Artykuły

Granda, oddać pieniądze!

125 złotych w księgarni to cena możliwie najmarniej wydanej książczyny. 125 złotych w teatrze to bilet wyjątkowo drogi. Przeciętne ceny biletów w dzisiejszych teatrach to 50-70 złotych; powyżej 100 płaci się za spektakle kameralne, ekskluzywne, wystawiane na małych scenach, przyciągające pewną elitarnością.

Kupując bilet na "Uśmiech wilka", montaż tekstów Michaiła Bułhakowa przygotowany przez Teatr Nowy w Warszawie, płaci się przede wszystkim za wątpliwą przyjemność przepychania się po potwornie wąskich schodkach i przez korytarzyki piwnicy Wandy Warskiej, by zająć miejsca na ciaśniutko ustawionych ławach i krzesłach mini-widowni. Siedzi się na nich niewygodnie (nie mając czym oddychać i ledwie co widząc zza pleców sąsiada), ale za to krótko, bo godzinę i kilka minut. W tym czasie na estradzie pokazywany jest następujący program:

- skecz pt. "Przyszedł autor do dyrektora teatru Variete", oparty na pierwszych scenach "Szkarłatnej wyspy", ale konsekwentnie zarzynający wszystkie dowcipy (niezłe!) szarżą Józefa Onyszkiewicza, miotającego się po scence jak w ataku epilepsji;

- skecz pt. "Autor i główny księgowy" - buchalter lepy, debilny i skąpy odmawia autorowi honorarium; tekst z "Powieści teatralnej", ale sprowadzony do humorku z cyklu "satyra , na biurokratów";

- intermezzo liryczne: autor zastyga w zadumaniu i jawią mu się trzy postacie z jego twórczości: Dublet z "Ostatnich dni", Moliere ze "Zmowy świętoszków" i Mistrz z "Mistrza i Małgorzaty" - wszystkie w swoich programowych, acz beznamiętnie wygłaszanych monologach;

- gwóźdź programu: satyra na tępą cenzorkę - w tej Teresa Lipowska rzeczywiście zabawna, ale "załatwiająca" rolę tzw. grepsami;

- pierwszy numer teatru Variete: dwie dziewczyny tańczą orientalny pląs, idzie im niesporo, nabierają wigoru i werwy dopiero wówczas, gdy orkiestra przejdzie na rytm kozaka;

- drugi numer: park śpiewaków w repertuarze lekko sparodiowanych rosyjskich pieśni (świetne wykonanie - Jolanta Zykun i Jerzy Dukay);

- trzeci numer: aktor udaje prestidigitatora;

- finał "serio": starcie autora z cenzorem, tekst ze "Szkarłatnej wyspy" wyrwany z kontekstu, nie tłumaczący się nijak, na domiar złego nadto skutecznie zatupany w inscenizacyjnym chaosie; - finał właściwy śpiewa chórem cały zespół:

Pamiętajcie ku nauce,

bo sukcesów to przyczyna:

wszystko jedno, co jest w sztuce,

grunt optymistyczny finał!

Czterowiersz adekwatny do całości spektaklu. Wydaje się niewiarygodne, że Paweł Dangel, który przygotował w Gdańsku znakomitą od strony profesjonalnej i, by tak rzec, uważną na znaczenia tekstu prapremierę polską "Szkarłatnej wyspy" - że ten sam Dangel nie dość, że mógł popełnić ów montaż, sprowadzający bułhakowowski problem do wymiaru czytanki, to jeszcze zarzynał (bądź pozwalał aktorom zarzynać, na jedno wychodzi) akurat te sceny, z których w Gdańsku potrafił wydobyć żart, satyrę, ironię i głębsze znaczenie. Jakby na złość! Jakby w przekonaniu, że ludzie to kupią.

Garstce widzów, po zakończeniu "produkcji artystycznych" rozglądającej się bezradnie po sali, niemrawo klaszczącej, warto przypomnieć tytułowy okrzyk. Używali go z upodobaniem bohaterowie felietonów Wiecha, gdy jakość usług, które im oferowano, kłóciła się jaskrawię bądź z obietnicami reklamy, bądź z uzasadnionymi oczekiwaniami. Byłby on często w dzisiejszym teatrze bardzo "na miejscu", skoro zwyczaj gwizdania definitywnie wyszedł już z użycia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji