Artykuły

Kochankowie bliżej życia

"Romeo i Julia" w reż. Janusza Józefowicza Teatru Studio Buffo z Warszawy pokazane w TV. Pisze Berenika Lemańczyk w Kurierze Szczecińskim.

"Świt zgody wstaje nad nocą rozpaczy /Choć słońce twarzy zza chmur nie wychyli / Jednych ukarze się, innym wybaczy / Lecz ludzie wieki się będą smucili / Z ust do ust niosąc w cztery świata strony / Historię dwojga kochanków z Werony".

Oj, co prawda, to prawda. Rację - jak zwykle zresztą - miał Szekspir, wieszcząc w ostatnich strofach "Romea i Julii", że ludzkość długo nie otrząśnie się z emocjonalnego szoku po poznaniu historii nieletnich kochanków zmarłych w dramatycznych okolicznościach.

"...ludzie wieki się będą smucili..."

Ba! Nie przewidział jednak genialny Will, że smutek głęboki - u co wrażliwszych połączony z wylewaniem strumieni łez, rąk drżeniem i rozdzierającymi westchnieniami - wywołany być może nie tylko samym poznaniem dziejów nieszczęsnych dzieciaków, mających problemy z odróżnieniem słowika od skowronka, ale i sposobem owych dziejów przedstawienia.

Ja na przykład mam już tyyyyyle lat, że zdążyłam się oswoić z myślą, że Romeo i Julia skończyli źle, choć powinni żyć długo, szczęśliwie i wielodzietnie, więc szloch rzadko rozrywa me piersi, kiedy kolejną adaptację Szekspirowskiego evergreena oglądam. A jednak...

Pewien sielski wieczór, krótko przed końcem roku 2004, zamienił się w koszmar właśnie za sprawą kochanków z Werony. Nie, jestem niesprawiedliwa. Montecchi i Capuletti nic nie zawinili. Wiele gorszymi indywiduami, odpowiedzialnymi za rozstrój nerwowy nie tylko mój, ale -jak mniemam - także innych przypadkowych widzów, okazali się tym razem pracujący w tandemie mistrzowie rozrywki musicalowej: Stokłosa i Józefowicz. Z braku lepszych zajęć wzięli się za masakrowanie i tak już nieźle przez los sponiewieranych bohaterów mistrza ze Stratfordu. Stworzyli "pełne rozmachu i niesamowitych pomysłów" dzieło sceniczne, mające dorównać popularnością musicalowi "Metro" i przekonać współczesnych młodych ludzi, że nawet taka ramotka jak "Romeo i Julia" stanie się strawna dla wymagającego (he, he...) współczesnego widza, jeśli tylko odziać ją w skóry, motocykle, techno, pseudo-japońskie walki i rynsztokowe słownictwo. Brrr! Wyszedł koszmarek! I to mocno wtórny. Niestety, pokazała go TVP w tzw. okresie świąteczno-noworocznym.

Mogliśmy wiec posłuchać, jak Ojciec Laurenty odzywa się do Romea w te słowa: "Wyglądałeś ostatnio jak weteran samogwałtu". To tylko przykład, nie tak znowu ekstremalny. Wiem, Szekspir nie był pruderyjny, wręcz przeciwnie. Ale nawet jeśli bywał dosłowny, równoważył to niedościgłym pięknem języka i myśli. Stokłosa z Józefowiczem pozostali tylko dosłowni. Chociaż... Doceńmy ich delikatność. Przecież samogwałt można wyrazić dosadniej. Znajdziemy i brutalniejsze określenia na kobiece piersi niż - "wisiory dyndające z przodu" (to cytat z pieśni o piastunce Marcie). Eee... Panowie! Nad tym musicalem trzeba jeszcze trochę popracować, jeśli ma być bliżej życia!

Na zdjęciu scena z "Romea i Julii".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji