Artykuły

Benefis mistrza

Czy zło może być dobre? Absurdalność tego pytania jest tylko pozorna. Bo co zrobić ze złem, które kompromituje dobro, tzn. fikcją uchodzącą za dobro? I co jest gorsze, jawne zło, czy udane dobro, które w rezultacie też przecież jest złem. Są więc dwa rodzaje zła. To oczywiste, widoczne i drugie, które nakłada maskę dobra. O istnieniu tej maski wiedzą tylko niektórzy,ale nie przyznają się. i wmawiają innym, że fikcji nie ma. Maska gwarantuje dostatek i wygodę. Nieważny jest spokój sumienia, uczciwość, można je zagłuszyć dźwiękiem monet, luksusem płynącym z przywilejów.

Czy sprawą ludzką jest rozpoznawać zło przebrane i wywyższać dobro? A może dobro nie potrzebuje piedestału. Ono po prostu jest i w ostatecznym rozrachunku zawsze zwycięży.

Kochany i smagany

Znających "Mistrza i Małgorzatę" pytania o dobro i zło z pewnością nie dziwią. Być może one właśnie - są przecież zasadnicze - sprawiają, że w dwadzieścia lat od pierwszego wydania, powieść Bułhakowa przeżywa renesans. Wiara w moralny porządek świata, w naturalne prawo każdego człowieka do bycia szczęśliwym, do spełniania się przez pracę i twórczość, zjednały pisarzowi tysiące czytelników, wyznawców.

Udręczony za życia, odsuwany, pomówiony o wrogość pisał Bułhakow swą powieść przez 12 lat. W archiwum pisarza pozostało aż siedem jej wersji. Krytycy literatury - m.in. znakomity biograf Bułhakowa, Andrzej Drawicz - twierdzą, że powieść ta stała się dla pisarza sposobem na życie, ucieczką od rzeczywistości; która go gniotła, tłamsiła.

Będąc z zawodu lekarzem, Kijowianin z inteligenckiej rodziny, trudny okres rewolucji przeżył praktykując najpierw na froncie, a potem w wiejskiej lecznicy smoleńskiej gubernii. Kiedy wrócił do Kijowa w 1918 roku miasto co chwilę obejmowały inne władze, raz biali, raz czerwoni. "Co do mnie - pisał potem - mogę stwierdzić dokładnie, że było ich czternaście (zmian - B.S.) przy czym dziesięć przeżyłem osobiście". Wcielony do białej armii Denikina, odszedł z nią io Piatigorska w 1919 roku, a potem osiedlił się poza Kijowem. Fakty te pozostaną w zasadniczym związku dalszymi losami pisarza. Posądzano sprzyjanie białogwardzistom tanie się głównym powodem wieloletnich ataków na pisarza.

Prawie 30-letni Bułhakow przeżywa przełom. Porzuca medycynę, aby zająć się literaturą, teatrem. Pragnie być wydawanym, czytanym. Reakcje czytelników na jego twórczość w pełni uzasadniają marzenia pisarza. Krytyka jest jednak innego zdania, szermując argumentami ze sfery ideologii. Teatry początkowo wystawiają jego sztuki. W 1926 w MCHAT-cie ma miejsce premiera "Dni Turbinów", na podstawie powieści "Biała gwardia", a w Teatrze im. Wachtangowa - premiera "Mieszkania Zojki".

Pryncypialne ataki krytyki zrobiły jednak swoje. Wstrzymuje się druk opowiadań, przygotowywana "Ucieczka" zostaje zdjęta w trakcie prób generalnych. W marcu 1929 roku wszystkie sztuki Bułhakowa schodzą z afisza, nie wolno drukować również jego prozy. Pisarz popada w depresję, myśli o emigracji. Zezwolenia na wyjazd też nie dostaje. Ratunkiem staje się ucieczka w "Mistrza i Małgorzatę". Powieść tę zaczyna w 1928 roku, by skończyć 12 lat później;

W 1930 roku, kiedy udręczenie pisarza osiągnęło niemal szczytową fazę, stało się coś niezwykłego. "Wtedy zadzwonił do Bułhakowa Stalin. Lubił sprawiać takie niespodzianki pisarzom i nie tylko im. Zapytał miękko: "Bardzośmy się panu dali we znaki?" Miało to coś z gogolowskiej nadrealności i przywidzenia. Kiedy pisarz oświadczył, że rezygnuje z zamiaru emigracji, wódz przytaknął: "Mai pan rację". I poradził by Bułhakow złożył podanie o przyjęcie do pracy w Moskiewskim Teatrze Artystycznym, dodając: "Mam wrażenie nie, że się zgodzą". Czuć tu żart uświadomionej wszechmocy, która bawi się w skromność. Bułhakow musiał to wyczuć". Tak pisze w jednym z programów teatralnych Andrzej Drawicz.

Łaska wodza pozwoliła pisarzowi na przetrwanie następnych kilku lat. W redakcjach i teatrach przyjmowano i odpychano go równocześnie. Publiczność kochała, a krytyka smagała bezlitośnie. Obok cenzuralnych, pojawiły się kłopoty finansowe. W 1930 roku, gdy po kliku latach prób i siedmiu zagranych spektaklach "mowa świętoszków" zeszła z afisza, Bułhakow opuścił MCHAT. Później napisał "Powieść teatralną" o stosunkach panujących w tym teatrze. Przygotowane wcześniej scenariusze dla filmu według "Martwych dusz" i "Rewizora" Gogola, też nie doczekały się realizacji. Nawet pisząc na zamówienie, pisarz nigdy nie miał pewności, czy kiedykolwiek jego sztuki ujrzą światło sceny. Na duchu podtrzymywała go jedynie praca nad "Mistrzem i Małgorzatą". Ostatnie rozdziały dyktował już ciężko chory. W 1940 roku choroba zwyciężyła.

Dwie Małgorzaty

Ta powieść to wyzwanie. Nawet nie chcąc, czytelnik musi stać się animatorem własnych, filozoficznych dociekań, o które $y siebie nigdy nie podejrzewał. A przy tym co za rozkosz czytania, towarzyszenia perypetiom Wolanda i jego świty, losom Małgorzaty i Mistrza, zastanawiania nad wątkiem Piłata i Jeszui, podglądania Moskwy lat 30-tych. Palce lizać! Nic w tym dziwnego, że twórcy teatralni wciąż czują potrzebę przenoszenia jej na scenę i ekran. Przed laty Andrzej Wajda nakręcił film "Piłat i inni", w roku ubiegłym na Międzynarodowych Spotkaniach Teatralnych w Warszawie swoją wersję pokazali Węgrzy. Grają "Mistrza i Małgorzatę" na moskiewskiej Tagance, a w bieżącym sezonie w Warszawie można zobaczyć aż dwie inscenizacje - w Teatrze Współczesnym i w Teatrze Wielkim.

Przedstawienie w teatrze przy ulicy Mokotowskiej zadowoli wielu widzów. Adaptacja Macieja Englerta (reżysera również) pozwoliła na stworzenie spektaklu mądrego, wyrazistego, nasyconego satyrą gogolowskiej prowieniencji. Aktorzy zwieńczyli dzieło. Nie ma wątpliwości, że jest to spektakl króla ciemności, ducha zła (cóż za wspaniała rola Krzysztofa Wakulińskiego). Wraz ze swoją świtą czyni on jawne zło, kompromitując fikcyjne dobro i pokazuje lata 30-te w Moskwie w bardzo krzywym zwierciadle. Ale Woland to przecież istniejący, szósty dowód na istnienie dobra - Jeszui (Wojciech Wysocki). A współistnienie dobra i zła stanowi o porządku świata.

Inscenizacja Englerta myśl tę uwypukla. Uzupełnieniem wątku satanicznego jest biblijna opowieść o Piłacie i Jeszui Ha-Nocri. Dzięki Mariuszowi Dmochowskiemu, który gra Piłata, ludzki grzech tchórzostwa staje się dominującym złem w spektaklu. Aktor, w sobie tylko wiadomy sposób potrafił pokazać postać rozdwojoną w czuciach i słowach, pękniętą, a przez to prawdziwą. I wreszcie Moskwa ze swoimi literatami, kierownictwem Varietes (Marcin Troński w doskonałym epizodzie trzeźwiejącego Liechodiejewa), mieszkańcami ulicy Sadowej, szpitalem psychiatrycznym i funkcjonariuszami porządku. Właściwie każdej postaci i jej aktorskiej interpretacji należałoby przyjrzeć się oddzielnie. Bo i Annuszka Marty Lipińskiej i lekarz psychiatra w wykonaniu Henryka Borowskiego, i poeta Bezdomny Krzysztofa Tyńca i prezes Bosy Krzysztofa Kowalewskiego zasługują na szersze omówienie.

Najsłabiej w moim przekonaniu rysuje się wątek tytułowy Mistrza i Małgorzaty. Nie przekonał mnie Mistrz (Marek Bargiełowski ani o swej miłości, ani o swym udręczeniu i rezygnacji. (A tyle jest materiału dla tej postaci w biografii Bułhakowa). Równie nieokreślona jest Małgorzata (Jolanta Piętek). Jej miłość do Mistrza to tylko słowa, a szaleństwo i wiedźmowatość też nie uzyskały teatralnego wyrazu. Oj, brakuje tego lotu nad Moskwą. I wiatru, i upajania się pędem, i zemsty na krytyku Łatuńskim - bardzo brakuje. Adaptacja wymaga kompromisów, to jasne. Jednak, z Małgorzatą reżyser obszedł się zbyt rygorystycznie.

W operowej wersji bułhakowskiego dzieła uczyniono odwrotnie. Autor libretta Heinz Czechowski na plan pierwszy wysunął wątek Mistrza i Małgorzaty. Muzykę do tego skomponował miody niemiecki kompozytor Rainer Kunad. I tak powstała opera o wzruszającej miłości, o losach dwojga kochanków uwikłanych w szatańską moc Wolanda i udręczonych trudem ziemskiego bytowania. Redukcję wątków powieściowych rekompensuje w operze muzyka - żarliwa i porywająca, współczesna i romantyczna zarazem. Przedstawienie w Teatrze Wielkim reżyserował Marek Grzesiński, a muzycznie opracował Robert Satanowski.

Przeraża i ostrzega

Wczesne lata praktyki lekarskiej (Bułhakow był wenerologiem), samodzielna praca w wiejskich lecznicach smoleńskiej gubernii zaowocowały zbiorem opowiadań pt. "Notatki młodego lekarza". Kilka z nich, m.in. "Morfina", posłużyło do stworzenia scenariusza do spektaklu "Morfina O, 0,5" granego w warszawskim Teatrze Ochoty. Adaptacja dokonana przez Marka Bieleckiego i Józefa Czeneckiego pozwoliła na zbudowanie przedstawienia o sugestywnej, tragicznej wymowie. Historia doktora Polakowa opowiedziana została przez samego bohatera i można ją nazwać zwierzeniami morfinisty. W interpretacji Marka Bieleckiego, którego oglądałam w tej roli, powstało wstrząsające widowisko o powolnym umieraniu człowieka uzależnionego. Halucynacje, głód narkotyczny, cierpienia morfinisty doprowadzają do kapitulacji osób bliskich, które chcąc nieść ulgę, podają mu to upragnione "dobro". Z piekielnego kręgu wyjścia nie ma, bo trzeba by wygrać walkę z nałogiem, z samym sobą. Polakow przegrywa.

Opowiadanie Bułhakowa pisane z niezwykłą znajomością realiów, przeraża i ostrzega. Przedstawienie Teatrze Ochoty adresować by trzrba szczególnie do tych, którzy zniewoleni przez nałóg szukają ratunku i dróg wyjścia.

Swoistym dopełnieniem obecności Bułhakowa na polskich scenach są spektakle telewizyjne. W październiku obejrzeliśmy "Powieść teatralną", w listopadzie zobaczymy sztukę o Puszkinie. Mistrz sprawdza się w różnych tematach i sytuacjach. Zatem niech trwa teatralny sezon Bułhakowa!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji