jeśli wolno się tak wyrazić - cały świat Myśliwskiego miał się przejrzeć w kropli adaptacji. To bardzo trudna sztuka, szczególnie gdy ma się w pamięci słowa samego autora, który zwierzał się kiedyś, że czuje się osaczony przez nadmiar słów i dlatego trudno mu się pisze; szuka tylko takich słów, które ten nadmiar doprowadzają w pobliże milczenia.

Adaptacja z natury rzeczy zawiera już pewien projekt spektaklu, który, by tak rzec, czyni literaturę widomą. Jeśli mam wobec Toszy krytyczne uwagi, to właśnie ze względu na sposób, w jaki swoją własną lekturę Widnokręgu zmaterializował na scenie.

W przedstawieniu Toszy na scenie dominują obrazy, oszczędnie i umownie budowane przez wybitnego artystę-performera i scenografa Jerzego Kalinę, który pustą, ciemną scenę "urządza" za pomocą zmieniających się ekranów i przyćmionego, miękkiego światła. Tosza, eksponując temat czasu, przemijania, śmierci i pamięci, dąży do takiej formy widowiska, która przywodzi na myśl coś w rodzaju albumu z fotografiami "przełożonego" na przestrzeń (w ślad za tym skojarzeniem zjawia się następne: Roland Barthes zestawiał fotografię z teatrem, dostrzegając, że jedno i drugie wiąże się z powrotem umarłych). Jednak ten pomysł niesie ze sobą niebezpieczeństwo teatralnej monotonii: statyczne, choć paradoksalnie "żywe" obrazy trwają niekiedy na granicy bezruchu, tempo spektaklu jest rozmyślnie spowolnione, "stojący" rytm wyznacza minimalistyczna, repetytywna muzyka Piotra Salabera, która brzmi od pierwszej do ostatniej sceny, rychło zamieniając się w nużące tło, od czasów Erika Satiego złośliwie zwane wall-paper music.

Domyślam się, że ambicją Toszy było wprowadzenie widza w stan wyrafinowanej, estetycznej kontemplacji i metafizycznego przeżycia w stylu przedstawień Jerzego Grzegorzewskiego. Niestety, siłami lubelskiego teatru to się udać nie mogło, nawet jeśli w licznym ansamblu znalazły się wszystkie lokalne wielkości aktorskie (Piotr Wysocki, Henryk Sobiechart, Witold Kopeć, Andrzej Golejewski, Jerzy Rogalski, Roman Kruczkowski). Jeśli dobrze rozumiem intencję reżysera, to aktorzy powinni byli przyjąć bardziej formalne środki gry, tymczasem używając poczciwego, dość staroświeckiego psychologizmu i rutynowej rodzajowości, pozostawali w dysharmonii z odrealnioną czy oniryczną przestrzenią pamięci, konstruowaną w inscenizacji.

Inna sprawa, że Lublin przyjął "Widnokrąg" z entuzjazmem jako ważną lekcję lektury prozy Myśliwskiego. A ja wciąż czekam na wzorcową inscenizację, wierząc, że Tosza może tego dokonać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji