Beniowski zaproszony do teatru (fragm.)
Adam Hanuszkiewicz zaprosił na scenę Beniowskiego, jego ukochaną Anielę, starostę, Dzieduszyckiego, Sawę, Księdza Marka. I Muzy, które Słowacki przywołuje; romantyczne i pełne ironii, reprezentowane przez grono utalentowanych aktorek, stanowiących rodzaj chóru.
Przedsięwzięcie było niełatwe. Słowacki myślał o "Beniowskim" jako dramacie. Zachowały się dwa fragmenty, które w wydaniu pośmiertnym opublikował Małecki. Nie mają one jednak nic wspólnego z poematem epicko-satyrycznym, który poecie zapewnił po latach tyle sławy, a za życia wywołał przykrości, nawet pojedynek.
Poeta liryczny, epik, satyryk, polemista, wirtuoz, felietonista, był twórcą "Beniowskiego" równocześnie - prozaikiem. Na arcypoemacie Słowackiego znać, że korzystał z pomysłów rozpoczętej, ale zarzuconej przez siebie, powieści sensacyjno-satyrycznej "Le Roi de Ladawa". Ale struktura "Beniowskiego" tak jest misterną, że trudno ją przenieść na scenę.
Hanuszkiewicz nie o teatrze recytacji myślał, inscenizując "Beniowskiego". Jego spektakl jest pełen scenicznego ruchu, dialogów, obrazów, dźwięku i kolorów. Okazało się raz jeszcze, że Słowacki był, jest i będzie jednym z najświetniejszych polskich komediopisarzy. Jego repliki mają blask niezwykły, efekty są celne, postacie stają się wymarzonym materiałem dla aktorów, strofy przeobrażają się naturalnie w sceniczne sytuacje, charakterystyki i autocharakterystyki wprowadzają od razu w bieg zdarzeń. Nie tylko oktawa i sektyna są na zawołanie; także i muzy teatru. Wszystkie w komplecie!
Bo, jak w "Mazepie" i "Fantazym" komizm niepostrzeżenie tu przechodzi w poczucie tragizmu. Trzy są wielkie sprawy "Beniowskiego", nierozdzielnie splecione: miłość, patriotyzm, walka. Miłość jak w "Beatrix Cenci", "Fantazym", "Złotej Czaszce" - to głównie obrona kochającej kobiety. Nikt chyba w polskiej literaturze nie umiał znaleźć tylu i tak wspaniałych słów dla pochwały dziewczęcego uroku i godności. Jakże bogato i pięknie, od uśmiechów i rozczuleń po bunt i zachwyt zabrzmiały miłosne sprawy w kilku scenach, które inscenizator "Beniowskiego" daje wykonawczyni roli Anieli, Joannie Sobieskiej. Młoda aktorka (którą pamiętamy z niedawnych "Wilków w nocy" w Szkole Teatralnej), daje w "Beniowskim" nie tylko popis mówienia wiersza i scenicznej "obecności", ale i zrozumienia tego, co w poezji "Beniowskiego" aktualne i świetne.
Myśl o kraju reprezentuje Mariusz Dmochowski, jako ksiądz Marek. Oczarowanie pięknem tradycji walczy u Słowackiego z głębokim przekonaniem, że wiele trzeba zmienić, przeobrazić. "Nigdy z królami nie wejdziem w alianse", hymn konfederacki znaleziony przez poetę w zbiorze Karola Sienkiewicza, intonowany w pierwszej scenie "Księdza Marka", stał się muzycznym motywem Hanuszkiewiczowskiego spektaklu. Brzmi w przepysznej scenie galopady Beniowskiego i jego świty, oryginalnie pojętej, wymownej, śmiałej. Ten motyw żegna nas także, gdy opuszczamy teatr. Otóż potępienie aliansów z monarchami, jako stróżami starego porządku, to wyraz przekonania Słowackiego o konieczności przemian. Mariusz Dmochowski, strofami, które w jego ustach nabierają ogromnej siły, wiedzie nas do przyszłości.
To się łączy ze sprawą Konfederacji Barskiej, jako jednym z motywów "Beniowskiego". Słowacki mnóstwo czytał na jej temat; zarówno książek polskich, jak francuskich. Czy istotnie tak bardzo się łudził co do istoty i celów ruchu, jakby się mogło wydawać przy słuchaniu "Horsztyńskiego", "X Marka" i "Beniowskiego"? Myślę, że korzystał z prawa poety do aktualizacji zdarzeń, ich aluzyjnej i metaforycznej transformacji. W "Złotej Czaszce" konfederację z czasów Jana Kazimierza identyfikował ze współczesną sobie konspiracją antyzaborczą. Podobnie w "Beniowskim", Barszczan czynił rewolucjonistami, szczególnie w scenie wykonania wyroku na zdrajcy. Ten epizod w spektaklu Hanuszkiewicza, dzięki grze świateł, oraz aktorskiej interpretacji ról Dzieduszyckiego (Kazimierz Wichniarz) i Starosty (Seweryn Butrym), jest jednym z najpiękniejszych, najbardziej pamiętnych.
Konfedaratów oprócz Ks.Marka, reprezentuje Beniowski. Daniel Olbrychski gra tę rolę z niezwykłą wirtuozerią; choć pozbawiany szlacheckich wąsów, chwilami fircykowaty, znajduje jednak wiele głębi i siły, wypowiadając tyrady już po konnych galopadach i pojedynkach. Scena u chana, zaczerpnięta z "pośmiertnych" pieśni poematu (IX i X-tej), daje okazję do sceny brawurowej, gdzie można by znaleźć nawet dobrotliwą kpinę z naszych improwizacji sportowych.
Część druga spektaklu wybiega poza "Beniowskiego". Także i tutaj wątek poematu powraca jednak, i sprawia silne wrażenie, zwłaszcza w interpretacji Hanuszkiewicza (Narrator).
Przepięknie brzmią strofy Matki Boskiej Sanockiej (Maria Seroczyńska), oraz Matki Boskiej Poczajowskiej, które Zofia Kucówna mówi ze wspaniałą gradacją zachwytu, wzruszenia i oczarowań. Jest w tej drugiej części spektaklu także i ujmujący epizod Kazimierza Opalińskiego jako Klucznika.