A do raju daleko
Najpierw Iwona Kempa, utalentowana bydgoszczanka, która dotąd nie pracowała w Bydgoszczy, wyreżyserowała "Czwartą siostrę" Janusza Głowackiego. Potem Janusz Głowacki przyjechał z Nowego Jorku i zobaczył próbę generalną. A potem - czyli w sobotę - w Teatrze Polskim odbyła się premiera przedstawienia, które mogę polecić z czystym sumieniem.
Rzecz dzieje się w Moskwie, czyli miejscu, do którego tak tęskniły trzy siostry Czechowa. Są nawet trzy siostry. Niestety, współczesna Moskwa Głowackiego w niczym nie przypomina wymarzonego raju. A siostry tęsknią i owszem, ale do Nowego Jorku. To zaradne dziewczyny, inaczej niż u Czechowa. W końcu dowiedzą się, czy za oceanem jest lepiej.
Janusz Głowacki napisał "Czwartą siostrę" tak, że czyta się ją jednym tchem. Zdecydował się na groteskę, bo - jak mówi - nie można już dobitnie opowiadać o wariactwach tego świata na poważnie. Zbyt to przypomina język wiadomości telewizyjnych, a dziś wiadomości nikogo nie wzruszają. Nie mogą, bo trzeba by płakać przy każdym dzienniku. Tak więc w "Czwartej siostrze" są: mafia, trupy, narkotyki i dzieci, które mordują, tylko nie do końca na serio. Raz jest śmiesznie, za chwilę potwornie, wreszcie melodramatycznie. I znowu śmiesznie.
Znakomity tekst i świetna reżyseria. Spektakl jest coraz szybszy, jakby nabierając rozpędu, nieuchronnie staczał się w kierunku groteski. Jakby utrzymanie go ryzach realności było po prostu niemożliwe. I co prawda siostry smażą na patelni prawdziwą cebulę, która skwierczy radośnie jak należy, jednak kolejne sytuacje zaczynają się coraz bardziej zazębiać. Aż wreszcie nie dziwi, że zaraz po śmierci Kostii, ugodzonego serią z kałasznikowa, mamy reklamę kamizelek kuloodpornych. Rytm, dynamika, płynne przejścia przy zmianach kolejnych scen, świetnie dobrana muzyka i pomysły (choćby sposób na pokazanie posągu nagrobnego Kostii) to zasługa Iwony Kempy.
No i relacje pomiędzy postaciami. Są tutaj tak skomplikowane, że reżyser z pewnością miał ręce pełne roboty. Gdy jedna z sióstr przeżywa jakieś wielkie swoje szczęście, druga właśnie rozpamiętuje tragedię. Ale już po chwili sytuacja się odwraca (Janusz Głowacki mówi, że z tego powodu to jego najtrudniejsza do wystawienia sztuka). I, niestety, to jedyna rzecz, która nie do końca się udała. Aktorom właśnie. Najsłabiej wypadła rola Wiery Małgorzaty Witkowskiej, chyba za bardzo serio i za bardzo dramatycznie pokazana. Najlepiej natomiast rola Tani w wykonaniu Małgorzaty Trofimiuk, która musiała na dwie i pół godziny przemienić się w prawdziwy wulkan. Z wielkim wdziękiem natomiast zagrali w przedstawieniu panowie (zwłaszcza Maciej Ferlak, Andrzej Łachański, Paweł Gilewski, Wojciech Kalwat i Tadeusz Falana).