Artykuły

Hamlet i zmierzch

PĘKŁA nitka i rozsypały się perły. Chociaż nie prawdziwe, z góry wiadomo: będą łzy. I były. Oto jeden z przykładów nieuchronności następstw pewnych, czasem nawet błahych, zdarzeń. Albo weźmy dla przykładu zwykłe zebranie włościan. Początek - niby groteskowy, ale jakie tu marzyć o happy endzie, skoro zapada decyzja, by we wsi Głucha Dolna wystawić właśnie "Hamleta". Z całą pewnością do śmiechu nikomu nie będzie!

I nie było, bo tez dramat Bresana z rzadka przypominał Mrożkowską ironią ("A może byśmy coś zasiali?"), albo pastisz Gozdawy i Stępnia (...Hamlecie! Me dziecię! Opanuj się przecie!). Co więcej - duński książę wcielony w postać dalmatyńskiego chłopa-robotnika wzbudzał nie tylko litość. Także poczucie beznadziei wobec Intrygi, w którą wplątano jego i najbliższe mu osoby. Obu bohaterów dzielą wieki i formacje ustrojowe, a jednak, to, co nazywa się współcześnie stosunkami międzyludzkimi wywołało niesmak i strach.

Doskonale oddał postać podstępnego monarchy i przewodniczącego spółdzielni zarazem - Janusz Gajos, lecz ma się tez w pamięci jeszcze ciekawszą kreację roli Maty Bokarica przez Stanisława Michalskiego. Było to jednak jesienią 1978 roku w gdańskim Teatrze "Wybrzeże". Pamiętam tamtą premierę: wiało grozą! Ale nie tylko. Dramat przestrzega przed skutkami postawy: "Po nas choćby potop", coś tam kojarzy się z tańcem chocholim, choć przecież inaczej brzmi tekst i melodia kolo:

Używajmy póki czas

Jutro może nie być nas!

...Czy to możliwe, by uciec przed sobą i przed nieuchronnym przeznaczeniem? Bresan znając intrygę stawia co prawda kropkę nad "i", pozostawiając jednak widza w zadumie i niewesołych medytacjach. Natomiast w trudną sferę rozważań o ubóstwie ludzkiej egzystencji, bez żadnych niedomówień, a nawet z masochistyczną werwą wprowadził widza Johen Richter, autor, emitowanego czwartkowego wieczoru w "Dwójce" bawarskiego filmu: "Na skraju zmierzchu". Jego Hamlet znajduje się w ekstremalnej sytuacji: nie ma wyboru i nie ma wyjścia: wie że niebawem umrze. Jego dziewczyna jest natomiast nadspodziewanie dzielną i wierną Ofelią.

Ten dramat - to nie tylko cierpienie dwojga kochających się osób. Jest także towarem - atrakcją towarzyską dla znudzonego establishmentu i szansą na szlagier dla wydawcy. Nie ma więc nawet teoretycznej, szansy, by dla chorego na raka dziennikarza i jego przyjaciółki owo ostatnie pół roku miało być najpiękniejsze w całym życiu. Czekają na wyrok dręczeni przez innych i skazani na siebie. Odwieczny problem samotnych w tłumie.

Czy gdzieś są wyspy szczęśliwe nie udało mi się stwierdzić na podstawie tego, co pokazywali w telewizji ubiegłego tygodnia, chociaż rzecz mieści się w sferze świadomości, a nie w obiektywnych faktach. Szukałem więc potwierdzenia sensu życia w opowieści ludzi dumnych. Tych, których nie rzuciły na kolana ani przeciwności losu, ani cierpienia, przysporzone im przez wrogów. Piękna saga o rodzinie Styp-Rekowskich, którą przygotowali ze szczecińskiego OTV i pokazali w interesującym cyklu "Nieznany front" w minioną środę mogła - w tym mrocznym tygodniu - bardzo podnieść na duchu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji