Teatralne przedwiośnie (fragm.)
W życiu teatralnym Warszawy w obecnym sezonie trudno mówić o wielkich wydarzeniach artystycznych. W ostatnich miesiącach można wspomnieć właściwie o jednym ewenemencie: o premierze "Beniowskiego" w Teatrze Narodowym. Adam Hanuszkiewicz miał wszelkie warunki po temu, by przenieść cudowny poemat Słowackiego na scenę. Czuje, jak żaden może ze współczesnych reżyserów polskich, poezję romantyczną. Rozumie doskonale jej lirykę, jej ironię i drwinę. A zarazem dzięki wieloletniej pracy w teatrze telewizji potrafi nadać formę teatralną epice, nie sili się na sztuczną teatralizację, lecz znajduje naturalną i organiczną syntezę partii, stanowiących tylko relację opowieści scen odegranych przez aktorów. Udanym doświadczeniem była tu telewizyjna wersja "Pana Tadeusza" oraz przedstawienie "Norwida" w Teatrze Narodowym.
Dalszym krokiem na tej drodze stał się "Beniowski". Pierwsza część przedstawienia jest niezwykła. Nad pustą sceną unosi się ogromny pas słucki, symbolizujący zgodnie z intencją Słowackiego tok opowieści: "Powieść taka, jak dawny, długi, lity pas Polaka". Rozwija się ta opowieść, skrzy i błyska urokami najszczerszej i najpiękniejszej poezji, a zarazem pełna jest dowcipu, ironii, szyderstwa. To prawdziwy "Beniowski", którego uroki cenili nie darmo znawcy literatury nie niżej od arcydzieła Mickiewicza "Pana Tadeusza". Miał być przecież odpowiedzią na dzieło "pierwszego", któremu pisał Słowacki kończąc Pieśń V:
Bądź zdrów, wieszczu!...
Bądź zdrów! - A tak się żegnają nie
wrogi,
Lecz dwa na słońcach swych
przeciwnych - Bogi.
Hanuszkiewicz oddał tu całą błyskotliwość i dowcip poezji Słowackiego, zarówno jako aktor, podający bezbłędnie tekst, jak i inscenizator, pełen pomysłów i dobrego smaku. Znalazł świetnego partnera w osobie Daniela Olbrychskiego, który był idealnym Beniowskim: lekkomyślnym i pełnym młodzieńczego wdzięku, poetyckim i autoironicznym. Potrafił przekazać sympatię i dystans Słowackiego do tej postaci, był dynamiczny, pełen temperamentu (szczególnie w świetnych scenach pojedynków i bójek), a zarazem subtelny w scenach miłosnych i naiwny w swym stosunku do życia. Po roli Hamleta utwierdził Olbrychski rolą Beniowskiego swą pozycję w teatrze polskim.
Cala pierwsza część spektaklu - to wielki poetycki kabaret polityczny, w którym sam Hanuszkiewicz gra rolę konferansjera. I gra ją świetnie. Są w tej części spektaklu sceny niezapomniane, jak miłosne rozhowory Beniowskiego z Anielą (Joanna Sobieska), obraz ze zdrajcą Dzieduszyckirn (Kazimierz Wichniarz), rozmowy z księdzem Markiem (Mariusz Dmochowski) czy najzabawniejsza może scena na dworze krymskiego chana, Kirym Giraja (Aleksander Dzwonkowski). Grają bardzo dobrzy aktorzy, wśród których wymienić należy jeszcze Gustawa Lutkiewicza (świetny Borejsza), Włodzimierza Bednarskiego (Sawa), Seweryna Butryma (Starosta), Józefa Pierackiego (król Stanisław). Nawet niewielką rolę Ryszarda III, ukazaną parodystycznie, odtwarza aktor tak wytrawny, jak Jerzy Kamas.
W drugiej części przedstawienia A. Hanuszkiewicz jakby nie zawierzył "Beniowskiemu" i chciał wesprzeć tekst poematu innymi fragmentami Słowackiego, a nawet fragmentem "Czarnych kwiatów" Norwida. Zmieniła się tonacja: z ariostycznej w melancholijno-mistyczną. Dopiero pod sam koniec drugiej części wraca ton ironiczny.
Według intencji inscenizatora miało to być zapewne zderzenie dwóch konwencji: ironicznej i romantycznej. Ale przedstawienie tej konfrontacji nie wytrzymało, chyba dlatego, że cały urok poezji Słowackiego, a nade wszystko "Beniowskiego", polega na przedziwnej syntezie liryki i ironii, romantycznych westchnień i uniesień oraz polemicznych ataków i ripost, pełnych politycznej pasji, zaciekłości i zajadłości wobec przeciwników, którzy Słowackiego nie doceniali lub zwalczali.
Nie pójdę z wami waszą drogą kłamną -
Pójdę gdzie indziej! - i Lud pójdzie
za mną
Na tych gniewnych słowach Słowackiego opierać się mogła druga część przedstawienia. I dlatego ta część mniej udała się mimo znakomitego monologu Zofii Kucówny (Matka Boska Poczajowska), wzruszającego ukazania się na scenie Kazimierza Opalińskiego (Klucznik) i zabawnego w roli świętego Piotra Janusza Kłosińskiego.
Przyznać jednak trzeba, że już po premierze Hanuszkiewicz przepracował drugą część "Beniowskiego", idąc we właściwym kierunku. Usunął fragment z "Księdza Marka", wzmocnił satyryczne akcenty, rozjaśnił światła, zmienił finał. Nadał więc także tej części przedstawienia ton ariostyczny. W sumie jest to więc obecnie najciekawszy i najżywszy spektakl sezonu w Warszawie.