Artykuły

Stary Mozart doprawiony alkoholem

Guth stworzył zaś spektakl dla i o współczesnych yuppies, rozgrywany w nowoczesnej, minimalistycznie urządzonej willi. Guglielmo i Ferrando nie tyle chcą zweryfikować uczucia partnerek, ile pragną poznać, jak dalece są one skłonne posunąć się w erotycznej grze. Miłość zresztą to złudzenie, o czym ciągle przypomina Don Alonso, inicjator owej próby, w spektaklu podobny do ubiegłorocznego Don Giovanniego. Zresztą wraz z rozwojem akcji do wnętrza eleganckiej willi zaczyna coraz bardziej napierać tamten mroczny las - o premierze "Cosi fan tutte" w reż. Clausa Gutha z Salzburga dla Rzeczpospolitej pisze Jacek Marczyński.

Jego kolejna premiera w Salzburgu znów stała się wydarzeniem. W tym roku wystawił "Cosi fan tutte", kończąc tu cykl własnych inscenizacji trzech arcydzieł Mozarta do tekstów Lorenza da Ponte ("Wesele Figara", "Don Giovanni" i "Cosi fan tutte"). Takiego przywileju od dziesięcioleci nie otrzymał na salzburskim festiwalu żaden reżyser.

Ma 45 lat i już ogromne doświadczenie. Claus Guth przyznaje, że jak niemal całe jego pokolenie długo nie mógł przekonać się do opery, była dla niego sztuką zbyt staroświecką. Kiedy wszedł w jej świat, postanowił zdecydowanie się z nim rozprawić. Pracuje głównie w Niemczech, także w Zurychu i Wiedniu. Niemal co roku przygotowuje premiery na najważniejszych festiwalach europejskich.

Autor nowych opowieści

Wyrósł z doświadczeń teatru niemieckiego, w którym reżyser odczytujący klasykę w sposób zgodny z tradycją uchodzi za artystę pozbawionego talentu. Kroczy zatem własnymi drogami. Co prawda jak inni zakłada postaciom z przeszłości dzisiejsze ubrania, przyprawia spektakle seksem i brutalnością, choć oszczędniej od kolegów. Im wydaje się jednak, że takie pomysły wystarczą, by powstał współczesny teatr; on wie, że są to jedynie zewnętrzne atrybuty.

Guth zagląda w dusze bohaterów. I niezależnie od tego, czy żyli 100 czy 300 lat temu, próbuje w nich znaleźć uczucia, pragnienia i lęki dzisiejszego widza. By to osiągnąć, pisze własne opowieści do znanych dzieł.

Kiedy w 2003 roku oglądałem w Bayreuth jego "Holendra tułacza", siedzący obok mnie nestor naszych krytyków Józef Kański kipiał z oburzenia. Nic z tego, co oglądał na scenie, nie zgadzało mu się z akcją dramatu Wagnera. Zamiast romantycznej historii, bezkresnych morskich przestrzeni i okrętu-widma dowodzonego przez tułacza skazanego na wieczne potępienie, była zamknięta przestrzeń domu, a w nim Senta pogrążona w beznadziejnej miłości. Kobieta, która nie może wyzwolić się od swego ojca. Kocha go i porównuje z nim każdego innego mężczyznę.

Guth w duszach bohaterów próbuje znaleźć uczucia i lęki dzisiejszego widza

Obrazy Clausa Gutha są tak sugestywne, że wierzymy jego wizjom. W przeciwieństwie do znakomitej większości dzisiejszych twórców teatru operowego nie jest bowiem jedynie inscenizatorem z pomysłami, ale reżyserem perfekcjonistą, a ci zdarzają się rzadko. Umie poprowadzić precyzyjnie każdą scenę, wszystkie postacie kreśli dokładnie i nawet gdy pozostają w tle, w istotny sposób uczestniczą w rozwoju akcji.

Trylogia o miłości

Tak jest i w Mozartowskiej trylogii realizowanej przez ostatnie lata w Salzburgu. "Wesele Figara" z 2006 roku pokazywało, że człowiek nie jest w stanie stłumić w sobie mrocznego pożądania. Ubiegłoroczny "Don Giovanni" był spektaklem o beznadziejnym poszukiwaniu miłości. Jego bohaterowie niczym w "Śnie nocy letniej" Szekspira błąkali się po lesie w mroku. Ich samotność była przejmująca, bezskutecznie próbowali zabić ją narkotykami.

Ten temat rozwija w tegorocznej inscenizacji "Cosi fan tutte". Znów Mozart jest pod wpływem używek, tym razem tylko alkoholu. Przedstawienie rozpoczyna się nocną imprezą, dwaj młodzi mężczyźni są już mocno pijani i dlatego decydują się sprawdzić, czy ich dziewczyny potrafią dochować wierności.

Co było dalej u Mozarta, wiadomo. Kobiety długo opierały się nowym zalotnikom, którymi byli przebrani narzeczeni, ale w końcu uległy. Kompozytor z librecistą nie przejęli się tym zbytnio, tłumacząc w finale, iż przecież tak czynią wszystkie - "cosi fan tutte".

Guth stworzył zaś spektakl dla i o współczesnych yuppies, rozgrywany w nowoczesnej, minimalistycznie urządzonej willi. Guglielmo i Ferrando nie tyle chcą zweryfikować uczucia partnerek, ile pragną poznać, jak dalece są one skłonne posunąć się w erotycznej grze. Miłość zresztą to złudzenie, o czym ciągle przypomina Don Alonso, inicjator owej próby, w spektaklu podobny do ubiegłorocznego Don Giovanniego. Zresztą wraz z rozwojem akcji do wnętrza eleganckiej willi zaczyna coraz bardziej napierać tamten mroczny las.

Bez happy endu

I znów Claus Guth wykazał się reżyserską inwencją. Tak prowadzi akcję bez żadnych przebieranek, by bohaterki nie mogły zorientować się, że nowi amanci to narzeczeni (u Mozarta stali się oni egzotycznymi Albańczykami). W postaci służącej Dorabelli znakomicie sportretował współczesną dziewczynę marzącą o sławie, pieniądzach i mężczyznach, a Francuzka Patricia Petibon jest w tej roli rewelacyjna, także wokalnie. Wszyscy wykonawcy są zresztą świetni, na czele z Duńczykiem Bo Skovhusem jako perwersyjnym Don Alonso i Szwedką Miah Persson (Fiordiligi) o czystym, anielsko brzmiącym głosie. Udowadnia, że tradycje stylowego mozartowskiego śpiewania w Salzburgu jeszcze nie zaginęły.

Claus Guth nie chce widza rozbawić. W "Cosi fan tutte" zatem nie ma happy endu. Owszem, winy zostały wybaczone, ale zaślubin - jak w oryginale - nie będzie. W tle oglądamy film, a na nim bohaterów opery kiedyś szczęśliwie zakochanych. Teraz siedzą przeraźliwie smutni, wiedząc, że tamtego czasu nie da się już wrócić. Bawiąc się, zniszczyli miłość, być może tę jedyną, jaką mogli spotkać.

***

Claus Guthl, reżyser

Urodził się w 1964 r. we Frankfurcie, studiował psychologię, filologię i teatroznawstwo na uniwersytecie w Monachium, potem reżyserię teatralną i operową. Już pierwszym spektaklem ("Dydona i Eneasz" Henry'ego Purcella, 1991) zwrócił na siebie uwagę, dziś zaliczany jest do czołowych twórców Europy. Na festiwalu w Salzburgu zadebiutował w 1999 r. i odtąd jest tu stale obecny. Niezwiązany z jednym teatrem, realizuje na wielu scenach od dzieł najdawniejszych po współczesne.

W 1986 r. wystawił w Monachium operę polskiej kompozytorki Hanny Kulenty. W planach na nowy sezon ma m.in. debiut ("Tannhäuser" Richarda Wagnera) w Staatsoper w Wiedniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji