Artykuły

Dokonuje się wyraźna transformacja teatru

- Wciąż mam wrażenie, że ci ludzie na scenie rzeczywiście chcą, bym ich podsłuchiwał. Mnie to jest obce jako aktorowi, natomiast jako pedagoga ogromnie mnie to zaczyna niepokoić. Ponieważ kierując tą szkołą, widzę, że my ciągle uczymy tamtego aktorstwa - JERZY STUHR porównuje współczesną i dawną ekspresję aktora na scenie.

Maria Malatyńska: - Muszę się przyznać, że coraz bardziej nie podoba mi się w tej chwili teatr. Czy Pan też miewa taką pokusę, żeby, patrząc na niektóre jego dokonania, myśleć: a za moich czasów...?

Jerzy Stuhr: - Rzeczywiście dokonuje się wyraźna transformacja teatru. I ogromna przemiana aktorstwa. Pomijając mój prywatny stosunek do sztuki teatru, gdy patrzę teraz na tę nową scenę, złożoną w lwiej części z moich uczniów, to raz za razem konstatuję, że to nie jest mój teatr i nawet nie wiem, czy chciałbym w takim teatrze być. Na czym to polega? Moje pokolenie bardzo chciało z siebie coś "wyrzucić". Stawaliśmy przed publicznością ze swoim buntem, swoim niezadowoleniem. I robiliśmy to z ogromną siłą, z ogromną ekspresją. Ekstremalnym tego przykładem był Jurek Trela w "Dziadach". To był symbol naszego pokolenia, tamtej energii, tamtej ekspresji, której scena od nas wymagała. Myśmy po to wchodzili na tę scenę. Przed przedstawieniem każdy z nas nienawidził tego, co za chwilę ma zrobić, bo wiedział, ile go to będzie kosztowało. Sam szedłem do tej ciężkiej pracy, w "Biesach", w "Dziadach", w "Emigrantach" - nawet "Kontrabasista" [na zdjęciu] ciągle jest jeszcze reliktem tamtego teatru. Może dlatego właśnie tak gram? A w teatrze, który stworzyły następne pokolenia, jest teraz tak, jakby nagle aktorzy zmienili front, jakby powiedzieli ludziom: nie będziemy do was krzyczeć, to wy nas podsłuchujcie! I oto, co się dzieje: to wszystko, co jest teatrem, zaczęło się kurczyć, stawać się jakąś soczewką, wchodzić w jakąś niszę... Wciąż mam wrażenie, że ci ludzie na scenie rzeczywiście chcą, bym ich podsłuchiwał.

Mnie to jest obce jako aktorowi, natomiast jako pedagoga ogromnie mnie to zaczyna niepokoić. Ponieważ kierując tą szkołą, widzę, że my ciągle uczymy tamtego aktorstwa. Moje pokolenie, które akurat teraz dorasta do funkcji profesorskiej, nawet mimowolnie myśli tamtym teatrem.

Na szczęście, ta szkoła jest na tyle eklektyczna, że student ma jednak możliwości kontaktu z wieloma innymi formami teatru, z innymi koncepcjami aktorstwa - ja tego bardzo pilnuję, żeby szkoła była niczym rozłożenie kart, a ty z nich wybieraj - bo szkoła ma ci różne możliwości pokazać.

W moim teatrze były ogromne wpływy i szkoły rosyjskiej, i romantyki polskiej, ale takiej już przenicowanej przez Konrada Swinarskiego. I wreszcie, co wyraźnie widać, gdy patrzy się wstecz - ogromne wpływy Grotowskiego. Gdy np. pokazuję na Zachodzie "Zbrodnię i karę" - o czym rozmawialiśmy przed tygodniem - to ci, którzy niegdyś Grotowskiego "znali na pamięć", jego spektakle, jego nauczanie, jego projekty, które są dostępne, a we Włoszech nawet wspaniale pamiętane, odczytują ten spektakl właśnie poprzez teorię Grotowskiego. Przez jego przestrzeń sceniczną, ogromną ekspresję, wielki, widoczny wysiłek psychofizyczny. To tuż przed widzem obnażał się ten gigantyczny wysiłek.

A teraz? Czasem zadziwia mnie, że młodzi odkrywają karty dawno odkryte. Nieraz mówię np. do Krysi Jandy: przecież myśmy tak grali w kinie moralnego niepokoju! Tak trochę "nie do końca", tak się "ślizgając", tak "obok", bo to właśnie się Kieślowskiemu podobało. Że nie grałeś reakcji wprost, tylko tak jakby podobnie "do dokumentu". Ale

gdzież ja bym ten bagaż doświadczeń, które zdobywałem w kinie lat siedemdziesiątych, śmiał przenieść do teatru? W progu Starego Teatru opadało to ze mnie i wiedziałem, że tu liczy się forma. Tu muszę się zdobyć na zupełnie inny diapazon ekspresji. Ten teatr nas ogromnie dużo kosztował.

A jak dzisiaj patrzę na ładne przedstawienie "Dybuka" Warlikowsklego, to widzę, że tam się nikt "nie spocił". Czy jak widzę jak monologują w "Burzy", to myślę, że mógłbym tak 24 godziny monologować. W tak pomyślanym teatrze to prędzej potrafią się do golasa rozebrać, niż wyrzucić z siebie jakiś gwałtowny ładunek ekspresji. Kontynuacji tamtego aktorstwa nie może więc być. Bo będziesz anachroniczny. Staniesz się, jak Casanovą w ostatniej scenie u Felliniego. On wyfiokowany, nadmierny w efektach, a tam naprzeciw siedzą już zupełnie inni ludzie i patrzą jak na durnia. Trzeba więc tylko wykombinować, jak się do tej dzisiejszej publiczności zbliżyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji