"Pan Tadeusz" w Londynie
Bogiem a prawdą, jechałem na ten spektakl ze ściśniętym sercem. Grają "Pana Tadeusza"! Ujrzę żałosne "comics", powycinane z poematu, będę świadkiem sfastrygowanej grubą nicią parodii, szmiry wołającej o pomstę da nieba, zobaczę profanację. Co gorsza, mam okrasić "stosownym" słowem wstępnym ten kryminał, czyli - pośrednio - będę współwinny. Przecież "Pan Tadeusz" nie ma akcji dramatycznej, ma tylko fabułę walterscottowską, dość poplątaną, zawiłą, szwankującą. Prawdziwa "dramatis" a raczej "poematis persona" w "Panu Tadeuszu", to przyroda, przedstawiona za pomocą ulepszonej do doskonałości "cineramy".
Film "technicolor", nie posługujący się jednak farbami anilinowymi czy witriolejnymi. Film dźwiękowy, w którym mieści się wszystko, od pioruna począwszy, poprzez stawy grające, jak harfy eolskie, aż po "półton fałszywy komara". Film, w którym widzimy tzw. "animation". Określenie wiewiórki jako "gajów tanecznicy" mówi mi więcej niż tuzin oklepanych grotesek Disneya. Widzę w ruchu jaskółkę, lotem nieścigłym zuchwałą, gdy spada jak kula. Widzę wrony, które przechadzają się poważnymi kroki, wytknąwszy język z suchej szerokiej gardzieli. Widzę wszystko i słyszę wszystko, wszystkiego dotykam, ba - wącham, smakuję. Czytam a moje zmysły są w pełnej akcji. Po cóż mi teatr?
Na uchodztwie czytam "Pana Tadeusza" inaczej niż dawniej, w Polsce, a różnica wyraża się w tym że moje zainteresowanie odwraca się od ludzi. Bo też z tych ludzi wszystkimi porami bucha "wieprzowatość życia". Są płascy, przyziemni, ograniczeni, nie budzą sympatii, nie ma w nich ani trudu ani męki ani grozy ani namiętności. Jedzą, piją, lulki palą, kłócą się, orzą, sieją, polują, kochają się jak mazgaje, plotą duby smalone, czczą każdego durnia, który ma siwe włosy, i słuchają jego koszałek-opałek, conto wielu z nich jest mocno zababrane. Podkomorzy, to szanowny cymbał, Tadeusz - byczek, Zosia - gęś, Hrabia - pajac, Maciek - głupi, nieznośny megaloman itd. itd. Na tym tle najlepiej wychodzi Jankiel, bardzo przyzwoity, mądry człowiek, który jednak sprowadził... batalion Moskali. Właściwie tylko Ryków, to jakby "słoneczko". Czytam inaczej, bo jestem zgryziony, kwaśny, zły, oni zaś wszyscy, bohaterzy i komparsi i statyści są tak szczęśliwi, tak zadowoleni z życia i z siebie samych, tak skąpani w sosie błogiego optymizmu. "Oratio recta", jeśli nie wychodzi z ust samego poety, wydaje mi się być, z małymi wyjątkami, banałem. Po co to grać ? Przyrody nie zobaczę i nie usłyszę, dane mi zaś będzie widzieć tylko ludzi. Co aktorzy zrobią z tych kawałków? Jak sobie poradzi reżyser na obcej, nieprzytulnej albo nawet wrogiej scenie? Jakież będą kostiumy? Chyba "ubrałem się w com ta miał". A dekoracje? Gdzie domowe drzewa, gdzie brzoza wieśniaczka, gdzie łąki zielone, gdzie obłoki ranne, gdzie słońca letniego pożoga, gdzie złoto pszenicy, gdzie srebro żyta, albo choćby ciche na miedzy grusze? Porwali się z motyką na słońce poezji! Spaskudzą "Pana Tadeusza" jak amen w pacierzu!
Stało się inaczej, zupełnie inaczej. Spadło na mnie, jak i na całą salę, wielkie wzruszenie. Chciałem się temu wzruszeniu oprzeć, walczyłem z nim na ostre. Bez skutku. Po kilku minutach rzekłem do siebie samego: "To jest teatr, dobry teatr". Zdziwiła mnie obfitość dialogów, której człowiek podczas lektury nie dostrzega. Zdziwiła mnie celność charakterystyki. Zdziwił komizm sytuacji, charakterów i komizm słowny najwyższej próby. Gdy Protazy, uciekając, wrzeszczy: "Protestuję!", sala ryknęła śmiechem i dała brawo. Oklaski zrywały się raz po raz. Było to dla mnie wielką niespodzianką. Krakałem na zapas, jadąc do teatru, a tu raptem...
Teatr wyobraźni? Z wszelką pewnością. Nawet powiedzieć trzeba że był to teatr wyobraźni bujnej czy wręcz opętanej. Zostało tylko słowo... Nie, nie tylko słowo. W tej epopei widać dramat i komedię, których nie przeczuwałem. Natura, wielka, prawdziwa osoba poematu, wyparowała, ulotniła się bez śladu. Nagle dojrzałem ludzi. Owszem, przyziemni, tępi, płascy, ale każdy z nich żywy, z krwi i kości, jak ulał na scenę. Dopiero w teatrze spostrzegłem że są zabawni, że wzruszają nas i śmieszą, że - przede wszystkim - interesują. Są w akcji, w ruchu, w konflikcie, w rytmie. Ślepy byłem, czytając? Naturę potrafię sobie dośpiewać, a teraz patrzę na ludzi.
Krojczym był p. Kielanowski. Pierwotny tekst przeróbki, starannie i pomysłowo przygotowany przez p. Kowalewską, dostosował do własnej wizji, Mickiewiczowi (dyskretny p. Opieński) dał rolę zracjonowanego conferenciera, który dopiero w finale miesza się z tłumem i występuje na front sceny. Poeta nie drażni wszechobecnością fizyczną, stojąc zaś na boku, mówi tyle tylko ile jest konieczne, daje naturę w porcjach homeopatycznych, szkicuje tło dziejowe i zamyka całość w bardzo proste a piękne ramy. Oczywiście, Mickiewicz, który deklamuje koncert Jankiela, to kompromis, ale inaczej tego nie dało się zrobić. Trudno również użerać się z krojczym o pewne wątki fabuły, które wypruł.
Kielanowskiemu patrzy się od dawna nagroda, o której społeczeństwo emigracyjne dotychczas nie pomyślało. Nie chcę umniejszać pracy innych reżyserów, ale Kielanowski najsilniej i najpiękniej wyraża teatr polski na wygnaniu. Posunę się dalej i powiem że gdyby nie Kielanowski, mielibyśmy tylko teatrzyki, nie mielibyśmy zaś teatru. Na przekór ubóstwu albo nawet nędzy środków, "Pan Tadeusz" był widowiskiem bogatym, zadziwiająco hojnym, szczodrym albo nawet rozrzutnym, nie jest to zaś ani pierwsza ani jedyna pozycja w ogromnym, wojennym dorobku Kielanowskiego. Publiczność przychodzi do gotowego i nie zdaje sobie sprawy z trudu, jaki wkłada ten dziwny maniak w każdy swój zamiar, jak bardzo mierzy siłę na zamiary, z ilu przeciwnościami walczy.
Obsadzenie jakiejkolwiek sztuki w normalnym teatrze, to piekło, choć przecie aktorzy zasadniczo, na podstawie kontraktu, obowiązani są grać role, które im da dyrektor, wyznawca oświeconego absolutyzmu. Niemniej przed każdą premierą, przy każdej obsadzie, przechodzi nad teatrem burza z piorunami i gradem. Cóż mówić o teatrze na emigracji, gdzie nie ma żadnego kontraktu, gdzie tylko jest dobra wola, gdzie aktorzy muszą zarabiać na życie poza sceną, gdyż scena - z niewielu wyjątkami - ich nie wyżywi, nie da nie tylko masła ale nawet chleba. Poza tym - niechże koleżanki i koledzy, których jestem honorowym prezesem, nie wezmą mi za złe tych słów - w emigracyjnym teatrze grają te same ambicje, jakie grają w teatrze normalnym, albo nawet grają jeszcze silniej. Obraza boska i ludzka, fochy, fumy, woda sodowa, grymasy, nerwy, mania wielkości, postępowy zanik pamięci, jeśli idzie o własną metrykę, koklusz, wypadanie zębów mlecznych mądrości itd. itd., występują na gruncie teatru niemal tak silnie, jak np. pośród polityków emigracyjnych. Lecz u aktorów grzechy równoważy wielka ofiarność, poświęcenie się, bezinteresowność, które zasługują na szczery szacunek.
Jak sobie radzi Kielanowski nie umiem powiedzieć. Próby? Nigdy nie ma wszystkich grających, bo ich być nie może, bo ten pracuje w fabryce, tamten ma robotę nocną, inny mieszka daleko, ów zasię jest w objeździe albo mu się po prostu nie chce. Przychodzą na próby zmęczeni pracą zarobkową, przychodzą z grypą, przychodzą wiedząc z góry, że przedstawienie takiej wielkiej kobyły jak "Pan Tadeusz" w najlepszym wypadku nie da deficytu, że udział w tym co może zwać się najwyżej "do dwóch razy sztuka" jest świadomą ofiarą czasu i zdrowia. Wszystkim, którzy w tych warunkach chcą grać, którzy są lojalni wobec reżysera, którzy nie oddają ról, którzy grają role nie odpowiadające ich ambicjom, należy pokłonić się nisko. Aktorzy z uroczej powieści Sewera "U progu sztuki", z "Lili" Reymonta, z "Le Capitaine Fracasse" Gautiera, to burżuje, to milionerzy w porównaniu z aktorami polskimi na emigracji. Tespis, dyrektor trupy wędrownej w VI w. przed Chrystusem, miał przynajmniej wóz zaprzężony w woły. Aktorzy nasi nie mają ani wołu ani osła. Polska emigracyjna Melpomena często obywa się bez pończach.
Próba generalna? Jest ona pierwszą i zarazem ostatnią próbą na scenie. Nie wszyscy aktorzy mogą przyjść na tę próbę, i role ich markuje reżyser, będący jakby "Madchen fur alles". Statyści przyjdą dopiero wieczorem, na sam spektakl. Orkiestra? Bóg raczy wiedzieć. Scena jest dosłownie goła, nie ma na niej nic, prócz brudnego horyzontu i równie brudnych, brzydkich kulis. Wszystko trzeba z sobą przywieźć czy przynieść. W Polsce maszynista, elektrotechnik, rekwizytor, krawiec, to byli koledzy albo nawet przyjaciele aktorów i reżyserów. Robota paliła się im w rękach, interesowali się treścią sztuki, pragnęli w lot zgadnąć intencję reżysera, nie przyszłoby im do głowy iść na herbatę, ledwie zaczęła się próba, albo porzucić robotę w godzinie obiadowej albo rozejść się przed końcem próby. Tu? Szkoda gadać! Raz tylko tknąłem się reżyserii, prowadząc "Sędziów", i po tym doświadczeniu za skarby świata nie chciałbym próbować po raz drugi.
W tych katastrofalnych warunkach uznać wypada za cud prawdziwy, jeśli spektakl trzyma się kupy, zamiast rozlecieć się w kawałki. Aktorzy umieją role po małej ilości fragmentarycznych prób, asekurowani tylko pasem ratunkowym w postaci suflera, który stoi gdzieś w kulisie. Kurtyna spada na czas, dekoracje nie walą się, antrakty są krótkie, z ubogich reflektorów Kielanowski przy pomocy "Felusia" Stawińskiego umie wydoić maximum światła i efektu, co zaś najważniejsze, umie sprawić że przedstawienie ani trochę nie pachnie prowincją.
Lecz to wszystko dotyczy wyłącznie sprawności technicznej i organizacyjnej. Idźmy dalej. Kielanowski nie szuka łatwizny ale porywa się na autorów takich, jak Wyspiański, Nowakowski albo Mickiewicz. Piętrzy sobie samemu trudności, ryzykuje, przebija głową mur i... zwycięża. Osiąga rezultaty artystyczne za pomocą gier hazardowych. Np. grzybobranie w "Panu Tadeuszu", to krótki, ładny balet! (Grzybobranie i polonez są dziełem p. Cieplińskiego). Dekoracje syntetyczne - p. Żeleńska - każą wierzyć w istnienie współcześnie na tym samym miejscu dworu Sędziego, zamku, lasu, ogrodu itd. Jesteśmy w kręgu magii. Poezja czysta, wyborowa uderza nam do głowy. Niektóre momenty "Pana Tadeusza", to jakby "scenes aux mouchoirs". Po prostu ludzie beczeli. A wszyscy byliśmy w teatrze, najprawdziwszym, w dobrym, polskim teatrze. Telimena p. Modzelewskiej była uraczą groteską, bardzo artystyczną i bardzo konsekwentną w lekkiej przesadzie. Ileż wdzięku, ile umizgów, ile kokieterii! Ile oklasków na każde zejście! Zapachniało nam Warszawą, i ubyło nam lat. Po spektaklu pójdziemy do Simona i Steckiego? A może pod Bachusa? Albo do "Europy"? Przecież ona jest tą samą, absolutnie tą samą "Marysią", którą oklaskiwaliśmy jeszcze wczoraj u Szyfmana! Telimena, to lafirynda, kręt-baba, intrygantka, kłamczucha, a jakże pełna wdzięku, gdy łasi się do byczka-Tadeusza, do pajaca-Hrabiego, cała utkana z żartu, z uśmiechu, rozkoszna "precieuse ridicule" z początków XIX w. Wampir empirowy, wystylizowany w każdym geście, minie, uśmiechu. Marysiu, nie wracaj do Ameryki! Tam, mimo wszystko, nie ma teatru polskiego, tu, mimo wszystko, jest polski teatr. Zostań! Koniecznie zostań! Wszyscy prosimy.
Panna Katelbachówna zastąpiła mnie w pewnej mierze. Miałem "okrasić" przedstawienie słowem wstępnym, ale nic z tego nie wyszło, podczas gdy Zosia w wykonaniu p. Katelbachówny okrasiła spektakl młodością, urodą stukaratową, niewinnością jakby nie z tego świata. Nie gęś ale śliczne, puchowe gąsiątko a właściwie łabędź. Niby nieśmiała, nieporadna, ale jakże zalotna, jak przymilna!
Czas mi już, jak Jankielowi, biec "z drążkami do bassów", więc do pp. Rewkowskiego i Wojteckiego, których wymieniam w porządku alfabetycznym, choć obu stawiam "aequo loco". Spisali się wybornie. Rewkowski (Gerwazy) myśleć mi kazał o świetnym tragiku Sosnowskim, Wojtecki (Hrabia) - o Osterwie. Resztę poloneza trzeba by przepisać z afisza i uzupełnić każde nazwisko pochwałami.
Londyn wystawił "Pana Tadeusza", Warszawa równocześnie wystawiła "Dziady". Któryś z recenzentów wypomniał Konradowi z "Dziadów" "przewinienia klasowe". Cóż za bzdura! My, patrząc na korowód szlachciurów, nie myśleliśmy w kategoriach Marxa, ale w kategoriach Mickiewicza, za co należy się wdzięczność wszystkim wykonawcom a głównie Kielanowskiemu.
Powtarzam: musimy pomyśleć o nagrodzie dla tego maniaka!