Artykuły

Przeciwstawne bieguny

DOROTA LANDOWSKA i MARIUSZ BONASZEWSKI pracują nad rolą oddzielnie. On uczy się na głos, wystarcza mu krzesło i pusty pokój, byleby był spokój, ona, gdy nie ma warunków, może skupić się wszędzie.

Przeciwstawne bieguny: wyciszona melancholiczka i emocjonalny eksrawertyk.

On roznieca pożary. Ona je gasi. On lubi mówić ona słuchać. Dorota Landowska i Mariusz Bonaszewski [na zdjęciu] - wybitni aktorzy w rodzinnych konstelacjach.

Programowo odmawiają wywiadów na temat życia prywatnego. Zabiegałam o rozmowę kilka lat i ciągle słyszałam: "Do niczego nie jest nam to potrzebne. Wszystko, co mamy ludziom do powiedzenia, mówimy na scenie". Naczytałam się o Mariuszu Bonaszewskim jako o trudnym człowieku. Na pierwsze spotkanie idę więc na miękkich nogach przygotowana, że każą na siebie czekać. Cała nadzieja w Dorocie, pocieszam się, przez te kilka lat nawiązałyśmy nić porozumienia. A oni zjawiają się przed czasem. (Potem Dorota powie mi, że nie cierpią się spóźniać). Zaskoczenie drugie: Dorota milczy. Mówi przede wszystkim Mariusz. I szok największy: są jak kompletnie wykluczające się światy. Ogień i woda. Sympatycznie rozchełstany luzak i poukładana kobieta opoka. Emocjonalność do entej potęgi i intrygująca tajemniczość. Brunetka o południowej urodzie i blondyn gdzieś z Północy.

- Dla człowieka wyciszonego i spokojnego to duża próba sił - przyznaje Dorota. - Mariusz i nasza Marysia to największe zaskoczenie w moim życiu. Oboje są jak pochodnie, jak jakieś rakiety kosmiczne o niewyczerpanym źródle energii.

Mariusz ma świadomość dzielących ich różnic: - Wiem, że czasem może trochę ją gwałcę. Bo np. żądam, żebyśmy codziennie, mróz nie mróz, chodzili do lasu. Ja ćwiczę, podrzucam Marysię, biegam wkoło Doroty, a ona sobie spaceruje. No to ją męczę, przewracam, tarmoszę. Mówię: poruszaj się trochę, zmęcz, spoć, a nie tylko spaceruj nóżka za nóżką. A ona mi na to: to mój rytm. Zrozum, ty masz swój, ja mam swój.

Ostrożność

Bufet Teatru Narodowego dwie godziny przed spektaklem "2 maja". Dorota jakby wprost po zabiegu relaksacyjnym. Spokojna, rozluźniona. Zamawia kawę z mlekiem i batona. Dziś korki na mieście, ledwo zdążyła na spotkanie. Metrem i na piechotę. Patrzy na zegarek. Mariusz w tej chwili odbiera w Akademii Teatralnej Nagrodę im. Zelwerowicza za najlepszą rolę teatralną ubiegłego sezonu. Dorota nie kryje dumy.

Dziesięć lat temu pierwsze ich spotkanie. Jadą tym samym tramwajem, on w pewnym momencie wysiada i szybko dokądś biegnie. - Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że będziemy razem, że będziemy mieć dziecko, zaczęłabym się śmiać. Nie był w moim typie, zresztą u mnie fascynacja przychodzi wtedy, gdy zaczynam z kimś rozmawiać. Nie jest w stanie zawrócić mi w głowie żaden mężczyzna tylko dlatego, że uchodzi za przystojnego, bo moje kategorie piękna są zupełnie inne. To może być ktoś na pozór nieciekawy.

Mariusz: - Znałem Dorotę z legend krążących po szkole teatralnej. Mówiło się o niej: nawet asystenci wstają i biją brawo, kiedy gra. Każdy aktor żywi pewien rodzaj zazdrości wobec utalentowanego kolegi. Tak było, kiedy ją ujrzałem w "Ferdydurke", a potem zobaczyłem reakcję widowni na nią w "Weselu" w reżyserii Krzysztofa Nazara. Zafascynowałem się nią jako aktorką, bardzo lubiłem słuchać, co mówią o niej inni. A mówili bez przerwy, bo premiera za premierą, nagroda za nagrodą. Pamiętam: otwieram pewnego razu "Wyborczą", a tam Dorota na drugiej stronie. Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałem, czy jestem tak zazdrosny, czy tak zakochany.

Wkrótce zaczynają próby "Ninoczki" u Romualda Szejda. Ona gra Ninoczkę, on - Leona. Dwie pierwszoplanowe role. Ich bohaterowie w końcu zakochują się w sobie.

- I mnie spotkało coś takiego jak Ninoczkę. Na początku Mariusz śmieszył mnie swoim zachowaniem. Tym, jak mówi, chodzi. Potem wybraliśmy się gdzieś po próbie na spacer, zaczęliśmy rozmawiać. W trakcie prób, a potem grania przez trzy lata, stopniowo dowiadywałam się o nim różnych rzeczy. Nagle odkryłam, że jest miło przebywać w jego towarzystwie.

Wisieli na telefonie. Nie stracili majątku na rozmowy tylko dlatego, że czasem dzwonili "na łyżwę". - Kręciło się zero i przed powrotem tarczy uderzało się dwa razy w widełki, opadała klapka w centrali i wychodziło się bez trudu na miasto - zdradza Mariusz.

Mariusz - o pięć lat od niej starszy - był już wtedy doświadczonym aktorem. Grał u Jarockiego. Dorotę interesowało wszystko, co miał na temat teatru do powiedzenia. A miał do powiedzenia dużo. Dorota: - To nas tak naprawdę połączyło: teatr. I tak sobie siedzieliśmy, gadaliśmy, no i się w końcu dogadaliśmy nie tylko w sprawie teatru.

Przed próbą lubili się bić. Tak na niby, dla rozgrzewki. - To było zupełnie idiotyczne, w tej chwili nie mieści mi się w głowie, żebym jakiemuś koledze to zaproponowała. Sama nic wiem, kiedy poczułam, że jest jedynym człowiekiem na świecie, któremu mogłabym opowiedzieć swoją historię.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem tak strasznie zakochana, że zaczęłam wyobrażać sobie z nim starość. To mi się nigdy dotąd nie zdarzyło.

Oboje mieli za sobą trudne doświadczenia. Dlatego byli ostrożni. Dorota: - Ostrożność okazała się nasz sprzymierzeńcem, bo gdybyśmy próbowali tę sytuację gwałcić, to pewnie nie bylibyśmy razem.

Mariusz: - Według mnie to nie była ostrożność, tylko delikatność. Przyglądałem się jej i zauważyłem, że zaczyna mnie bardzo obchodzić. Byłem wtedy w niedobrej formie, a właściwie żyłem w sposób zupełnie zwariowany. Przy niej poczułem, że oto poznaję inne życie i że ono mi odpowiada. Ale nie wyobrażałem sobie wtargnięcia w jej świat na siłę.

Dorota: - Jestem długodystansowcem. Zakochałam się dwa razy w życiu. Wchodzenie w związek jest dla mnie dosyć skomplikowanym procesem. Już prędzej wolałabym: sama, niż rzucić się w coś na łeb na szyję, popełnić jakiś błąd. Myśmy najpierw się zaprzyjaźnili. Przeszliśmy długą drogę do siebie. On jest autentycznie zafascynowany tym życiem. Ma w sobie wilka, który nie spocznie. Myślę, że ma po to tyle energii, żeby odszyfrowywać życie, przyglądać mu się z bliska. Dla niego rzeczy niemożliwe stają się możliwe. Nie wyobrażałam sobie tak intensywnego życia. Ja mogłabym zamknąć się do końca życia w klasztorze i medytować. Ta intensywność została mi dana w jakimś celu. Jakim? Myślę, że po to, by moje życie było pełniejsze.

Idź, zobacz, spróbuj

Ich codzienność? - Tak zwyczajna, że nie ma o czym opowiadać - zastrzega Dorota. - Nie ma w naszym życiu jakiejś specjalnej celebry. Jak ktoś jest głodny, to kroi sobie chleb i je. Albo sobie czyta, albo leży, jak mu się podoba.

Mariusz: - Wstaję rano i tańczę, robię hałas od poranka, a ona długo idzie po kawę i bardzo powoli się rozkręca.

Wskakuje w sportowe buty, zakłada dres i biegnie do lasu. Po godzinie wraca zgrzany, z gazetą ( - Jak umrę, to najbardziej będzie mi brakowało wiadomości - śmieje się). Potem następuje najprzyjemniejszy moment - budzenie Doroty do życia. - Ona bardzo to lubi. Marysia mniej. Rozdziela nas, krzycząc: Nie całuj mojej mamy, masz swoją mamę - babę!

Obiady gotuje Dorota, najchętniej sama. Nie znosi, jak jej ktoś zagląda do garnka, próbuje w trakcie, krytykuje. - Gotuje genialnie! - zachwala Mariusz. - Jest w stanie przyrządzić szybko smaczny posiłek, podczas gdy ja ślęczałbym w kuchni pół dnia. Robi pyszne pasty, świetne zupy kremy, dania toskańskie, wszystko w ramach kuchni, którą ja uwielbiam, czyli znad Morza Śródziemnego.

Wiele zmienili w życiu pod wzajemnym wpływem. Ona zasypiała kiedyś grubo po północy, a budziła się w południe. - Namawiałem ją, żeby kłaść się spać przed dwunastą i wcześniej wstawać. Mam poczucie, że życie trwa wtedy dłużej. Teraz Dorota idzie do łóżka zaraz po Marysi.

Dorota: - Mariusz wypycha mnie do ludzi. Namawia: idź, zobacz, spróbuj. Ja się bronię, ale wiem, że to wychodzi mi na dobre. To on był pierwszą osobą, która po urodzeniu Marysi dosłownie wyrzuciła mnie z domu.

Dostała wtedy propozycję czytania powieści w radiu. Nie chciała o tym słyszeć. Powtarzała: urodziłam dziecko, chcę być w domu z Marysią, tak mi dobrze. A on swoje: no idź, proszę. Możesz poczytać dwie godziny, możesz jedną. W końcu dała się namówić.

- Mariuszowi zawdzięczam to, że szybko wróciłam do zawodu. Dzięki niemu nauczyłam się też mówić, choć do tej pory wolę słuchać. On może opowiadać godzinę, dwie, ja wtedy siedzę, kiwam głową. Uwielbiam to. Moje gadanie mnie irytuje. Nie lubię się wymądrzać. Raz na jakiś czas Mariusz się obraża, że ja nic nie mówię, i wtedy milknie. Kiedy pytam go, dlaczego nic nie mówi, oburza się: jak ty nic nie mówisz, to jest dobrze, a jak ja nic nie mówię, to źle?

Czego on nauczył się od Doroty? - Unikania konfliktów - odpowiada. - Dorota w sytuacjach dużych napięć bierze głęboki oddech, pochyla głowę i to jej wystarcza. Jest w stanie skontrolować masę rzeczy, które się dzieją nie tylko w niej, ale także wokół niej. Ona źle się czuje w stanie konfrontacji. Jest człowiekiem pokoju. Woli się nie wypowiadać, tylko wysłuchać, a to, co jest w niej, to i tak jest w niej i ona nie musi zaświadczać tego mówieniem. Łapię się na tym, że coraz częściej też tak robię.

Kiedy Dorocie na czymś naprawdę zależy, walczy. Powiedziała kiedyś Mariuszowi kategorycznie: masz nie palić. Jak nie przekonują cię argumenty zdrowotne, to sobie powiedz, że nie palisz dla mnie. Poskutkowało. On z kolei ją podburza: masz pełne prawo wyrazić to, co myślisz, czujesz, dlaczego się nie zgadzasz. Przekonuje ją do zrobienia prawa jazdy. Trochę we własnym interesie.

- Mówię jej: tracimy czas, jeżdżąc wszędzie razem. Ale nawet jak coś takiego powiem, to zaraz przychodzi mi do głowy: a może ona jeździć nie powinna? Jak do czegoś ją namawiam, to potem myślę: a może najpierw sam byś się zmienił?

Dorota: - Wady też są czymś dobrym. Nawet jak mnie coś w nim denerwuje, nie mówię, żeby zaraz się zmienił. Ja też nieustannie tłukę szklanki albo długo się kręcę, zanim usiądę. Oni z Marysią strasznie bałaganią, ja muszę mieć porządek, żeby dobrze funkcjonować, więc sprzątam. Czasami wystarczy pomyśleć o kimś z czułością, żeby przejść nad rozrzuconymi rzeczami do porządku dziennego. Ja wiem, że im jest trudno panować nad tym, nad czym mnie jest łatwo. I odwrotnie.

Ich teatr

"Błądzenie" według Witolda Gombrowicza reżyserii Jerzego Jareckiego. Scena Teatru Narodowego przy Wierzbowej wypełniona po brzegi. Skupienie na przemian z rozbawieniem przez bite cztery godziny. Mariusz Bonaszewski jako Gombrowiczowski Józio, książę Filip, Witold, Szarm. W drugim akcie razem z Dorotą Landowską, czyli Iwoną.

Mariusz: - Nie widzę na scenie Doroty Landowskiej, tylko postać, którą gra. Ona jest wtedy kompletnie inna, zaskakująca, nawet mówi innym głosem. Na ten moment nasz wspólny rachunek telefoniczny nie ma żadnego znaczenia.

Pracują nad rolą oddzielnie. On uczy się na głos, wystarcza mu krzesło i pusty pokój, byleby był spokój, ona, gdy nie ma warunków, może skupić się wszędzie. W czasie pracy nad "Błądzeniem" zrobili wyjątek - powtórzyli w domu kilka razy wspólną scenę. Uważają, że od ćwiczeń są próby.

- Dorota na scenie najczęściej mi się podoba, więc łatwiej mi przychodzi mówić o jej grze, krytykować nawet. Muszę przyznać jednak, że jestem dużo bardziej drażliwy. Chciałbym więcej z nią pracować. Mam już pomysł na wyreżyserowanie kameralnej sztuki z nią w roli głównej. Ona zresztą upewnia mnie w tym, że powinienem spróbować reżyserii. I wtedy to ona mnie reżyseruje.

W tym zawodzie najbardziej bolesne bywa cierpienia partnera. On twierdzi, że współodczuwa jej sny. Szczególnie w samochodzie, gdy po skończonym spektaklu czy

próbie wracają do domu, a ona jest przekonana, że się coś nie udało albo zbyt udało.

Wydają się aktorami totalnymi, którzy żyją życiem bohaterów. Mariusz: - Żeby przemieniać się prywatnie w bohatera, trzeba być kretynem, nie aktorem! Gdyby tak było, to przeżyłbym tylko jedną próbę. Oczywiście niesie się intelektualne pomysły rozwiązań i to jest męczące, ale nie niesie się wykreowanej postaci. Kiedy rodziła się Marysia, grałem faceta, który obcina nóżki, rączki, język [Tinker w "Oczyszczonych" Sarah Kane, reż. Krzysztof Warlikowski - przyp. red.].

Dorota: - Najważniejsze dla nas było wtedy to, żeby Mariusz mógł być przy porodzie. Mariusz: - Podważam opinie, jakoby w tym zawodzie było coś wyjątkowego. Mężczyźni aktorzy to są trochę w życiu udawacze. Uwodzą, manipulują i po jakimś czasie już wiadomo, co działa. Ja takie eksperymenty też kiedyś robiłem. To wypływa z narcystycznych pobudek. Aktorstwo to są tak naprawdę - jak mawia Jan Nowicki - kompetencje damskie: przebierać się, malować, udawać. Ale ja mam w sobie coś z kobiety.

Wszystko o naszej Marysi

Dorota z Marysią na spacerze. Marysia tupta tak szybko, że mamie trudno dotrzymać kroku. Zagląda w swoje ulubione zakamarki, obowiązkowo odwiedza psa w sąsiedztwie.

Mariusz: - Niektórzy mówią, że to cała Dorota. My rozpoznajemy w niej nasze cechy charakteru. Wiemy, kiedy jest Dorotą, a kiedy jest mną. Dorotą jest wtedy, gdy śpi. Bo jak się budzi do życia, to już jest mną. Dorota: - Dla ułatwienia dodam, że ona bardzo mało śpi. Jej szkoda życia na sen. Od urodzenia.

Mariusz dziwi się, czytając u fryzjera w kolorowych pismach wyznania aktorek, że dziecko niczego nie zmienia. Ależ zmienia, i to wszystko! - Marysia zabiera mi sporo, czasami zamiast uczyć się roli, idę z nią na spacer albo się bawimy. Ale coś za coś. Jak nie mam jej koło siebie przez trzy dni, to wariuję! Często wyjeżdżam z teatrem Rozmaitości na zagraniczne tournee. W hotelach wieszam, gdzie się da, zdjęcia Marysi i Doroty. Tęsknię potwornie, zdarza mi się płakać w środku nocy. Mam wrażenie, że tkwię na jakiejś wyspie i dłużej już nie wytrzymam. Wtedy zdaję sobie sprawę, jak niewyobrażalnie ciężko byłoby mi bez nich żyć.

Każde przyjście taty do domu zaczyna się od pytania Marysi: co masz dla mnie? Tata zawsze coś ma. A to bezpieczniki samochodowe, a to zestawy plastikowych sztućców, talerzyków albo na przykład sto sztuk słomek do picia. Marysia jest pod wrażeniem. Pyta: aż tyle dla mnie?

Przed Marysią Mariusz wiódł szalone życie człowieka wolnego. Mieszkał tak naprawdę w pociągu. Wiecznie w drodze między Wrocławiem, Warszawą, planem filmowym, na kilku etatach. Marysia sprawiła, że zwolnił. Kiedy długo się nie widzą, córeczka czeka na tatę na schodach i woła: "tęskniłam za tobą i płakałam" (z teatralnym "ł").

- Uświadomiłem sobie, że zawsze chciałem mieć córkę! Marysia jest cudownym, ale też zwyczajnym dzieckiem. Z zarysem charakteru, z wymaganiem wolności.

Kiedy Dorota wychodzi z domu, zawsze jest to samo: płacz, trzymanie mamy za nogę, rzucanie się na podłogę w akcie rozpaczy. Ze stoickim spokojem tłumaczy, że musi iść do pracy, że na pewno wróci. Walczy ze swoją nadopiekuńczością. Dorota ma o pięć lat młodszą siostrę i o 11 lat młodszego brata, któremu często matkowała (studiuje medycynę). Mariusz jest jedynakiem. Ich dzieciństwa nie były najłatwiejsze, choć po latach rozumieją dlaczego.

Dorota: - Oboje staramy się szanować tego naszego przybysza i nie łamać mu kręgosłupa. Akceptujemy Marysię taką, jaka jest, co nie znaczy, że nie pokazujemy jej, co naszym zdaniem dobre, a co złe. Mnie bardzo wielu rzeczy nie było wolno robić, bo nie. Ja jej wszystko tłumaczę, nie ma: bo nie. Ale nie pozwalamy jej na wszystko, bo nie może być nic gorszego niż wychowanie bezstresowe. Chciałabym, żeby Marysia zawsze miała świadomość, że może na nas liczyć, że ma dom, do którego w każdej chwili może wrócić, bo tu nikt jej nie potępi. Myślę, że Marysia jest nam przeznaczona. Mamy jedno wspólne zdjęcie z wakacji robione dwa lata przed jej narodzinami. I ją na tym zdjęciu widać! To jest coś niebywałego, ona nam już wtedy dała znać o swoim istnieniu, po prostu wyświetliła się, jest zarys jej twarzy. Zauważyłam to po długim czasie i byłam zszokowana. Mariusz, który w ogóle nie wierzy w takie rzeczy, też ją zobaczył.

Co zmieniła Marysia? Dorota: - Wszystko, co dobre, zdarzyło się dzięki niej. Staliśmy się lepszymi ludźmi. Mariusz: - Zaraz będzie drugie. Dorota: - On tak bez przerwy mówi, a potem wszyscy patrzą mi na brzuch.

Dom to my

80-metrowe mieszkanie na Ursynowie w kilkurodzinnym domu z ogrodem. Latem jadają śniadania na trawie. Dużo przestrzeni, proste meble. Pędzą tu na skrzydłach. Dorota przez długi czas po urodzeniu Marysi nie czekała w teatrze na końcowe ukłony. Mariusz kiedyś miał potrzebę niesienia stanów emocjonalnych ze spektaklu w miasto. Teraz wsiada w samochód, ewentualnie zatrzymuje się na stacji benzynowej, żeby kupić piwo, i gna na Ursynów.

- Żyjemy masą innych rzeczy niż teatr - przekonuje Mariusz. - Zimą na przykład myśleniem o letnich podróżach. Ostatnie wakacje były wspaniałe, a jednocześnie tak męczące, że nie mogliśmy długo ochłonąć.

Dorota: - Stwierdziliśmy, że dobrze by było pojechać po powrocie do sanatorium.

Podróże to ich żywioł. Jeżdżą co roku, nie zrobili sobie przerwy nawet po narodzinach Marysi. Miała zaledwie pięć miesięcy, gdy zapakowali ją do samochodu i pojechali do Chorwacji. Mają tam raj - wyspę Cres z zatoczką w skale, gdzie znajduje się niewielki kemping. W gaju oliwnym tuż nad morzem, w sąsiedztwie kóz! Mieszkają pod namiotem.

Przeżyli atak huraganu, w czasie którego połamało namiot, pożar i wysoką gorączkę Marysi w 40-stopniowym upale.

- Dorota świetnie sobie radzi z Marysią w sytuacjach kryzysowych. Ja jestem od naciągania linek w namiocie i sprawdzania płynu hamulcowego.

W domu na Ursynowie ważne miejsce zajmę niania Zosia. Polecona przez siostry zakonne młoda dziewczyna spod Przemyśla, która uczy się i zarabia, opiekując się Marysią.

Mówią: nasz dom to my. Bo mieszkanie jest proste, zwyczajne, tak naprawdę nie byłoby czego grabić. Dom gniazdo. Marysia przechodzi w nocy do ich łóżka. Dom azyl. Otwarty dla bliskich, nie dla całego świata. Lista stałych gości jest ograniczona. Są na niej ci, którzy być powinni.

Każde z nich wniosło w związek diametralnie inne doświadczenia. Ona - syndrom najstarszej siostry chcącej opiekować się całym światem, on - jedynactwo. Ona małomówną rodzinę, on - niemieckie korzenie (babcia jest Niemką, mama nauczyła się mówić po polsku w wieku 10 lat). Ona - wiarę w Boga, on - religijny sceptycyzm. Oboje - podobne problemy z otwarciem się i... wygraną walkę z wadami wymowy.

Dorota: - Patrząc wstecz, widzę, że dobrze się stało, że tak się poukładały nasze losy, że mieliśmy mocno pokręcone drogi, zanim się spotkaliśmy. Pewnie dlatego teraz jest nam dobrze, bo wiemy, czym jest poczucie straty. Najbardziej w naszym życiu nadzwyczajne jest to, że mamy siebie. Ani nasze mieszkanie, ani samochód nie są czymś wyjątkowym, na czym warto się skupiać. My skupiamy się na Marysi i sobie nawzajem.

Mariusz: - Obserwuję wokół siebie potworne rzeczy, ludzi uwikłanych i nieszczęśliwych. I mam czasem wrażenie, że moje życie to sen.

Dorota Landowska - na stałe związana z Teatrem Narodowym w Warszawie. Zadebiutowała jako studentka trzeciego roku w "Śnie nocy letniej" Szekspira (reż. Maciej Wojtyszko). Stworzyła wiele znakomitych ról teatralnych, m.in. w "Ferdydurke" Gombrowicza (reż. Waldemar Śmigasiewicz), "Balladynie" Słowackiego (reż. Jarosław Kilian), "Trzech siostrach" Czechowa (reż. Agnieszka Glińska). Uznanie i nagrody przyniósł jej monodram o dzieciobójczyni Jordan" w reżyserii Glińskiej. Ma na swoim koncie wiele ról telewizyjnych i kilka filmowych, najciekawsza jak dotychczas to rola w "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego według opowiadania Hanny Krall.

Mariusz Bonaszewski - aktor Teatru Narodowego w Warszawie, współpracuje również z Rozmaitościami, wcześniej związany z Teatrem Dramatycznym, gdzie zagrał kilka znaczących ról, m.in. w "Ifigenii w Taurydzie" Goethego (reż. Stefan Mikołajczyk), "Na dnie" Gorkiego, "Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego (oba reż. Maciej Prus), "Mewie" i "Płatonowie" wg Czechowa, "Hamlecie" Szekspira (wszystkie reż. Andrzej Domalik). Grał w Teatrze Polskim we Wrocławiu u Jerzego Jareckiego. Zagrał w najważniejszych spektaklach Teatru Narodowego, głównie w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego: "Nocy listopadowej", "Nie-Boskiej komedii", "Weselu". Za ostatnią rolę w "Błądzeniu" wg Gombrowicza (reż. J. Jarocki) otrzymał Nagrodę im. Zelwerowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji