Artykuły

Balladyna

Spojrzawszy na artykuł M. Bizana w 6 numerze "Tygodnika Powszechne­go" postanowiłam nie zabierać już gło­su o "Balladynie"1) w Teatrze Narodowym. Wydało mi się bowiem niewłaści­we mówienia po raz wtóry o jednym zjawisku teatralnym - w piśmie - które tak niewiele miejsca może poświę­cać sprawom sztuki. Po obejrzeniu przedstawienia zmieniłam zdanie. Zmie­niłam, bo sugestie lektury zupełnie nie pokrywają się z mymi wrażeniami po premierze. Ba, gdzież ów "instynkt poe­tyczny lepszy od rozsądku", skoro poe­zję zabito. Gdzież owa wielowymiaro­wość, cienkie migotanie zmiennych na­strojów, skrzące blaski kryształu ironii, poezji, humoru, tragicznego serio, ariostowego uśmiechu nad poplątanym po­rządkiem i dziwnością świata - skoro rozłupano sztukę jak orzech: na paro­dię i tragedię. I to nawet nie na dwie połowy; parodystyczna tonacja przewa­ża. Reżyser uznał Epilog za punkt wyjścia. Jako podważenie "dosłowności, jed­noznaczności, jednowymiarowości i jednostylowości przedstawienia". Zgoda - te elementy tkwią w tekście. Ale żart, humor, inteligentny grymas w kierunku dziejopisów, czy autoironia z własnych laurów, nie upoważniają chyba do tak taniego parodystycznego uproszczenia, jakie ujrzeliśmy na scenie- sit venia verbo - Teatru Narodowego. Każdy tekst wyda się szalenie śmieszny, gdy zaczniemy wygłaszać go w podrygach, z zabawną intonacją, gestami, nieprze­widzianą żonglerką rekwizytów, głup­kowatymi minami (np. Pustelnik - Kirkor). W warszawskiej wersji "Ballady­ny" wszyscy mają ptasie móżdżki.

Im śmieszniej na scenie, tym żałośniej w sercach widzów, mimo wybuchającej od czasu do czasu wesołości. ("Z kogo się śmiejecie...?") Bo Słowacki wychodzi tu chwilami na pół-, nie- na ćwierćpoetę! Hanuszkiewicz przewidział mniej pozytywną reakcję widowni. W programie, w licznych wypowiedziach osłania się zręcznie: że Słowacki wieszczem był...

i że świętości nie szargać... itp. Służą te­mu również satyryczne rysunki, cytaty z Gombrowicza, Mrożka, Gałczyńskiego. Znamy ten chwyt. A nuż ktoś zlęknie się, że nie uczestnicząc w pochwałach tej "szałowej zabawy" wyjdzie na ponuraka - bezpiecznej więc przyklasnąć. Szarganie? Tak! Ale przede wszystkim komórek ludzkiego mózgu. Reżyser od­biera nam prawo i sposobność do subtelniejszego myślenia i odczuwania. Infantylizuje i utwór i publiczność, zni­żając ją do poziomu części młodzieży; tej bardziej płytkiej i "komiksowej". Cóż to za radość przecie, gdy nad gło­wą jazgot skuterów, gdy Balladyna zmotoryzowana i kociakowata, śmichy-chichy cepeliowskich, a mało rozgarnię­tych córek wdowy, gdy bitewną pląta­nina świecących zabawek (czołgów.) na podłodze!, Tyle uciechy - a potem nagłe cięcia. Zatracono niuanse poezji, cienki humor, opalizację baśni, legen­dy, żartu.

Partie tragiczne ocalały. Trudno prze­cież robić kpinę z cierpienia, z praw­dziwego szamotania się ludzkiego, su­mienia, nawet tak swawolnemu reży­serowi zadrżała tu ręka. Przy końcu spektaklu znalazło się miejsce na kil­ka mocnych, czystych scen. Dzięki kontrastowi pąrodystycznej groteski - jak zdaje się sugerować w swych wypowie­dziach Hanuszkiewicz - czy po mimo poprzedniej błazenady? Siłą wymowy tekstu Słowackiego, siłą umiejętności

reżysera (gdy zechce uszanować tekst), siłą talentów aktorskich (Matki - Boh­dany Majdy, Balladyny - Anny Chodakowskiej). Godzę się na założenie: ukazać bogactwo utworu, wielowymia­rowość, humor obok tragedii. To są jed­nak tylko deklaracje słowne. Teatralna realizacja okazała się o wiele bardziej prymitywna, grubą, linią rysuje tylko dwie płaszczyzny: parodię i tragedię, gubiąc półtony, maestrię poetycką.

"Choćby zrubasznić prawdę, lecz uczynić

wziętą,

Zniżyć o sto, to będzie sto więcej

pojętą..."

Trafnie postąpił scenograf: umieścił na scenie napis z olbrzymich czerwo­nych klocków: Balladyna. Nie wiedzieli­byśmy inaczej, na jakiej sztuce jesteś­my.

Przykładem umiejętnego zastosowa­nia tonacji parodystycznej i farsowej może być sztuka Tadeusza Peipera "Sko­ro go nie ma" na warszawskiej Scenie 61. Wiadomo, czemu służy, ma tu sens. Obyczajowości lat 30-tych nie zaszko­dzi, a nas ubawi. Satyrycznie uchwyconej problematyce rewolucji: o niezdecy­dowanych w poglądach, oportunistycznych inteligentach-kibicach, o ciężkich w myśleniu lub demagogicznych przy­wódcach, o naiwnych, prostodusznych sprawcach ludowej rewolty - proble­matyce tej dodaje wigoru i ciętości. W dialogach podkreśla lekkość i wdzięk dowcipu. Świetnie reżysersko rozegrane sytuacje, szybkie tempo, błyskotliwa, brawurowa gra wykonawców (A. Seniuk, M. Kociniak, W. Kowalski i inni) - czynią z wieczoru spędzonego w Tea­trze "Ateneum" szczerą zabawę, z "głęb­szym znaczeniem". Powodzenie - słu­szne - zapewnione na długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji