Artykuły

Kordian

NIEWĄTPLIWIE najżywiej dyskutowanym obecnie wydarzeniem kulturalnym Stolicy jest przedstawienie "Kordiana" z jakim - w dniu swego 25 jubileuszu - wystąpił Teatr Powszechny. "Kordiana" łączy się bowiem ze sprawą szerszą - z zagadnieniem współczesnego funkcjonowania polskiego klasycznego repertuaru teatralnego. Rzecz nie jest prosta i trzeba się nad nią nieco zastanowić.

Skrótowo mówiąc istniały u nas dwa poglądy na klasyczny dorobek naszego piśmiennictwa dramatycznego, na ów dorobek, na który składają się wielkie dramaty Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego. Według pierwszego z tych poglądów dzieła te, aczkolwiek szacowne i wspaniałe, zawierające w sobie nasz bezcenny dorobek kulturalny, są jednak raczej zabytkami historycznymi niż żywymi partnerami naszego życia. W pojęciu zabytku historycznego nie kryje się zresztą żaden akcent szczególnego lekceważenia: możemy, w muzeum na przykład, oglądać wspaniałe stare meble, imponujące szafy gdańskie, wspaniale rzeźbione, i oglądanie ich sprawia, nam nawet pewną radość estetyczną, ale przecież nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby taką szafę wstawiać sobie od razu do mieszkania. Uważamy, że owe zabytki trzeba chronić, trzeba się nawet do nich odwoływać od czasu do czasu, ale życie codzienne, bieżące, wolimy sobie jednak "meblować" innymi "meblami", urządzać je według innego, bardziej współczesnego gustu.

Drugi pogląd, całkowicie przeciwstawny, polega na tym, że owe utwory klasyki narodowej są "wiecznie żywe" w sensie najbardziej dosłownym. To znaczy, że nie wymagają one żadnych zabiegów uwspółcześniających, że po prostu należy stale je grać, tak, jak zostały napisane, ponieważ to, co w nich zawarte, oddycha wieczną aktualnością i wystarczy umieć się w nią wsłuchać, aby móc ją wyłowić i przeżyć.

Wydaje się, że oba te poglądy nie wolne są od zasadniczych niekiedy uproszczeń i braków. Pierwszy więc, niestety w praktyce bardziej rozpowszechniony, jest poglądem w Istocie swej negującym to, co w klasycznej twórczości literackiej jest jej rzeczywiście nieprzemijającą wartością. Dzieło sztuki bowiem, jeśli jest dziełem naprawdę genialnym, zawiera zawsze co najmniej, dwie warstwy - jedną, która dotyczy konkretnej sytuacji, w której dane dzieło powstało, oraz drugą, która niesie określony ładunek wiedzy o człowieku, o ludziach, o społeczeństwie i narodzie, wśród którego zostało zrodzone. O ile bezpośrednie okoliczności l odniesienia historyczne - a więc owa warstwa pierwsza - mogą istotnie utracić swoją aktualność wraz z upływem czasu, o tyle czas znacznie trudniej daje sobie radę z warstwą drugą. Minęły tysiąclecia, a ciągle jeszcze możemy zrozumieć wierność Penelopy, dramat Orestesa czy ból Medei. Tak samo owi Polacy, o których pisze Słowacki czy Mickiewicz, nie mówiąc już o Wyspiańskim, są całkiem podobni do nas dzisiejszych, chociaż żyli w innej epoce. Nawet kiedy część wielkiego utworu staje się zapisem historycznym, to jednak druga jego cześć, niekiedy ważniejsza, bardzo długo zachowuje swoją aktualność, jako wyraz wiedzy i przenikliwego widzenia spraw i uczuć, od których i my dzisiaj nie jesteśmy bynajmniej wolni.

A więc rację ma pogląd drugi? Niezupełnie, a to i dwóch powodów. Po pierwsze więc, mówiąc o polskim repertuarze romantycznym trzeba ciągle pamiętać, że żadna z tych sztuk nie pisana była w istocie z myślą o scenie. Ani Mickiewicz, pisząc "Dziady", ani Słowacki, pisząc "Kordiana", nie wyobrażał sobie, że utwory te będą wystawiane na scenie. Pisali je na emigracji, z dala od kraju, widząc przed sobą los wygnańców i długie lata niewoli narodowej. Tak więc oba te utwory to raczej poematy dramatyczne, niż sztuki. Wymogi sceny mało tu przejmują twórców, chodzi im raczej o czytelnika. Stąd od samego początku przed współczesnymi inscenizatorami stoi pytanie, na które w zasadzie dawali odpowiedź i Szekspir, i Molier i Goethe, a której nie dawali Mickiewicz i Słowacki: - jak to wystawić? jak to zagrać? Od samego początku utworzyło się pole dla daleko idącej ingerencji reżysera teatralnego w tekst sztuki, stworzyła się nie tylko swoboda, ale i konieczność przeróbek, skrótów, własnej koncepcji teatru.

Po drugie zaś niewątpliwie zmienił się język i wrażliwość współczesnego odbiorcy. Oczywiście, w tych wielkich poematach romantycznych są strofy, które brzmią niezwykle swojsko, które są częścią naszej mowy. Przyuczyła nas do tego tradycja, przyuczyło obcowanie pokoleń z mową wielkich poetów. Ale są też fragmenty niejasne, które dzisiaj odbieramy jako obce, mało czytelne, wymagające rozwikłania. I tu właśnie zaczyna się pole do poszukiwań.

Jedną zasadniczych cech działalności Adama Hanuszkiewicza, dyrektora Teatru Narodowego i Powszechnego w Warszawie i reżysera nowego "Kordiana", jest niezachwiane przekonanie, że polski repertuar klasyczny jest w istocie repertuarem współczesnym, te sprawy, o których tam mowa, mają swój sens i dzisiaj, słowem, że są to dzieła żywe. Myślę, że wszystko, co dobre i imponujące w jego działalności teatralnej, bierze się właśnie z tego niezachwianego przeświadczenia, które jest pasją reżysera. Z przekonania tego Hanuszkiewicz wyciąga daleko idące wnioski. A więc - skoro są to utwory współczesne - można z nimi postępować tak, jak z utworami współczesnymi, a więc skracać je, przerabiać, inscenizować we współczesny sposób. Jest w tym swoiście pojęta demonstracja, której cel jest szlachetny. Reżyser bowiem pragnie jakby naumyślnie "zrobić na złość" tym wszystkim, którzy Wyspiańskiego lub Słowackiego chcą wetknąć pomiędzy czcigodne szpargały. Zdaje się mówić: "patrzcie, przecież ja z tym postępuję, jakby to był ktoś żywy, autor, z którym mogę choćby telefonicznie uzgodnić moje skróty, sugestie, propozycje".

Myślę, że s takiego przeświadczenia, czy też z takiej demonstracji, zrodził się "Kordian" w Teatrze Powszechnym. A więc mamy tu do czynienia z wieloma innowacjami, które tradycyjnego widza wprawiają w niejakie osłupienie. Nie dość więc, że na scenie, obok aktorów w kostiumach z epoki, pojawia się zespół jazzowy, ale w dodatku Kordian w jednej ze scen śpiewa do mikrofonu, niczym big-beatowy śpiewak na estradzie; nie dość, że niektóre partie Laury zamienione zostały na arie czy też pieśni, to w dodatku na scenie pojawia się coś w rodzaju - bardzo przezroczyście ubranego - baletu. A poza tym sam Kordian rozpada się na dwie postacie, grano przez dwóch aktorów. Tego jeszcze w "Kordianie" nie było. Czy być nie powinno?

Otóż tu zaczyna się zagadnienie. Niejednokrotnie na tych, i nie tylko na tych łamach deklarowałem się jako zagorzały zwolennik teatru Hanuszkiewicza.

Nie jestem też purystą, zbyt skorym do wykrzykiwania "profanacji" czy nadużyciu. Po prostu tylko wydaje mi się wątpliwa celowość podobnych zabiegów. Celowość właśnie z punktu widzenia jasnego, współczesnego odczytania wielkiego dramatu Słowackiego, "Kordian" jest dramatem trudnym, skomplikowanym, zawiłym. Ale wyjaśnienie zagadek "Kordiana" kryje się w samym tekście, który należy pieczołowicie odczytać, a może także oczyścić z tego, co go miejscami zaciemnia. "Kordian" również jest naprawdę utworem bardzo współczesnym, ale nie przez to, że wprowadzi się doń big-beat, lecz przez to, jak przedstawi się to, co naprawdę napisał Słowacki. I dlatego droga zbliżenia "Kordiana" do dzisiejszej, równiej i big-beatowej widowni, wiedzie nie poprzez dodatki, ale poprzez wnikliwe pochylenie się nad jego tekstem. Raczej drogą wyboru, nie ozdobników.

Takie oto spory toczą się w Warszawie. Spory na temat twórczych, poszukiwań ambitnego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji