Artykuły

Stale myślę o Gustawie

Wszystkich Świętych i Zaduszki równocześnie mają w sobie jakąś radość. Tak wielu ludzi jest w nie na cmentarzach, że te na co dzień ciche miejsca ożywają. Ludzie odwiedzający groby bliskich są odświętnie ubrani, płoną lampki, stoją kwiaty. Uroczysty tłum sprawia, że wydaje mi się czasem, iż widać, jak ciepłe wspomnienia i dobre myśli unoszą się nad tymi miejscami i strumieniem dobrej energii płyną do naszych zmarłych - mówi Magdalena Zawadzka w Nowej Trybunie Opolskiej.

Rozmowa z MAGDALENĄ ZAWADZKĄ, aktorką

Wszystkich Świętych i Zaduszki to smutne dni. Wtedy uświadamiamy sobie szczególne pustkę, która został a nam po zmarłych bliskich.

- Dla wielu osób zapewne tak jest, ale nie dla mnie. Ja o moich bliskich, którzy odeszli, pamiętam właściwie przez cały czas i często chodzę na ich groby. 1 listopada jest wielkim świętem, dlatego więcej osób o tym pamięta Dla mnie jednak daty są zupełnie nieistotnie.

Te dni wprawiają jednak w zadumę i przynoszą refleksje.

- Tak, oczywiście. Ale równocześnie te święta mają w sobie jakąś radość. Tak wielu ludzi jest na cmentarzach, że te na co dzień ciche miejsca ożywają. Ludzie odwiedzający groby bliskich są odświętnie ubrani, płoną lampki, stoją kwiaty. Uroczysty tłum sprawia, że wydaje mi się czasem, iż widać, jak ciepłe wspomnienia i dobre myśli unoszą się nad tymi miejscami i strumieniem dobrej energii płyną do naszych zmarłych.

Każdy z nas ma kogoś, kto odszedł. Jak sobie poradzić z tym odejściem?

- Nie wiem. Śmierć jest czymś ostatecznym i strasznym. Nie można udzielić rady na ból po stracie kogoś kochanego. Każdy musi sobie z nim poradzić sam, na swój sposób.

A jak Pani sobie poradziła po śmierci męża?

- Nie poradziłam sobie.

Gustaw Holoubek, z którym przeżyła Pani 35 lat w małżeństwie, odszedł

W marcu 2008 roku. Czy dziś jeszcze łapie się Pani na tym, że odwraca głowę w stronę fotela, na którym siadywał, szuka go wzrokiem w jego miejscach w mieszkaniu?

- Ja stale jestem z mężem duchowo związana. I sądzę, że tak już będzie zawsze.

Mówiła Pani w jednym z wywiadów, że w pierwszych tygodniach po jego odejściu rozstawiała Pani w mieszkaniu zdjęcia męża, ustawiała przy nich kwiaty...

- Tak jest do dzisiaj. Jego zdjęcia są w całym mieszkaniu, przy nich stoją kwiaty. A w jego pokoju, przy fotografii, płonie świeczka. Nic się pod tym względem nie zmieniło i chcę, by ten obyczaj posyłania mu światełka w dalekiej drodze, w którą się wybrał, w moim domu pozostał.

Niektórzy próbują ból po stracie bliskich zagłuszyć.

- Starałam się po śmierci męża żyć w miarą normalnie. Tak, by nie robić ze swojego nieszczęścia kłopotu innym, ale też, by się samej nie pogrążyć.

Rzucają się w wir pracy, codziennej gonitwy...

- Uporanie się z utratą bliskiej osoby to ogromny problem. Praca, jeśli ma się na nią siłę, jest w tym trudnym czasie niewątpliwie wielkim dobrodziejstwem. Ja z tego dobrodziejstwa korzystam już od roku i prawie ośmiu miesięcy. Na szczęście mam jej dużo, co trochę odwraca uwagę. Choć tak naprawdę wcale nie staram się odwrócić tej uwagi. Nawet wyjeżdżając czy pracując, ciągle myślę o moim mężu. Przecież jedno drugiemu nie przeszkadza. Przeciwnie - myślenie o nim podczas wszystkiego co robię bardzo mi pomaga. Ból po stracie kochanych osób towarzyszy nam codziennie, ale czasem chyba bywa tak nieznośny, że aż fizyczny. Na przykład wtedy, gdy chciałoby się im w danym momencie coś powiedzieć, podzielić czymś, co nas właśnie cieszy albo smuci.

Co wtedy?

- Wtedy właśnie trzeba im to mówić, dzielić się z nimi tymi chwilami. Według mnie oni są z nami. A jeśli są, to trzeba do nich mówić o wszystkim, co dla nas ważne.

Jest Pani z natury osobą bardzo radosną, taką która potrafi się cieszyć z wielu wielkich i drobnych rzeczy...

- To prawda. Taki sam był też mój mąż. Zawsze się cieszyliśmy właśnie z rzeczy najdrobniejszych. Pewnie dlatego byliśmy tak bardzo szczęśliwi. Bo przecież w każdym dniu życia można znaleźć coś miłego. Wystarczy, że po deszczu wyjrzy słońce albo człowiek zobaczy coś, co zachwyci. Trzeba umieć zauważać takie rzeczy, doceniać i cieszyć się nimi. Myśmy to potrafili. Umieliśmy dostrzegać małe szczęścia.

Po śmierci męża Pani wewnętrzny optymizm nie kolidował z rozpaczą, którą Pani przeżywała?

- Na tym właściwie polegał mój wielki stres związany z żałobą. Nie umiałam w sobie znaleźć dawnej radości. Nie miałam punktu odniesienia, czyli mojego męża, by się nią dzielić.

A czy z rzeczy drobnych i większych, z życia w ogóle, można się cieszyć, gdy nie ma już tej ukochanej osoby?

- Z życia w ogóle należy się cieszyć. Życie jest przecież po to, żeby żyć. Nie wolno go lekceważyć. Poza tym nasi bliscy z pewnością nie chcieliby, byśmy martwili ich swoim życiem. Chcieliby dla nas dobrze. Dlatego trzeba żyć nawet w tak bolesnej chwil. Ale niewątpliwie jest wiele rzeczy, które w obliczu śmierci kogoś, kogo kochamy, tracą sens. Wszyscy, którzy mi dobrze życzą, mówią: teraz myśl o sobie, zajmij się sobą, daj sobie dużo dobroci.

Można tych głosów posłuchać tak po prostu?

- Posłuchać można. Zrealizować jest znacznie trudniej. Ale dobrych rad życzliwych ludzi słucham. Nawet jeśli zrealizuję ich ułamek, to on też daje ukojenie. A o to przecież chodzi - by nie żyć w tym strasznym dole, żeby się nie szarpać, tylko uspokajać i zadowalać drobiazgami. Szamotanina która towarzyszy nam po odejściu bliskiej osoby, nikomu i niczemu nie służy.

Ale mamy prawo ją przeżyć?

- Nie tylko prawo - mamy obowiązek ją przeżyć. Nie można tłumić bólu, rozpaczy, żalu, jeśli jest taka potrzeba i konieczność. Żałoba jest po to, żeby ją przeżyć. Każdy przeżywa ją na swój sposób. Jeden zamyka się w sobie, a drugi idzie do ludzi. To indywidualna sprawa. Ale nie bez powodu ustanowiono właśnie taki czas. Wymaga tego nie tylko ten, komu umarł ktoś bliski, ale także ten, który odszedł. Jemu nasz ból w sercu też jest potrzebny.

Czas żałoby wyznaczany przez tradycję nie ma tu nic do rzeczy. Jeden ów żal może nosić rok, inny pięć lat.

- Oczywiście. Zapewne z czegoś wynika określenie jednego roku, jako czasu żałoby. Pewnie nie bez przyczyny tak właśnie został on wyznaczony. Ale to jest tak samo umowne, jak kwestia chodzenia w czerni. Są ludzie, którzy nie chcą jej nosić, bo nie mają takiej potrzeby. Ja przez rok i cztery miesiące po śmierci męża nie mogłam spojrzeć na inny kolor. Jedyny, w którym czułam się dobrze, stosownie był właśnie czarny. Nie wynikało to z jakiejś powinności. To była moja ogromna potrzeba. Wszystkie kolorowe rzeczy zamknęłam w szafie i nie mogłam na nie patrzeć. A potem, w całkowicie naturalny sposób, wyjęłam je z tej szafy. To była zmiana którą podyktowało mi serce.

Kiedy umiera ktoś bliski, niedowierzanie przechodzi w rozpacz, ból, gorycz. Trudno nam wyobrazić sobie życie bez tej osoby, nasze funkcjonowanie. Ale z upływem czasu łapiemy się po raz pierwszy na jakimś śmiechu. Bywa, że miewamy z tego powodu wyrzuty sumienia - tego kogoś nie ma, a my się śmiejemy!

- Starałam się wszystko przyjmować w sposób naturalny, tak, jak czułam. Jeśli zdarzyło się coś zabawnego, to się śmiałam i nie obarczałam się z tego powodu wyrzutami sumienia. Nie można traktować swojego organizmu i psychiki jak automatu. Poza tym jedno drugiemu nie przeczy - można się uśmiechać czy śmiać, a w duszy mieć smutek i pustkę. Radość z tego, co akurat się dzieje w życiu, nie przeszkadza w odczuwaniu bólu i przeżywaniu żałoby. Ja starałam się po śmierci męża żyć w miarę normalnie. Tak, by nie robić ze swojego nieszczęścia kłopotu innym, ale też by się samej nie pogrążyć.

Inni ludzie mogą nam w przeżywaniu pomóc czy przeszkodzić?

- Czy przeszkodzić? Na pewno. Ale na szczęście nie miałam wokół siebie takich ludzi. Tych, którzy mi wcześniej zaszkodzili, Bogu dzięki wyeliminowałam z mojego życia dużo wcześniej. Natomiast ci, którzy byli mi życzliwi, pomagali przede wszystkim swoją obecnością serdecznością i zrozumieniem.

Pani mąż był znakomitym aktorem, odtwórcą wielu niepowtarzalnych ról, kimś, kto na trwale zapisał się nie tylko w polskim aktorstwie czy kinematografii, ale i historii. Kiedy odchodzi zwykły, szary człowiek, jego bliskim pozostają wspomnienia, zdjęcia, może jakiś film. Gustaw Holoubek pozostawił po sobie wielką spuściznę. Zostały Pani - i nam - po nim wielkie role i zasługi dla polskiej kultury, ta jego stała obecność w życiu tak naprawdę nas wszystkich pomaga Pani wypełnić pustkę po nim?

- Oczywiście. To jest dla mnie ogromne dobrodziejstwo. Jego obecność w nagraniach radiowych czy telewizyjnych jest czymś fantastycznym. Niezmiernie dobrze się z tym czuję. Zresztą sama robię wszystko, by przy nadarzających się okazjach go wspominać. Pamięć jest substytutem miłości, więc to przedłuża mu życie. A wspomnienie jest substytutem trwania. Im dłużej mój mąż będzie w pamięci mojej i innych, tym dłużej będzie żył. Ja robię wszystko, żeby żył i żyje.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji