Artykuły

Hallo, Goplana... (fragm.)

TRZEBA przyznać, że przy tylu niewątpliwych zale­tach potrafi również Adam Hanuszkiewicz zadbać o odpo­wiednią reklamę dla swojego te­atru. Stąd jeszcze przed premie­rą dyskutowano już o nowym kształcie "Balladyny", w której zwiewne leśne duszki Słowac­kiego zjawiać się miały na ja­pońskich motocyklach.

I rzeczywiście. Zgrabne, nowoczesne "Hondy" określiły ponie­kąd kształt i charakter klasycz­nego arcypoematu. Otrzymaliś­my więc "Balladynę" rozgry­waną na pustej scenie, z łóżkiem pośrodku jako jedynym rekwi­zytem wprowadzanym względ­nie usuwanym w zależności nie tyle od przebiegu akcji, co od in­wencji reżysera. Specjalny wy­bieg dla motocykli dodatkowo emocjonował widownię. A za­tem "Balladyna" w nowoczes­nym kształcie, z młodzieżowym gangiem motocyklowym jako źródłem akcji, "Balladyna" jako niepoetycka, ponadczasowa opo­wieść o dziwnych ludzkich zachceniach i szaleństwach, które tak łatwo popchnąć mogą w kierunku zbrodni i nieprawości.

Samo poszukiwanie nowych rozwiązań klasycznych pozycji uznać należy niewątpliwie za pożyteczne i Adam Hanuszkie­wicz niejeden już prawdziwy triumf na tym polu odniósł. A i w światowym teatrze jest to prąd znany, nawet modny. Ale dlatego również warto z twórcą nowej inscenizacji dyskutować, a nawet spierać się, jeśli uważa­my, że zamierzonego celu nie osiągnął.

A właśnie "Balladyna" - w reżyserii Adama Hanuszkiewi­cza na scenie Teatru Narodowe­go - mimo wielu bardzo cie­kawych pomysłów inscenizacyjnych wydaje mi się jednak ar­tystyczną porażką. Może trzeba było pójść dalej tym "motocyk­lowym tropem" i szukać podob­nych rozwiązań również dla po­zostałych elementów dramatu, jakichś zgoła innych znaków dla korony czy królestwa, bo tak widowisko robi wrażenie nie­spójne, zbyt wiele nasuwa py­tań i wątpliwości. A punkt wyj­ściowy całości, tak świetnie sprawdzający się w pierwszym akcie, ów ton lekkiej ironii i kpiny na nowo odkrywający nam choćby scenę Kirkorowych oświadczyn szybka milknie, gdy nie znajduje odpowiedników w następnych scenach. Zwłaszcza że sama Balladyna, Anna Cho­dakowska, znana nam głównie z debiutanckiej "Antygony", utrzymywała się raczej w tonacji serio i wyraźnie odetchnęła do­piero w epilogu sztuki.

Rozumiem, że brak nam dob­rej współczesnej dramaturgii i szukamy okazji, by także na kanwie uznanych arcydzieł po­kazywać nasze dzisiejsze niepo­koje. Toteż cały zamysł reżyser­ski jest w tej "Balladzie" w gruncie rzeczy niezwykle prosty. Świat dziwnych nieziemskich duszków Słowackiego, przemie­niony przez Hanuszkiewicza w młodzieżowy gang w stylu za­chodnim, z długowłosym prowodyrem-dziewczyną (Bożena Dykiel jako Goplana) najbardziej mi - o dziwo - w tej koncepcji odpowiada. Wiadomo, ile złego potrafi przynieść każde wtrące­nie się takich osobników do na­potkanego przez nich konfliktu.

Ale czy dla odkrycia takich najzwyklejszych prawd dzisiej­szej podmiejskiej ulicy rzeczy­wiście najlepiej ma służyć wciąż zbyt rzadko grany Słowacki? Wydaje mi się, że tak pomyśla­ny jest jednak dużo uboższy i mniej wstrząsający niż w oryginale. To co u autora "Balladyny" było psychologicznym odkryciem na scenie stało się zwykłą, małą, codzienną prawdą. I dla­tego eksperyment ten trudno mi uznać za udany. Choć sam fakt wywołania tak niezwykle oży­wionej dyskusji - a myślę, że kto żyw powinien tę "Ballady­nę" zobaczyć - na pewno nie będzie bez znaczenia także dla następnych inscenizacji tej tra­gedii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji