Balladyna w Narodowym
Oglądałam to przedstawienie tak, jakbym po raz pierwszy widziała "Balladynę" na scenie. Edward Csato w swoich "Szkicach o dramatach Słowackiego" marzył, że być może zrodzi się kiedyś próba teatralna kształtująca wreszcie ten utwór w sposób jednolity i usuwająca jego wewnętrzne rozdarcie. I mówił dalej: chcąc dziś pokazać oryginalność "Balladyny", trzeba przedstawienie skomponować w taki sposób, aby miało ono dla widza walor czegoś nieznanego i niezwykłego.
I oto właśnie zobaczyliśmy "Balladynę" nie w konwencji Szekspirowskiej, nie baśń, nie bajkę czy balladę. To wewnętrzne rozdarcie, dysonans między ostrą ironią, z jaką potraktowana jest część postaci, a tragedią, które od pierwszego wystawienia przez ponad stulecie tyle kłopotów sprawiał inscenizatorom - a także komentatorom - w przedstawieniu ADAMA HANUSZKIEWICZA przestał istnieć. Albo raczej - przestał być elementem kłopotliwym, skrzętnie ukrywanym, stał się po prostu zasadą budowy widowiska.
Przedstawienie rozpoczyna rozmowa Kirkora z Pustelnikiem zagrana bez skrótów, a poprowadzona w brawurowo komediowym tonie. Ton ten utrzymany jest aż do wyjścia panien do lasu po maliny. Młodzież na widowni szaleje z zachwytu. Nareszcie można słuchać tego tekstu, który w szkole międli się z powagą i nieomal na kolanach. I jeśli coś mnie w tym fascynującym widowisku raziło, to szarża tych pierwszych scen. Nie jestem jednak pewna własnych wrażeń, w końcu bowiem wszyscy podlegamy ciśnieniu tradycji, a to co pokazał Hanuszkiewicz, jest odważnym i radosnym, chciałoby się powiedzieć: młodzieńczym zerwaniem z tradycją sceniczną "Balladyny".
Opisanie tego przedstawienia wymagałoby obszernego studium, u Hanuszkiewicza bowiem - zgodnie zresztą z najnowszymi badaniami historyczno-literackimi - wszystko jest inaczej niż bywało. Powrócił oczywiście na scenę i dziejopis Wawel biorący w nawias całą zabawę w ingerencje postaci ze świata fantazji w dzieje ludzkich zbrodni.
Zacznijmy od czasu akcji. Rzecz nie dzieje się w piastowskiej prehistorii. Kirkor ma biały frak jak hollywoodzki amant z lat dwudziestych, fon Kostryn wygląda jak przechodzony playboy z Krakowskiego Przedmieścia, Filon nosi się według najnowszej młodzieżowej mody. Już w tych kostiumach jest ironiczne przesłanie. Są na miarę wyobrażeń podmiejskiej osady o luksusie. Panny się tu palą do wyrwania się z wiejskiej nędzy. Matka też jest nie od tego, nachalnie podtyka Kirkorowi córki, jakby się bała, że się rozmyśli, a i Grabiec chwyta przemianę losu twardą łapą.
Goplana, Skierka i Chochlik wjeżdżają na scenę w ogłuszającym huku motorów bez tłumika. Ten świat fantazji i poezji zmaterializowany w dziewie przypominającej komiksową Barbarellę robi w spektaklu Hanuszkiewicza piorunujące wrażenie. Z Goplaną teatry nigdy nie umiały sobie poradzić. Spiritus movens całej akcji bywała Goplana operowym duszkiem w zwojach tiulu, w najlepszym razie zwidem z Szekspirowskiego teatru. Tu stała się Barbarellą. W sposób najnaturalniejszy w świecie i niezwykle efektowny. Nie nudzi i nie śmieszy, nie wymaga od widza daleko idącej tolerancji. Po prostu jest postacią ze współczesnej mitologii. Hanuszkiewicz robiąc z Goplany zmotoryzowaną Barbarellę zastosował chwyt podwójnie ironiczny. Na stereotyp funkcjonujący w masowej wyobraźni od Nowego Jorku po Berlin - długonogiej i długowłosej komiksowej dziewczyny, która wszystko może - nałożył nasze własne małomiasteczkowe wiejskie marzenia o nowoczesności i bogactwie usymbolizowane w motocyklu bez tłumika. Kapitalny pomysł.
Scenografia MARCINA JARNUSZKIEWICZA ze sceny Narodowego robi coś w rodzaju winiety komiksu. Nie ma na niej prawie nic prócz ogromnych ustawionych w półkole bloków liter: BALLADYNA. Natomiast nad parterem widowni zbudowany został solidny pomost, po którym harcują motocykliści - Skierka i Chochlik. Na tym kończą się komiksowe odniesienia. I nic, nawet cudowna bitwa wojsk Kirkora i Kostryna, w której biorą udział zastępy mechanicznych zabawek strzelających i wybuchających żywym ogniem nie odciąga uwagi od tekstu Słowackiego. Nie aktualizacja bowiem, nie jeżdżące motocykle i Goplana-Barbarella, nie cyrk i fajer są w tym spektaklu najważniejsze, lecz to, że Hanuszkiewicz stworzył pasjonującą teatralnie, jednorodną stylistycznie i myślowo sceniczną wersję tego trudnego utworu. Nie przykrywając Słowackiego. Nic się tu nie przełamuje raz w stronę ariostycznej ballady, raz w kierunku Szekspirowskiej tragedii. Hanuszkiewicz spoił dwa bieguny tej sztuki pogłębiając ironię, czyniąc z niej już nie ariostyczne, ledwie widoczne skrzywienie ust, lecz drwinę po prostu. Objął nią i rycerza bez skazy i zmazy Kirkora, i Popiela III. Pustelnika, z którym teatry na ogól nie wiedziały co zrobić, tak jest dwuznaczny, i Matkę - tradycyjnie grywaną jako ofiarę w łachmanach. Tu znakomita BOGDANA MAJDA jest śmieszną nowobogacką próbującą się dostroić do wielkopańskich tonów domu córki i, oczywiście, ponoszącą jakąś odpowiedzialność, za to czym się stała jej Balladyna. Przedstawienie to odkrywa wiele takich nowych perspektyw. Niedobrze byłoby, gdyby zewnętrzny, urzekający zresztą sztafaż przyćmił te jego walory.
Balladynę gra ANNA CHODAKOWSKA, niedawna absolwentka PWST, jest dziewczęca, dziecinna nieomal. Pierwszą zbrodnię popełnia sprowokowana przez siostrę, następne są już tylko logiczną konsekwencją. Są bardziej rezultatem strachu i wyniesionej ze środowiska chęci utrzymania tego, co się zdobyło niż czegokolwiek innego. Jest to Balladyna ogromnie zwyczajna, nawet niezręczna, zaplątana w serię przypadków. Hanuszkiewicz każe jej dojrzewać w działaniu. Kolejne zbrodnie budzą w niej - choć brzmi to może paradoksalnie - człowieczeństwo. Kluczem do tej postaci jest zdanie jakie wypowiada Balladyna-królowa: "Będę, czym dawno byłabym, zrodzona pod inną gwiazdą". Balladyna przerasta siebie. Jeśli tak można powiedzieć, środowisko z którego wyszła; na moment przed piorunem z otumanionego dziewczęcia wyziera wielkość.
Goplanę gra bardzo dobrze BOŻENA DYKIEL. Grabcem pazernym, chłopsko zawziętym, głupim a chciwym jest wspaniały w tej roli WOJCIECH SIEMION. I jeszcze - KRZYSZTOF CHAMIEC jako Kostryn, JANUSZ KŁOSIŃSKI - Pustelnik, MARCIN SŁAWIŃSKI - doskonały Filon. Nie sposób wymienić wszystkich wykonawców tego świetnego i świetnie granego spektaklu.