Realizacja sceniczna "Hamleta" w Teatrze Polskim (II)
Jest jasne, że w realizacji "Hamleta" cały nacisk musi być położony przede wszystkim na rysunek charakterów (zwłaszcza postaci centralnej) i na dynamikę akcji. Szekspir nie używał sposobów magii teatralnej, nie tylko dlatego, że jej nie znał, ale jej po prostu nie potrzebował. Późniejsze próby wzbogacenia "Hamleta" o elementy plastyczne i muzyczne, rozbudowania go inscenizacyjnego - raczej zaciemniały treść sztuki, odwracały uwagę widza od spraw zasadniczych. Szekspir miał rację, kiedy swojej widowni kazał nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim - myśleć. Miał też rację Boy mówiąc: "Dekoracja wydaje często śmiertelny bój myśli i słowu".
Dlatego słusznie postąpił Teatr Polski ująwszy sztukę w najprostsze ramy konstrukcyjne jednej dekoracji, doskonale pomyślanej w duchu sceny Szekspirowskiej, gdzie uwzględnione są tylko najniezbędniejsze elementy terenu akcji. Tylko, że w takiej dekoracji muszą bezbłędnie wykonać swe role najściślejsi współpracownicy scenografa: światło i mrok, ukrywający szczelnie przed oczyma widza te momenty dekoracyjne, które nie grają w danej scenie, że te niesforne elementy sceniczne postępują często wbrew zamierzeniom inscenizatorskim - najczęściej nie jest winą teatru.
Niemniej, dzięki uproszczonej koncepcji scenograficznej, akcja uzyskała zwartość, wzmocnienie dynamiki i dobre tempo, które pozwoliło zamknąć spektakl w rekordowym czasie.
Ale z "Hamletem" jest taka sprawa, że o wartości spektaklu decyduje niemal wyłącznie - aktor. Ta sztuka, bardziej niż każda inna, wymaga - talentów.
Bez Hamleta nie ma "Hamleta". Każdy bez wyjątku aktor - z komikami włącznie - marzy o tej roli. Ale stać się Hamletem może tylko silna i oryginalna indywidualność aktorska. Taką indywidualnością jest bezsprzecznie Tadeusz Białoszczyński. Czy dał on pełny obraz Hamleta? Czy dał go w ogóle ktokolwiek? Każdy odtwórca tej roli, musi na swój sposób rozwiązać zagadkę Hamleta. Każdy czyni to inaczej - zależnie od temperamentu i właściwości psychicznych. Rzadko spotkać można pełne zespolenie obu dźwigni psychicznych, kształtujących charakter Hamleta: intelektu i namiętności. W grze Białoszczyńskiego przeważa moment świadomej inteligencji, moment refleksji, co sprawia, że na tle bujnych, rozpasanych namiętności renesansowego dworu, postać ta wygląda niemal egzotycznie. Artysta podkreśla tę odrębność - uwydatnia te cechy Hamleta, które zbliżają go do współczesności. Nurt emocjonalny wyczuwa się nieustannie, lecz trzymany jest w karbach znakomitego opanowania. Sceny obłędu są mądrze i świadomie przeprowadzoną grą, która nie tyle ułatwia Hamletowi wyładowanie pasji wewnętrznej, ile pozwala mu bezkarnie wypowiadać prawdę. To co w tekście zaciera się czasami - wyraża aktor plastyczną grą całej postaci: jest w niej nieustanne napięcie szermierza, który musi stanąć do niezmiernie trudnej walki. Można z interpretacją się zgodzić, lub nie, jest rzeczą bezsprzeczną, że jest to kreacja dużej klasy. To Hamlet, który na długo pozostanie w pamięci.
Nową cenną zdobyczą Teatru Polskiego jest również Zofia Rysiówna, która gra najtrudniejszą chyba rolę w literaturze świata, rolę Ofelii. Ofelia to sama dziewczęcość, sama bezbronność, to czysta melodia liryczna, wplątana w zgiełk walki. Stworzona do zwykłej, ludzkiej, prostej miłości, skazana na tragizm, jest najniewinniejszą z ofiar, które dostały się "między ostrza potężnych szermierzy".
Interpretatorka ma trudne zadanie. To silna indywidualność aktorska, bogaty temperament dramatyczny, przez los sceniczny nagięty do postawy biernej, przetransponowany na tonację liryczną; Ofelia ma w sobie rozlewność, płynność - żywiołem Rysiówny jest ogień. Każcie ogniowi grać wodę! Wiele może jednak dokazać moc talentu! W kulminacyjnej scenie obłędu, gdzie fala żalu przerywa wszelkie tamy, gdzie artystka mogła dać pełny wyraz ekspresji dramatycznej - wstąpiła w nią dusza Ofelii.
Ukazały się też w "Hamlecie" talenty dotąd nieujawnione. Dopiero w roli Królowej odkryliśmy Bronisławę Frejtażankę. Jej aparycja jakby zapożyczona z renesansowego portretu, jej niewymuszone dostojeństwo, ciekawe reakcje mimiczne i wnikliwa interpretacja tekstu - świadczy o wysokiej kulturze i o niewyzyskanych dotąd możliwościach.
Każda rola w "Hamlecie" czyni aktora jakby współtwórcą dramatu, tak różnorodna może być jej interpretacja. Kim jest na przykład taki Poloniusz? Uwielbiany przez dzieci, obsypany honorami przez parę królewską - w oczach Hamleta jest po prostu głupcem i "uosobioną, śmieszną krotochwilą". Stefan Orzechowski, odtwórca tej postaci solidaryzuje się z opinią Hamleta. W sposób wyrazisty i plastyczny oddaje całą pompatyczność i napuszoność dworskiego dygnitarza, podkreślając mocno komizm jego głupoty. Stwarza to w posępnej atmosferze dramatu momenty odprężenia. Czy pewne akcenty tego humoru wywodzą się z Szekspirowskiej komedii, czy z farsy współczesnej - to inna sprawa.
Za to bezsprzecznie Szekspirowską kreację stworzył B. Rosłan, kapitalny Grabarz-Wesołek. To tęga, plastyczna, żywa postać, uosobienie Szekspirowskiej metody kontrastu, która sprawia, że najzupełniej realistyczny humor sąsiaduje z metafizyczną zadumą. Laertes-Mroczkowski naszkicował w swej roli to co należało: młodzieńczą emfazę, która jest zapowiedzią tego, że synek będzie kopią papy-Poloniusza.
Więc cały szereg ról obsadzonych jest trafnie. Ale są i omyłki obsadowe. Rodzaj talentu K. Wichniarza nie predestynuje go wcale do ról królów i tyranów, które są mu stale powierzane. Jedenastozgłoskowiec, korona i płaszcz dziwnie paraliżują bujny temperament artysty: jako zły czy dobry król sztywnieje, zaczyna celebrować i upaja się własnym "bel canto". A przecież ile możliwości kryje w sobie rola Klaudiusza "uśmiechniętego łotra'', w koronie! Wichniarz nie uwydatnił ciemnego, podziemnego nurtu tej osobowości, nie wyzyskał momentów, kiedy spod maski dobrotliwego dostojeństwa ukazuje się twarz mordercy.
Co prawda utrudnił mu to sam inscenizator. Była już mowa o niefortunnej scenie modlitwy na schodach (!), Która ma raczej charakter ataku histerycznego. Również i w scenie zaimprowizowanego teatru został najstaranniej zatarty moment zdemaskowania króla. Szmira, grana przez wędrownych aktorów jest rzeczą wtórną, ważny jest dramat, który rozgrywa się między Hamletem a parą królewską. Sytuacyjnie ta scena z nieznanych przyczyń została rozwiązana tak, że reakcje głównych postaci były niewidoczne i niezrozumiałe dla widzów, a Wichniarzowi odjęto moment wygrania najciekawszej sceny mimicznej.
Jesteśmy pełni uznania dla ogromu i kalibru pracy dyr. Horzycy, jako inscenizatora "Hamleta", dlatego właśnie nie możemy zbyć jej zdawkowymi komplementami. Poważna dyskusja - to też forma okazania szacunku. W ogólnym bilansie ten spektakl jest pozycją bardzo pozytywną. To przedstawienie ciekawe i pożyteczne, które jest godnym uczczeniem roku jubileuszowego Teatru Polskiego.