Artykuły

Co jest czym czego

- Jestem pewnie skażony moim ojcem, a przede wszystkim tamtym pokoleniem aktorskim, pośród którego się wychowywałem i które robiło niesłychanie istotne rzeczy mówi MACIEJ STUHR w rozmowie Z Tatianą Cichocką.

Najtrudniejsze są pytania najprostsze. Celują w nich dzieci. - Mamusiu, dlaczego suszysz włosy, bo są mokre? - spytała niedawno córeczka Macieja Stuhra. On sam uwielbia takie zagadki, które na chwilę zatrzymują go w życiowym pędzie. Dlatego gdy po tygodniu w trasie przybiegł prosto z dworca do Cafe Kulturalna, zaczęliśmy rozmowę od takiego właśnie, pozornie dziecinnego pytania przypisywanego Kubusiowi Puchatkowi:

co jest czym czego.

i

To pana ulubione pytanie. Dobry pretekst do rozmowy?

- Zadawał je mój profesor na psychologii. Odpowiedź na nie zawiera w sobie sens wszystkiego. Intuicyjnie to pytanie o hierarchię wartości. Boję się, że nie da się na nie odpowiedzieć jednym zdaniem...

Spróbujmy po kolei. W radiu słyszałam, że wygrał pan kolejny plebiscyt na najprzystojniejszego aktora organizowany przez Wirtualną Polskę. Dobra wiadomość?

- Tak? O mój Boże. To już nie ma przystojnych aktorów w tym kraju? Mnie seksowny facet kojarzy się z barczystym, lekko zarośniętym gościem. Taki Harrison Ford na przykład. Ale może przyszedł czas na takich jak ja. I z tego się trzeba cieszyć!

Modele męskości się zmieniają. Czy pan się czuje wzorem nowego mężczyzny?

- Nie, nie, w żadnym wypadku wzorem się nie czuję.

Ale kiedyś dostał pan nagrodę dla aktora, który może być wzorem dla swojego pokolenia.

- Traktowałem ją jak potwierdzenie tego, że jestem na dobrej drodze. Wierzę, że trzeba iść do przodu i robić swoje. Jeżeli jestem w stanie tym kogoś do siebie przekonać, to dobrze. Wyglądem nikogo nie przekonam. Wychowałem się w domu, w którym zawsze się uważało, że skupianie na swojej urodzie jest niemęskie. Mojemu ojcu robiło się słabo na samo określenie "żel do włosów". Ja do pewnego stopnia tym przesiąkłem. Wprawdzie mój tata nie wygrywał plebiscytów na najprzystojniejszego aktora, ale myślę, że lalkowaty mężczyzna jest wciąż śmieszny, mimo że standardy się zmieniają.

Myślę, że pana wizerunek charakteryzuje raczej chłopięcość, naturalność, nie lalkowatość.

- Chcę wierzyć, że oprócz tego, jak mężczyzna wygląda, ważne jest to, co sobą reprezentuje i co ze sobą niesie. Ja staram się nieść pozytywną energię i próbuję być normalnym człowiekiem. Wkładam w to pewien wysiłek. Można dostać pomieszania zmysłów, gdyby się miało na serio traktować wszystkie te rankingi.

Więc popularność ma też złe strony?

- Popularność jest niebezpieczna wtedy, gdy się nią zachłystujemy, gdy się od niej uzależniamy. Trzeba na to strasznie uważać. A jak w następnym rankingu mnie nie będzie? Trzeba być na to przygotowanym. Czeka nas duża praca, żeby sobie poradzić z tym, że za drzwiami już stoją młodsi, może lepsi. Powtarzać sobie, że są sprawy ważniejsze. Dla mnie jednym z najistotniejszych atrybutów mężczyzny jest stałość charakteru. To, że nie daje się zbajerować rankingom, choćby nie wiem jak były przyjemne.

Pan jest właśnie taki?

- Są rzeczy, w które wierzę, których się trzymam i to ma być moją siłą. Myślę, że jedną z nich jest pozytywna energia w połączeniu ze skromnością, którą uważam za jedną z ważniejszych cnót. Nawet jeśli to skromność na silę.

Udawana?

- Raczej wypracowywana. Dla aktora skromność to wyzwanie. Ten zawód wiąże się z dużym ładunkiem emocjonalnym, z żądzą poklasku, potrzebą podziwu. Dlatego na scenie, bardzo proszę. Tam muszę być w stu procentach przekonany, że to, co robię, jest fantastyczne. Ale gdy schodzę z tej sceny, muszę w sobie uruchomić mechanizmy, które sprowadzą mnie bezpiecznie na ziemię. Zrobiłem swoje i tyle. Upajanie się sobą to dość obrzydliwa sprawa. Chciałbym, żeby mnie to ominęło. Ważną rzeczą jest też odpowiedzialność i szczerość. To u mężczyzny cenię zawsze. Wiadomo, że szczerość jest w naszych czasach pojęciem coraz bardziej względnym.

Przecież całe aktorstwo opiera się na oszustwie.

- Bo liczy się to, co widz ma poczuć, nie ja. Miarą mojego sukcesu jest to, czy jestem w stanie go oszukać. Jak to osiągnę, to moja sprawa. Zauważyłem, choć mam jeszcze niewielkie doświadczenie teatralne, że aktorstwo w dużej

mierze polega na redukcji środków. Na początku ma się tendencję do piętrzenia sytuacji. Myślę: tu podejdę, w jednej ręce będę trzymał papierosa, a w drugiej konewkę i będę kwiaty podlewał. Nic tak nie ożywia sceny jak papieros. Ale potem się okazuje, że jak tylko sobie stanę, wiedząc, co chcę przekazać, nie będę się musiał chować za rekwizyty. To robi największe wrażenie. Wszystko, co nie jest niezbędne w danej scenie, osłabia jej wymowę. Postać trzeba znaleźć w sobie, potem nadać jej kształt. Sfera jej fizyczności jest ważna, ale chyba bardziej w filmie niż w teatrze.

Teatr daje chyba większą kontrolę nad postacią, sztukę za każdym razem gra się w całości. W filmie sceny są kręcone bez chronologii, bywa, że bez interakcji z innymi aktorami.

- Mało tego, mogą jakąś scenę wziąć do filmu albo nie. W teatrze, kiedy wypada jakaś scena, mogę tak zmienić późniejsze, żeby zachować sens. A w filmie reżyser i montażysta wycinają ważną z punktu widzenia postaci scenę i rola się rozpada. Niestety, w kinie aktor jest na drugim miejscu, liczy się przede wszystkim opowieść. Ale to kwestia doświadczenia. Teraz czytam scenariusz i od razu widzę: tego na pewno nie wytną, tu muszą mnie pokazać, bo inaczej nie będzie wiadomo, o co chodzi, l to są dla mnie najważniejsze trzy sekundy. Przez pierwsze dziesięć lat w zawodzie nie miałem o tym pojęcia.

Przed pójściem do szkoły teatralnej skończył pan psychologię. A psychologia uczy pewnych wytrychów, które mogą skłaniać do manipulowania widzami. Kusi to pana?

- Kiedyś umówiłem się ze sobą, że nie będę tej wiedzy świadomie wykorzystywał. Oczywiście, jeżeli chodzi o to, jakim dziś jestem człowiekiem, psychologia odegrała bardzo dużą rolę. I w tym sensie również pomogła w zawodzie. Rola nie powstaje przecież z teorii, tylko z doświadczenia. Z wyobraźni, przeżyć, przemyśleń, z bycia takim, a nie innym człowiekiem.

Gdy podczas prób w teatrze analizujemy jakąś postać, szukamy przykładów z życia, bo to pomaga sobie ją wyobrazić. Takich przykładów ze studiów znam setki. Psychologia rozwinęła moją wrażliwość na innych ludzi, ciekawość i otwartość na spotkania z nimi.

Kiedyś powiedział pan, że największą pana wadą jest myślenie. Za dużo myślenia. Aktor nie powinien myśleć?

- Wywodzę się ze szkoły, która każe wszystko przetrawić, przeanalizować. Najlepiej to widać w pracy. Czytam w kółko tekst, przesiąkam nim, analizuję. Pamiętam swoje pierwsze kontakty z aktorami, którzy dochodzili do wspaniałych wyników instynktownie, zupełnie inną drogą. To było niesamowite. Grałem z dziewczyną w filmie. Jak to, myślałem, przecież ona nic nie kuma z tego, co się dzieje w tej scenie, a gra po prostu fantastycznie! To była dla mnie wielka lekcja. Więc kiedy grałem Chlestakowa w "Rewizorze", spróbowałem inaczej. To facet, który nie wie za bardzo, co się dzieje, biorą go za ważnego urzędnika, a on trochę się upija, opowiada jakieś niestworzone rzeczy. Pomyślałem: nie, tego tutaj nie rozbiorę na czynniki pierwsze. Tu potrzebny jest jakiś szaleńczy pęd na scenie, tylko tak to mogę obronić. Poszedłem tropem tej koleżanki i myślę, że to się sprawdziło.

Czytając wywiady i śledząc pana karierę, wyczuwam, że gdzieś jest w panu potrzeba zakwestionowania swojego grzecznego wizerunku, zmierzenia się i szaleństwem, o ile to nie za mocne słowo.

- Ależ ja to robię. Najczęściej na poziomie podstawowych interakcji z ludźmi. Coś dziwnego powiem i patrzę, jaka jest reakcja, na przykład wchodzę rano i do urzędniczki w przedsiębiorstwie wodno-kanalizacyjnym mówię: "Dobry wieczór!".

Więc jednak manipulacja.

- Raczej prowokacja.

A po co pan to robi?

- Żeby nie wszystko było takie oczywiste. Uwielbiam prowokować. W "Tangu" Mrożka jest taki mniej więcej dialog: "- A ty dokąd idziesz? - Do kuchni. - No przecież kuchnia jest tam! - czyli w drugą stronę. - Nigdy nic nie wiadomo!". Działam trochę na tej zasadzie.

Trochę w kontrze do swojego grzecznego wizerunku?

- Kiedyś po egzaminie z wiersza poszliśmy w Krakowie do pubu, wyszliśmy w nocy troszeczkę podchmieleni i na Plantach spotkaliśmy dresiarzy. Zrobiło się nieprzyjemnie. Ja byłem w nastroju bardzo euforycznym, zacząłem tym dresiarzom recytować "Beniowskiego", którego cztery godziny wcześniej na egzaminie mówiłem: "Na koń! Tu łożem suchego potoku, gdzie zamiast wody płynie...". Zamurowało ich. Stanęli. A myśmy przeszli.

Mogliście oberwać, jakby nie mieli nastroju.

- Oni mieli nastrój, żebyśmy oberwali. To wisiało w powietrzu. Jednak moja tyrada ich zatrzymała, nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić. Do dziś nie rozumiem, co się tam tak naprawdę wydarzyło, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z procesem intelektualnym. Więc jednak jest coś takiego we mnie. Coś mnie ciągnie do prowokacji. Tego typu sytuacje urozmaicają życie, zmuszają do zmiany sposobu myślenia. To taka moja rozrywka. Mistrzem w tej grze jest mój ojciec chrzestny Jan Nowicki.

Ćwiczył na panu?

- Ćwiczył mnie. Oczywiście daleko mi do niego. Bo ja nawet jak kogoś nabiorę, potem wszystko odkręcam, wyjaśniam. A on jest bezlitosny. Nie ma najmniejszej potrzeby wyjaśniania interlokutorowi, że właśnie bierze udział w jego kolejnej wielkiej prowokacji.

To dość instrumentalne traktowanie ludzi, nie uważa pan? Gdzie są granice?

- Myślę, że im te granice są dalej, tym lepiej to o nas świadczy. O naszym dystansie do życia, rzeczywistości, do siebie samych. Jest w tym pewna poezja nawet. Natomiast człowiek, który się za coś takiego obraża, nie ma dystansu.

Większość z nas ocenia innych: ten jest dobry, ten zły, normalny, dziwny. Są ludzie, których wszyscy odrzucają. Pan mówi, że ceni takie osoby. Dlaczego?

- To fantastyczne spotkać kogoś, kto jest w jakiś sposób inny. Pracuję teraz nad postacią Obłomowa w Teatrze Dramatycznym. To właśnie taki niedostosowany człowiek, siedzi pod stołem, boi się świata, nie wychodzi na ulicę. Ludzie mu mówią: zacznij czytać gazety, wyjdź na świat. A on nie chce. Milosz Forman całe życie robił o tym filmy. Jak ktoś jest inny - a często bywa cudownie inny, jest w tym poetą, swoją wolność wyraża w niecodzienny sposób - mamy kłopoty

z zaakceptowaniem go. Chcielibyśmy, żeby komik z "Cłowieka z księżyca" Formana był śmieszniejszy, żeby on tak po prostu po naszemu jakiś dowcip powiedział. .A on woli czytać z'poważną miną "Oliwera Twista",

Ciężko mi się oglądało ten film, bo to, w jaki sposób główny bohater robi z siebie idiotę, wywoływało we mnie poczucie strasznego zażenowania.

- Ja "Człowieka z księżyca" widziałem kilka razy i muszę powiedzieć, że dopiero za drugim-trzecim razem w pełni go zrozumiałem. W pierwszym odruchu chciałem tak samo jak ci wszyscy ludzie kopnąć bohatera w tytek, żeby się zmienił. Dopiero potem zrozumiałem, że nie umiałem przyjąć jego wolności. Ten film skonfrontował mnie z własnymi ograniczeniami.

Czemu się tak przeciwstawiamy inności?

- Bo cały czas pędzimy do przodu i boimy się, że tacy ludzie by nas w tym pędzie zatrzymali, zmusili do zastanowienia się nad sensem tego wszystkiego, co uznaje się za normę, i, nie daj Boże, mogłoby się okazać, że w tym pędzie gubimy jakieś istotne wartości. Oni wytrąciliby nas z rytmu. Więc albo oni muszą biec z nami, albo muszą zostać w tyle.

Pan jest wśród tych biegnących?

- Gdybym miał być zupełnie szczery, to tak. Ale im częściej się taka refleksja pojawia, tym lepiej. I spotkania z "dziwakami" w tym pomagają. Widzę, że świat zasuwa, i ja biorę w tym udział. Wtedy w jakiś sposób próbuję się przeciwko temu buntować. Oczywiście nie zawrócę. Nie powiem, koniec tej kariery, teraz dom w Bieszczadach, kozy... chociaż taką tęsknotę w sobie mam.

Pana ojciec mówił, że wasze kariery są symetrycznym odbiciem. On popularność zdobył własną pracą. To jakby ukoronowanie jego kariery. A panu się zdarzyło wielkie bum już na początku. Jest dokąd iść, gdy się zaczęło z tak wysokiego pułapu?

- Jestem pewnie skażony moim ojcem, a przede wszystkim tamtym pokoleniem aktorskim, pośród którego się wychowywałem i które robiło niesłychanie istotne rzeczy. Jak sobie przypomnę te spektakle, na których dorastałem: "Zbrodnię i karę", "Biesy", "Matkę", "Dziady", "Emigrantów", jak sobie przypomnę te wszystkie "Wodzireje", "Amatorów", "Dekalogi", to muszę powiedzieć, że zazdroszczę. I nie ma to nic wspólnego z popularnością, z blichtrem, sławą, pieniędzmi. To leżało u podstaw mojej decyzji, żeby pójść do szkoły, ćwiczyć teatr. Żeby coś w życiu robić istotnego. Coś, co zostanie na dłużej, przetrwa więcej niż sezon. Do tego dążę, mam wrażenie, że wszystko jeszcze przede mną.

Wszystko się w pana osobie, życiu, karierze wydaje takie gładkie i wyważone. Mówi pan, że nie jest z tych, co walą pięścią w stół. Nic pana nie rusza? Niczego się pan nie boi?

- Jestem introwertykiem, więc wiem, że ta pozorna równowaga to dość niebezpieczna przypadłość, bo wszystko się gdzieś w człowieku kumuluje. I pewnie kiedyś wybuchnie. Na zewnątrz sprawiam wrażenie spokojnego człowieka, ale z wieloma emocjami wciąż nie umiem sobie poradzić. Nie boję się strachu, strach jest uprzedmiotowiony. Ale lęk jest groźny. Nie ma jak go uchwycić. Dość często mnie dopada, zwłaszcza w okresach przepracowania albo kiedy wracam do pracy po dłuższym odpoczynku. To taki rodzaj niezrozumiałego niepokoju, dygotu wewnętrznego - budzę się rano z kołataniem serca i nie wiem dlaczego. Wiąże się z tym wymierne niebezpieczeństwo. Bo jak wypije się setkę wódki, od razu się poprawia. Światełko musi się zapalić od razu. Niektórym zapala je żona... Ale niektórym się w porę nie zapala.

Szczególnie w tak eksponowanym zawodzie.

- I stresującym. Jak tak jeżdżę z miasta do miasta, budzę się w jakimś hotelu, pierwsza myśl: gdzie ja jestem? Druga myśl: zaspałem? Sprawdzam, czy dzwonił budzik, czy nie, czy odjechał mi pociąg, czy nie... Wtedy ta wieczorna setka wódki robi się szczególnie niebezpieczna.

Nie szuka pan czegoś w zamian?

- Powinienem. Na szczęście bez przerwy nie wyjeżdżam. To wyczerpujące. Jak dobrze, że jutro się obudzę i pójdę do teatru na próbę. To mnie leczy. Choć przecież znów będzie dygot spowodowany światem postaci, w którą mam się wcielić. Ale to inny rodzaj stresu. Chyba dzięki temu, że tak wieloma rzeczami się zajmuję, nauczyłem się, robiąc jedne, odpoczywać od innych. Jak jeżdżę przez tydzień, to przyjście do teatru jest dla mnie relaksujące. Jak posiedzę tu ze trzy miesiące, to wyjazd do Leszna będzie fantastycznym odprężeniem. Myślę, że to jest jakaś metoda. Nie mówię, że najlepsza, ale jakaś.

Lubi pan zmiany w życiu?

- Jakoś tak jest, że moje życie zmienia kierunek najczęściej pod wpływem spotkań z ludźmi. Jedną z ważniejszych osób w moim życiu był profesor od fortepianu. Miałem wtedy 12-15 lat. Dla chłopca to niezwykle ważny okres. Bardzo dużo od niego dostałem, wiele mnie nauczył. Tak się złożyło, że miesiąc po tym, jak skończyłem szkołę, on zmarł. Myślę, że również przez to stał się dla mnie postacią symboliczną. Spotkanie z nim rzutuje na całe moje życie.

Wielu takich mistrzów miał pan?

- To dla mnie jedno z najintymniejszych pytań. Nie wiem czemu. Może dlatego, że w prawdziwej relacji mistrz - uczeń jest właśnie coś intymnego. Tak mojego, że powiedzenie o tym tylko to strywializuje. A jednocześnie mnie odsłoni. Nie jestem na to gotowy.

Boi się pan odsłonić.

- Każdy się boi...

Uważa się pan za szczęściarza?

- Do ludzi mam ogromne szczęście. Dużą sztuką w życiu byłoby wyzwalać w ludziach to, co w nich najlepsze. Wysyłać im dobrą energię, licząc, że nam ją oddadzą. Jak nie ci, to inni.

Takich ludzi trzeba umieć znaleźć.

- Trzeba chcieć ich szukać, przede wszystkim. Być na to uwrażliwionym. Bo jak nie, to będziemy się mijać. Ja naprawdę w kontakcie z drugim człowiekiem widzę największą wartość.

Więc "to jest tym tego" w pana życiu, odpowiadając na pytanie Puchatka?

- To dopiero! Odpowiem moim ulubionym cytatem ze spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego w Starym Teatrze "Tak zwana ludzkość w obłędzie", na podstawie różnych sztuk Witkacego. Jedna z postaci mówi: "Najważniejsze pytania człowieka to: kto? i co? - po czym tak się chwilę zastanawia i dodaje: - A nie, jest jeszcze jedno pytanie: jak? I na to odpowiadam: jeżeli pierwsze dwa pytania pozostają bez odpowiedzi, to wszystko jedno jak...".

W pędzie życiowym zbyt często lecimy na skróty. Forma przerasta treść. Dzwonią do mnie z wytwórni fonograficznej: - Panie Maćku, wydamy panu płytę, na walentynki, o miłości żeby było. - Ale jakie piosenki? - Jakie pan chce.

To jest dla nich bez znaczenia. A przecież to jest podstawa. Ludzie nie dadzą się nabrać, nie są głupi. Najpierw trzeba wiedzieć, kto, co, jaki tego ma być sens, a dopiero potem jak. Dlaczego ci fantastyczni młodzi ludzie z "Idola" nie mogą zrobić kariery? Bo wszystko stoi na głowie. Najpierw trzeba dłubać w kąciku, dopiero potem to możesz sprzedać. A nie, najpierw wielka gwiazda, a potem niech nam pan pokaże, co pan potrafi. To cholernie trudne.

Trochę pana przypadek?

- Tak. Ale ja staram się z tym walczyć. Wiem, że gdybym postawił tylko na gwiazdorstwo, zniknąłbym po jednym sezonie. Stąd i kabaret z własnymi tekstami, który zaczynał właśnie od małych klubów, i szkoła teatralna, wiele trudnych wyborów i rzetelna praca. To jedyna droga, by zostać tu trochę dłużej

niż chwilę.

Maciej Stuhr urodził się w 1975 roku. Ukończył psychologię na UJ oraz Wydział Aktorski PWST w Krakowie. Spędza życie w drodze z Warszawy, gdzie pracuje, do Krakowa, gdzie mieszka wraz z żoną i córeczką. Od czasów szkolnych współtworzy kabaret Po żarcie, jest autorem większości jego tekstów. Na ekranie zadebiutował w "Dekalogu X" Krzysztofa Kieślowskiego. Mimo niecałych 30 lat ma na swoim koncie kilkanaście ról filmowych, m.in. w "Chłopaki nie płaczą", "Przedwiośniu", "Pogodzie na jutro", "Weselu". Grał w serialu telewizyjnym "Glina" Władysława Pasikowskiego. Szczególnie jednak ceni sobie pracę w teatrze. Będzie go można zobaczyć w roli Obłomowa w Teatrze Dramatycznym w Warszawie ("Obłom-off", reż. Andrzej Domalik) na przedstawieniach przedpremierowych: 2,4,5, 6 stycznia 2005 (premiera planowana jest na marzec).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji