Artykuły

Jak żyć?

"W telewizji znakomity, jak zresztą zawsze, w roli generała był Janusz Gajos. A Stanisława Celińska jako Babuszka..." - słyszało się w kuluarowych (uszy nie mają powiek) przedspektaklowych rozmowach. "Czwarta siostra" Janusza Głowackiego miała prapremierę w Teatrze Telewizji. Spektakl zrealizowany w nowoczesnej wideoklipowej konwencji mnie nie zachwycił. Dynamiczny, z szybkim, gwałtownym montażem miał oddawać niepokój, niestabilność sytuacji w "nowej Rosji". Ludzi zagubionych w kapitalistycznych realiach, w których wszystkie dotychczasowe wartości bez ich stopniowania straciły sens. Pomimo doborowej obsady pozostawił uczucie niedosytu, a w pamięci utkwiły indywidualne role nie składające się na spójną całość. W jakiejś mierze jest, to winą (bądź zasługą) autora Janusza Głowackiego, popularnie zwanego "Głową", niegdyś enfant terrible rodzinnego życia literacko-towarzyskiego skupionego na osi Krakowskiego Przedmieścia i Alei Ujazdowskich, a obecnie chętnie fotografującego się na tle nowojorskich wieżowców gdzie mieszka i tworzy. Co prawda autor "Antygony w Nowym Jorku" często przebywa w Warszawie, gdzie przyjmowany jest z honorami światowca, wypadając w tej roli znakomicie, powetowując sobie tym amerykańską anonimowość do której - trzeba to zauważyć - przyznaje się bez jakiejś minoderii.

W Nowym Jorku mieszka około 30 tysięcy pisarzy. Każdy z nich znalazł się w tej współczesnej stolicy świata i ludzkim tyglu z nadzieją odniesienia sukcesu. Zdobyć New York to znaczy zdobyć świat. Ale też amerykańska regułą jest bezlitosną. Pamięta się pierwszego. Janusz Głowacki nie stał się tym pierwszym, gdyż stać się nie mógł. Zbyt mocno osadzony jest w nadwiślańskiej mentalności, słowiańskim postrzeganiu świata, jego "Polowanie na karaluchy" zdobyło rozgłos w Ameryce, ale tej jej niewielkiej części, która nie jest zaopatrzona w Big-Macki, KFC i która nie głosowałaby na Arnolda Schwarzeneggera (którego nazwiska, notabene, 90 procent Amerykanów nie potrafi poprawnie napisać). Tworząc w USA, Głowacki grany jest tam w off-teatrach, natomiast sławy zaznaje nad Wisłą. Nie narzeka na swój los - to najważniejsze. Keep smiling - chociaż uśmiech ironicznego "Głowy" zawsze jest zabarwiony sarkazmem. "Czwarta siostra" jest pomyślana jako pastisz Czechowowskich "Trzech sióstr", marzących, snujących wspaniałe plany związane z wyjazdem do Moskwy. Siostry Głowackiego marzą, snują plany związane z nową rzeczywistością, przedsiębiorczością, zaradnością, dobrem jednostki nie ograniczanej ideą wspólnego dobra.

Sosnowieckie przedstawienie "Czwartej siostry" zostało zrealizowane w konwencji teatru Czechowa, co zdecydowanie wychodzi spektaklowi na korzyść. Staje się zytelniejszy, zachowując dramaturgię i ów klimat rosyjskości - zadumy, refleksji. Znajduje też wspaniałą odtwórczynię głównej roli Tani w Joannie Litwin. Ta młoda aktorka od ubiegłego sezonu związana z Teatrem Zagłębia, stworzyła kreację wrażliwej, na swój sposób naiwnej i dojrzałej dziewczyny, wierzącej, że świat może być i powinien być lepszy, lecz rzeczywistość jest taka jaka jest. Ciekawie i udanie partnerują jej obie starsze siostry grane przez Marię Bieńkowską i Barbarę Lubos-Święs. Inni wykonawcy - jak pisywał Słonimski - znajdują się na scenie.

Moskwa Głowackiego jest smutna. Dominują w niej ci, których zwykło się nazywać "homo sowieticus", ale w swym tragicznym zagubieniu są najbardziej ludzcy, prawdziwi. Głowacki nie oszczędza tzw. Nowych Rosjan - pazernych, bezwzględnych, szastających milionami, a zarazem nie wyrosłych z karykatur amerykańskich gangsterów. Gdzieś w tle toczy się wojna na południu kraju, na której bezwzględni cynicy robią wielkie interesy, a wszyscy zadają pylanie "jak żyć?" i nikt nie znajduje odpowiedzi.

Wprowadzenie do repertuaru "Czwartej siostry" było dla sosnowieckiego teatru wyzwaniem ryzykownym - konfrontacji z telewizyjną adaptacją. Po zasłużonych brawach i opadnięciu kurtyny wychodzący widzowie prezentowanego przedstawienia nie odwoływało się do telewizyjnej adaptacji, tamtych ról. Rozmawiano o tej, którą zobaczyli. A zobaczyli dobre przedstawienie ze znakomitą - powtórzę - kreacją Joanny Litwin. Dyrektorze Adamie (to do dyrektora Adama Kopciuszewskiego, stającego się mistrzem w prowadzeniu teatru, co nie jest rzeczą łatwą), trzeba na nią chuchać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji