Greń zażenowany
Od kilku już lat znakomity krytyk teatralny Zygmunt Greń zajmuje się na łamach "Życia Literackiego" recenzowaniem książek o teatrze, a nie "żywych" przedstawień. Stąd też cykl jego świetnych felietonów nosi ogólny tytuł "Teatr zamknięty". Niedawno jednak - z okazji telewizyjnego przedstawienia "Dziadów", które oglądaliśmy z początkiem miesiąca - Greń postanowił - jak pisze - "na krótko bodaj otworzyć swój teatr zamknięty". I w felietonie pt. "Horror?" omówił owe telewizyjne "Dziady", nie zostawiając na nich tzw. suchej nitki.
Ponieważ w tym wypadku z moim serdecznym przyjacielem Zygmuntem Greniem zupełnie, ale to zupełnie się nie zgadzam, pozwolę sobie z kolei nie zostawić suchej nitki na jego felietonie. Felietonie - moim zdaniem, wyrażającym bardzo subiektywny punkt widzenia, i to w dodatku wyrażającym go w sposób niejasny i pełen sprzeczności.
"Arcydzieło poezji narodowej pozostało arcydziełem, ale na telewizyjnej tafli jakby cokolwiek żenującym" - pisze Greń. Dlaczego żenującym? W największym skrócie, bo mało miejsca: Greń uważa, że "nie dla pustego efektu rozwlókł Swinarski przedstawienie po całym Starym Teatrze", że "... uwypuklał (w ten sposób), to, co dramat rytualny dzieli od dramatu politycznego" - słowem, że "polifonii Mickiewiczowskiego poematu odpowiadała tu polifonia przestrzeni teatralnej". I twierdzi Greń, że w "okienku telewizora te wszystkie przestrzenie teatralne Swinarskiego oczywiście pozostały, a...mało dostrzegalne z zupełnie naturalnego powodu spłaszczonego ekranu".
Wydaje mi się, że to za mało, żeby prezentację arcydzieła uznać za "żenującą". Wydaje mi się, że w "rozwleczeniu" spektaklu chodziło Swinarskiemu jednak bardziej o efekt niż o "uwypuklenie tego, co dzieli". Wydaje mi się, że "polifonia" (a słowo to oznacza, jak wiadomo, technikę równoczesnego prowadzenia rozmaitych wątków melodycznych) powinna brzmieć harmonijnie, więc raczej łączyć poszczególne elementy niż je dzielić, z czego może wyniknąć kakofonia, i że chaos, który panował w teatrze (a pamiętam, jak mnie irytowała ta premiera: przechodzenie widzów z miejsca na miejsce rozpraszało wrażenia, hulanie aktorów po wysuniętym w głąb widowni pomoście zmuszało do ciągłego kręcenia się na fotelu, co też nie przyczyniało się do uważnego śledzenia tekstu i gry, itp.), że więc ten chaos telewizja właśnie uporządkowała. Ale dalej Greń oświadcza: "...przedstawiono dość nieudolny, na jakichś zupełnie niezrozumiałych ludowych motywach oparty horror..."
Na Boga, o czym ten Zygmunt pisze? Czego nie rozumie? Rytuału wspólnego wielu mitologiom? Nie wierzę, żeby to pisał poważnie. Ale nie ma miejsca na więcej cytatów, tym bardziej, że konieczny jest dłuższy cytat finalny, podsumowujący opinię Grenia o całości telewizyjnych "Dziadów". Oto on:
"Siedząc przez dwa wieczory przed telewizorem, miałem poczucie kompromitacji. Nie przedstawienia Swinarskiego, nie realizacji telewizyjnej, nie Mickiewicza nawet. Ale czegoś o wiele więcej. Polskiego romantyzmu i polskiego losu. Gdzieś daleko poza nami pozostał świat współczesny, Europa z całą jej historyczną i kulturalną tradycją. Gdzie jesteśmy wraz ze swym arcydziełem poezji narodowej? W litewskiej puszczy zabobonów i guseł, widm i rzeczywistych trupów? Majaki, majaczenia, prowincjonalizm. Nie tylko guseł cmentarnych, ale i całej narodowej sprawy. Jakże nam bliska jest ta sprawa (...) a przecież w okienku telewizora nagle pomniejszyła się i zmarniała. Niczego więcej nie mieliśmy do powiedzenia poza zawodzeniem żałobnym i żałosnym nad własnym losem? Przerażającej konfrontacji ze światem współczesnym, z kulturą europejską doznało arcydzieło Mickiewicza w tak niewinnym, zdawałoby się, zabiegu, jak sfilmowanie przedstawienia dla teatru telewizji".
- A ,,kysz, a kysz! Zniknij duchu frustracji i przekory! Niech się Greń zdecyduje: albo "Dziady" są arcydziełem, albo grafomańskim utworem, prowincjonalnego wierszoklety, nie wytrzymującym konfrontacji z kulturą i tradycją europejską. Albo "zabobony i gusła", albo dramat rytualny. Tekst poetycki pozostaje przecież tym samym tekstem, bez względu na to, czy mówi się go ze sceny, czy z "okienka telewizora". "Sprawa" pozostaje taką samą sprawą bez względu na sposób jej przekazania. Więc czy jest nam "bliska" i wielka, czy "pomniejszona i zmarniała"?
Ale nie chcę kłócić się tu z Greniem, o same "Dziady" (o których uniwersalizmie, wywiedzionym z litewsko-polskiego prowincjonalizmu, jeszcze może kiedyś pogadamy), tylko o ich prezentację telewizyjną. Wyznaję, że nigdy nie byłem bezkrytycznym wielbicielem inscenizacji Swinarskiego, nad którą wycmokano tyle zachwytów. Dużo wyżej np. ceniłem - i cenię - inscenizację III Części, dokonaną kilka lat temu przez Adama Hanuszkiewicza. Ale właśnie dopiero telewizja przybliżyła mi spektakl Swinarskiego. Uporządkowanie go pozwoliło dostrzec zalety przedtem nie zauważone, nie mówiąc już a wyeksponowaniu zasługujących na to wartości aktorskich.
Odniosłem wrażenia wręcz przeciwne wrażeniom Grenia. Może to także subiektywizm. A przecież sądzę, że Laco Adamik, realizując "Dziady" w krakowskiej TV. dobrze zasłużył się Swinarskiemu, "polifonizując" właśnie jego fanaberyjne kakofonie, a przede wszystkim Mickiewiczowi, eksponując jego -bynajmniej nie "prowincjonalne" - poetyckie, słowo.