Artykuły

Hamlet z floretem...

Rychło Hamlet pojawi się znów przed nami. Nowa premiera, nowa inscenizacja, nowy odtwórca. Bardzo młody, niewątpliwie, utalentowany i wyjątkowo... wysportowany. Najpierw pokazał się na ekranie - jako jeździec w "Popiołach", potem był bokserem (w "Bokserze"), biegał w Disneylandzie, czyli "Jowicie", a także pokazał próbki swych zdolności lekkoatletycznych we "Wszystko na sprzedaż". Podkreślając powszechnie znaną sprawność fizyczną tego aktora, oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ten walor będzie decydować o ostatecznym powodzeniu niebywałego trudu, jaki trzeba przebyć, aby zagrać dobrze Hamleta na scenie. Jednak Hamlet bierze udział w walce na białą broń, a scena pojedynku jest w zasadzie kulminacyjną i w sposób ostateczny rozwiązuje całą akcję, kładąc kres życiu Hamleta. Po zadaniu i otrzymaniu cięć wypowie zaledwie już tylko kilka kwestii, w tym trzy parozdaniowe kończące ową, nieprzebraną resztę, która jest już tylko milczeniem.

I oto fechtować się będzie kolejny Hamlet z kolejnym Laertesem. Daniel Olbrychski z Damianem Damięckim stoczą pojedynek na florety. Na podstawie przekładu Władysława Tarnawskiego i opracowania tekstu Stanisława Helsztyńskiego, rodzaj broni nie może budzić wątpliwości. Laertes woła: - Dalejże, dawajcie floret! Hamlet zaraz mu odpowie: - I'll be your foil. Ja dla was tłem tu będę, Laertesie. Jak gwiazda pośród najciemniejszej nocy/ Błyśniecie jasno przy mej niezdarności/ Swą wprawą.

Szekspirolodzy podkreślają tragizm ironii zawartej w słowie "foil", która oznacza zarówno floret, jak i "tło podkreślające czyjąś wartość'.

A więc pojedynek na florety! Floret! - a więc Parulski, Frankę, Woyda, Różycki, Skrudlik i inni. Nazbierało się sporo znakomitych mistrzów floretu, a warto dodać, że niejeden z nich nauczył się szermierki w warszawskim Marymoncie pod okiem zmarłego przed paru laty starego fechmistrza Władysława Dobrowolskiego. - Trenowałem i ja w Marymoncie z panem Dobrowolskim. Zostałem jednak aktorem, nie florecistą - powiedział Damięcki w czasie próby sceny pojedynku. Był zgrzany, zmęczony, ubrany w dżinsy i pulower z zawiniętymi rękawami. Wyglądał na zawodnika, a i sala prób Teatru przez chwilę bardziej przypominała zwyczajną salę treningową, aniżeli dostojny przedsionek, skąd tylko parę kroków dzieli do wyjścia na Narodową Scenę mieszczącą się w gmach a, przed którym stoi Wojciech Bogusławski.

Zarówno Hamlet jak i Laertes są więc wysportowani i właśnie dlatego, że stwarzają szanse dania szczególnie interesującego widowiska w scenie pojedynku, muszą pracować w trójnasób, ćwicząc przez całe tygodnie po parę godzin dziennie pod okiem wybitnego specjalisty p. Waldemara Wilhelma. Nie będę opisywał ich treningu. W niejednym elemencie jest on bowiem zbliżony do zwykłego treningu szermierzy i ćwiczenia takie nie są przecież czymś nadzwyczajnym, lecz zwykłą codziennością każdego florecisty lub szablisty. Bardziej interesujące wydają się odrębności. W tym wypadku bowiem cały fechtunek ich ma być niczym innym jak środkiem wyrazu aktorskiego. Jak domyślam się, walka Hamleta z Laertesem będzie rozegrana jakby w szerszych, a może i dłuższych ramach, niż w innych inscenizacjach dzieła Szekspira.

Wszystko to są oczywiście pojedynki na niby. I te, które oglądamy w filmie, a szczególnie już teatralne. W odróżnieniu od walk na sportowej planszy, nie mówiąc już o takich, kiedy lała się krew - co wyszło może przedwcześnie z mody, gdy zważy się znaczną ilość nieporozumień, antagonizmów i nienawiści międzyludzkich rozstrzyganych drogą intryg i podstępu, co jest może nie tak niemądre jak pojedynek, ale bardziej nikczemne - te pojedynki na ekranie i na scenie to jednak także dwie różne sprawy. W filmie można kręcić kawałkami, powtarzać, potem ciąć, potem montować.

W teatrze wszystko jest jak bezpośrednia transmisja prowadzona przez mikrofonowego reportera, w odróżnieniu od reportażu dźwiękowego czy telerecordingu, kiedy można się cofnąć, poprawić, albo zacząć jeszcze raz.

W teatrze, żeby wszystko wyszło należycie - aktorzy wraz ze swym opiekunem muszą doprowadzić każdy szczegół do ostatecznej perfekcji. Cięcia i zasłony z kolei muszą być całkowicie czytelne dla widza. Istnieje, i zawsze pozostanie spory stopień umowności lecz musi być troska i o jakąś cząstkę realizmu. Jak to wypadnie w tym nowym Hamlecie?

W filmie pojedynki często nam nie wychodzą, mam na myśli nasz film, a nie obrazy-staruszki z Douglasem Fairbanksem, lub późniejsze z Errolem Flynnem, nie mówiąc już o największym współczesnym mistrzu reżyserii walk na ostrza, Japończyku Kurosawie. W teatrze stopień trudności jest wyższy, a na pewno inny.

Olbrychski na dwa tygodnie przed premierą powiedział: - Dla filmu mógłbym już pojedynkować się z Damięckim. Dla teatru - jeszcze nie, i nie wiem czy czasu starczy, aby doprowadzić nasz trening do końca.

Szekspir zapisał i przekazał potomnym słowa swego Hamleta. Całą resztę pozostawił ludzkiemu rozumowi, sercu i ludzkiej wyobraźni. Szekspir nie opisuje przecież, jak wygląda pojedynek Hamleta z Laertesem. Pisze po prostu: walczą. Po okrzyku Laertesa: - Nacierajcie, książę!, następuje tylko jedno słowo opisu poza dialogiem: rozgrywka. Zaraz Hamlet wykrzyknie:- Raz! Laertes odpowie: -Nie. Hamlet rzuci: - Rozsądźcie! I zaraz wmiesza się Ozryk ze swoim: - Niewątpliwe pchnięcie...

I znów Laertes: - Zgoda - no, dalej!

Jak wypełnią dwaj młodzi aktorzy tę jedyną, tak powściągliwą scenę najsłynniejszego pojedynku kończącego największy dramat jaki stworzył człowiek? Dwaj młodzi, zdolni aktorzy uzbrojeni w zręczność i szybkość, dźwigający przedtem przez parę godzin ciężar swych ról i mający wypowiedzieć, zanim skrzyżują florety, tyle słów, słów i słów.

Scena pojedynku od czysto wizualnej strony oczywiście nigdy nie decydowała, a więc i tym razem nie będzie decydować o powodzeniu całego Hamleta. Może stać się tylko drobnym dodatkiem budzącym po prostu zainteresowanie, na ile będzie inna, żywsza, "zręczniejsza" dla widza.

Zdaje się Wyspiański w "Studium o Hamlecie" rozpracował szeroko scenę pojedynku, zastanawiając się nie tylko nad jego wyrazem psychologicznym.

W wielu inscenizacjach traktuje się ją jako czysto zewnętrzny akcent. Najpiękniej odcisnął go chyba sam Laurence Olivier na ekranie. Była umowność pojedynku, ale jaka! Wszystko było prawdą, a więc wierzyło się, że i olivieirowski Hamlet walczy o śmierć.

Chciałbym dodać jeszcze uwagę o zasadniczej odrębności, jak mi się wydaje, pomiędzy szermierką w teatrze i szermierką na zawodach. Nie idzie już o niepowtarzalność wałki Jerzego Pawłowskiego, kiedy krzyżuje klingi np. z Węgrem Pezsą o mistrzostwo świata. To jest spektakl nie do powtórzenia, gdyż następny występ dwóch tych samych szermierzy może zakończyć się zupełnie inaczej. Istnieje odrębność większa. W sporcie idzie o to, aby przeciwnik nie przeczuł, w jakim kierunku jego rywal zada cięcie. W teatrze całą sztuką jest to, aby przeciwnik nieomylnie wiedział, co za sekundę nastąpi. Każda akcja powtórzona jest przed premierą po tysiąckroć. To dopiero może stworzyć złudną prawdę, że oni walczą, a nie udają.

A przecież i tak niejeden z nas patrząc i rozmyślając o Hamlecie być może przepuści jakąś ripostę albo zasłonę, nad czym z takim zapałem pracowali Damięcki i Olbrychski.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji