Dwoje na huśtawce
Jeden z największych hitów teatralnych Ameryki, sztuka Williama Gibsona o dwojgu samotnych kochanków, którzy po rozpadzie swoich małżeństw próbują rozpocząć nowe życie. Po sukcesie na Broadwayu powstał film z Shirley MacLaine i Robertem Mitchumem. W Polsce do legendy przeszła premiera w warszawskim teatrze Ateneum z Elżbietą Kępińską i Zbigniewem Cybulskim z roku 1960. Przedstawienie reżyserował Andrzej Wajda, po raz pierwszy w Polsce grano na scenie otoczonej widownią, bez kulis. Spektakl odniósł wielki sukces, zagrano go ponad 160 razy.
"Dwoje na huśtawce" to jedna z tych sztuk, które będą wyciskać łzy do końca świata: krok po kroku przedstawia narodziny, życie i śmierć miłości. Gizella i Jerry to dwoje zagubionych, samotnych ludzi. Przypadkowe spotkanie daje im krótki czas miłości. Akcja trwa rok, w kilkunastu odsłonach oglądamy huśtawkę nastrojów pomiędzy kochankami skazanymi od początku na rozstanie.
Maja Ostaszewska i Michał Żebrowski, odtwórcy ról Gizeli i Jerry'ego w spektaklu Radosława Piwowarskiego, zagrali na poziomie, wzruszają tak, aż się łzy przelewają przez ekran. W momentach szczególnie ckliwych ich dialogom towarzyszy dyskretny bluesik podkreślający smutny nastrój całości. Ale nie są to kreacje, do których oboje - przecież najwybitniejsi aktorzy w swoim pokoleniu - wracaliby po latach, tak jak wracali Kępińska i Cybulski. W roli Jerry'ego brakuje determinacji w walce o nowe życie, Żebrowski z tytułu sztuki wziął sobie do serca tylko wahanie. Gizella natomiast w ogóle nie walczy, ze swoimi chorymi wrzodami jest jak księżniczka na ziarnku grochu, która czeka na swego księcia. Przede wszystkim nie ma w przedstawieniu nastroju zagubienia w wielkiej metropolii. Próba wskrzeszenia na ekranie Nowego Jorku lat 50. za pomocą kostiumów i zdjęć jest nieporozumieniem, sztuka znacznie zyskałaby, gdyby ją rozegrać współcześnie. Jeśli jest jakiś powód, by trwać do końca przy ekranie, to piękne oczy Mai Ostaszewskiej.