Artykuły

Dlaczego właśnie Jan?

Teatr Nowy w Łodzi: PIERWSZY DZIEŃ WOLNOŚCI Leona Kruczkowskiego. Reżyseria: Wojciech Pilarski. Scenografia: Iwona Zaborowska. Premiera 10 VI 1984

Nigdy nie mogłam do końca zgodzić się na to, że Jan z "Pierwszego dnia wolności" musiał - z moralnego punktu widzenia - zabić Ingę. I na to, że postaci dramatu zdawały się to akceptować, rozumieć, a pytanie Doktora: "Ale dlaczego właśnie pan?" miało być pytaniem retorycznym.

Jan postanawia otoczyć opieką niemiecką dziewczynę zgwałconą dzień wcześniej; dziewczynę, która "zdążyła jeszcze w coś uwierzyć" - "w takie rzeczy, o jakich dawniej pisali poeci". Ta dziewczyna mówi Janowi: "Świat, który stąd odszedł, nie był moim światem, nienawidziłam go może tak samo jak pan". Wychowywana była przez ojca, zagubionego w nieludzkich czasach liberała, wiernego przykazaniom etyki swego zawodu i powołania. Doktor opuszcza przecież ukochane córki tylko po to, by wykonywać swe obowiązki: "W mieście jest trochę ludzi, w dodatku sami cudzoziemcy, ludzie z obozów, z robót przymusowych. Jako niemiecki lekarz czuję się wobec nich szczególnie zobowiązany. Tak, to jasne, muszę być w nocy pod swoim adresem".

I oto dawny okrutny świat zostaje unicestwiony, ale nowy, którego Inga oczekiwała - wyrządza jej już w momencie swych narodzin straszliwą krzywdę. Doktor opowiada, kto zgwałcił jego córkę: "Cywilni, z tych, co tu byli na przymusowych robotach i w okolicznych gospodarstwach. Niektórzy znali mnie trochę, bywali u mnie, udzielałem im czasem pomocy lekarskiej. Wiedzieli, że mam córki (...) Wczoraj wieczorem wezwali mnie do chorego (...) To było sfingowane. Chodziło o to, żeby wywabić mnie z domu".

Więc z jednej strony jest dziewiętnastoletnia dziewczyna, ciągle w szoku po zdarzeniach poprzedniego dnia, a z drugiej strony - Jan, dla którego dopiero odzyskana wolność oznacza przede wszystkim możność wyboru postępowania, możność poddawania się ludzkim, szlachetnym emocjom. I Jan wybiera: chce bronić człowieka, jednego z tych, którzy drogo zapłacili, z tych, których "o nic nie pytano przy otwieraniu tego strasznego rachunku". Postanawia chronić Ingę wbrew protestom kolegów, z którymi przeżył niewolę. Postanawia samotnie przeciwstawić się wszechpanującej nienawiści (w tyrn momencie historycznym zresztą całkowicie zrozumiałej).

Jan ponosi klęskę nie dlatego, że nie potrafił swymi dobrymi intencjami zjednać Ingi - było to i w końcu w ciągu kilku godzin po prostu niemożliwe. Jan zabija dziewczynę nie dlatego także, iż mogła komuś naprawdę zagrozić; strzelała już po odparciu Niemców i był to tylko wybuch rozpaczy. Jan zabija ją, bo sam poddał się nienawiści. Gdy potyczka dopiero się zaczyna, gdy Jan nie wie jeszcze, że dziewczyna ma broń - to już wtedy czuje, że stał się jej wrogiem. Inga jest Niemką i, skrzywdzona przez zwycięzców, pragnie, by Niemcy odbili miasteczko - to wystarczy. Humanistyczne zapędy Jana nie wytrzymają tej próby, jego chęć rozumienia innych cofnie się przed takim zawikłaniem. Jan zdecyduje się na rezygnację z uczuć indywidualnych i powrót do uczuć zbiorowych.

To, co napisałam o sprawie Jana, jest oczywiście, tylko jednym z wielu możliwych punktów widzenia, ale gdy się w ten sposób na ową historię spojrzy, to śmierć Ingi wydaje się nie punktem kulminacyjnym, ale dopiero początkiem dramatu Jana. Pierwszym jego krokiem na drodze do ponownej niewoli, tym razem dobrowolnej - pierwszym jego krokiem na drodze Anzelma, którego Jan wcześniej tak potępiał. Anzelm czuł się w obozie szczęśliwy i wolny, bo nawet gdyby chciał, nie mógłby ulegać swym szlachetnym odruchom. Więc przestał chcieć. Czyż Jan nie zmierza do tego samego? Anzelm zgodził się na to, co narzuciła mu przemoc fizyczna, Jan poddał się tzw. racji nadrzędnej i idei wspólnoty w emocjach. Także zniszczył w sobie pragnienie - wyzbycia się nienawiści.

Jadąc do Teatru Nowego ciekawa byłam, jak zobaczyli sprawę Jana twórcy tego spektaklu. Ale okazało się, że w przedstawieniu w ogóle takiego (ani żadnego innego) problemu nie ma. Spektakl jest dokładnie nijaki i o niczym. W intencjach miało to być zapewne przedstawienie przygotowane "po Bożemu". Dekoracje i kostiumy odrobione według didaskaliów, aktorzy wypowiadają kwestie, czynią stosowne w poszczególnych momentach gesty oraz wchodzą na scenę i schodzą z niej - większość tych czynności wykonując poprawnie z zawodowego punktu widzenia. Jedyny przejaw inwencji reżyserskiej, jaki udało mi się dostrzec, polegał na wyrzuceniu sceny w domu ogrodnika (zapewne z uwagi ma konieczność zmiany dekoracji). Natomiast trudno doprawdy dociec, jaki Wojciech Pilarski ma stosunek do problemów tekstu, do poszczególnych bohaterów.

Nie ma w tym spektaklu ani cienia dramatyzmu, pozostaje tylko dość nudno opowiedziana historyjka z okresu tuż powojennego. Nie zobaczy się tu ani jednej pełnej postaci, a przecież każda figura tej sztuki ma opracowany przez Kruczkowskiego i życiorys, i portret psychologiczny. Jednakowoż w Łodzi po scenie przechadzają się postaci-tezy, które coś tam do siebie pogadują. O nie, przepraszam, jest jedna postać barwniejsza. Włącza się w akcję w pewnym momencie jakiś facecjonista, który przy bliższym poznaniu okazuje się być Anzelmem. To, co Janusz Kubicki zrobił z tą rolą, woła o pomstę do nieba. Zmagał się wprawdzie z tekstem, ale udało mu się w końcu utoczyć figurę niemal farsową z postaci dramatycznej i powikłanej wewnętrznie. Można by tu jeszcze przy okazji wspomnieć o Indze (Krystyna Tolewska). Inga mianowicie była przez cały czas - obrażona. Pomysł na rolę oryginalny, zważywszy, że nie wydaje się, by obraza była najbardziej prawdopodobną reakcją na gwałt.

Łódzki spektakl nie zadaje żadnych pytań, nie stara się nawet prezentować gotowych odpowiedzi. Nie prowokuje, nie oburza, nie ma mowy o wstrząsach. Ot, taka to sobie, dawno przeżuta, lektura szkolna w wydaniu dźwiękowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji