Artykuły

Powroty "Przepióreczki"

Na prośbę dyrektora Leopolda Kielanowskiego zgodziłem się wygłosić przemówienie przed londyńską premierą komedii Żeromskiego "Uciekła mi przepióreczka". Ale wewnętrznie czuję się onieśmielony i w gruncie rzeczy mało powołany do mówienia o wielkim, wielkim pisarzu. Co można powiedzieć w paru minutach o Żeromskim? Albo kilka plakatowych charakterystyk jego twórczości, albo kilka wyłącznie osobistych, subiektywnych myśli. Wybieram to drugie podejście, choć wiem, że nie jestem w zakresie ocen literackich ani znawcą, ani żadnym autorytetem.

Odrębność Żeromskiego, którego 50 rocznicę śmierci obchodziliśmy niedawno, odrębność Żeromskiego jako prozaika polega w moim przekonaniu na tym, że był on w gruncie rzeczy poetą. To go różniło od trzech innych gigantów prozy polskiej, którzy na przełomie XIX i XX wieku podtrzymywali tak ważną dla naszego istnienia kopułę literatury polskiej, od Sienkiewicza, Prusa i Orzeszkowej. Język Żeromskiego, pełen metaforyki i specyficznego rytmu, był właściwie językiem poety; jego wizja świata, czy w odniesieniu do historii polskiej, czy do współczesnych mu zagadnień, czy do zrozumienia kondycji ludzkiej była wizją poety. W tym leży i trudność jego prozy i jednocześnie jej niezniszczalność.

Stosunek do dzieł Żeromskiego przechodził niemal na moich oczach różne fazy. W pokoleniu mego ojca Żeromski był tym pisarzem, który wstrząsnął umysłami, pobudzał kontrowersje, odkrywał groźne cienie polskiego życia i wskazywał drogi przetrwania. Jeden ze współczesnych mu w owych czasach krytyków powiedział o nim i to określenie utkwiło mi w pamięci że "był zwierciadłem polskich sumień".

Z nadejściem niepodległości stosunek do Żeromskiego ulegał przemianom. Zagadnienia, jakie poruszał w swoich powieściach społecznych, wydawały się wielu młodym w zestawieniu z niepodległością kraju przebrzmiałe, niemal prowincjonalne. Co za ulga myśleli że literatura przestaje nareszcie nieść tak zwaną "pochodnię", że przestaje nareszcie "służyć" i może oddać się indywidualnym poszukiwaniom i odkryciom artystycznym. Żeromski mimo swego "Przedwiośnia" był wtedy dla wielu nade wszystko twórcą dzieł historycznych. "Popioły" uchodziły za szczytowy punkt jego twórczości.

Dzisiaj, po latach, stosunek do Żeromskiego znowu ulega przemianie. Powieści społeczne Żeromskiego na skutek warunków, w jakich znaleźliśmy się i w kraju, w zasięgu imperialnej presji rosyjskiej, i na emigracji, niby na swobodzie, ale w jakże nienormalnych okolicznościach nabierają nowej aktualności i zakreślają nam ponownie zadania jakie nas czekają. Coraz bliższe stają się nam postacie owych "siłaczek", tak cudownie przez Żeromskiego pokazanych, doktorów Judymów, nauczycieli Przełęckich... "Syzyfowe prace"! Sam tytuł przestaje być tytułem symbolicznym, a staje się jakby na nowo rzeczywistym wskaźnikiem, wskazującym trudną drogę. Te przemiany w nastawieniu do dzieł Żeromskiego ilustruje chociażby stosunek mój i wielu innych do komedii "Uciekła mi przepióreczka", którą za chwilę ujrzymy na naszej londyńskiej scenie.

Byłem jako student na premierze "Przepióreczki" w Teatrze Narodowym w Warszawie. Opuszczałem wtedy teatr - wyznaję szczerze - bez entuzjazmu. Komedia urocza - niewątpliwie, ale idealizm Żeromskiego wydawał się wtedy przesadzony. Poświęcenie Przełęckiego - piękne! Ale unieszczęśliwiał on właściwie troje ludzi: Smugoniową, która go kochała, siebie, kochającego Smugoniową i samego Smugonia, który przecież musiał przejrzeć grę Przełęckiego. A same sprawy oświatowe, w imię których Przełęcki się poświęcał? Owe kółka samokształcące, uniwersytety ludowe, owe księżniczki udzielające pomocy - wszystko to na tle odzyskanej niepodległości, własnego rządu i własnego ministerstwa oświaty traciło naraz to znaczenie, jakie musiało mieć w czasach niewoli. Komedia - myślałem sobie wtedy nieraz - została owiana legendą na skutek genialnej gry dwóch aktorów: dla jednych był to Osterwa, niemal uosabiający postać Przełęckiego; dla innych - wśród nich i dla mnie - był to Jaracz, niezapomniany nigdy Smugoń.

Tak mi się wydarzyło we wczesnych latach dwudziestych, w pierwszych latach niepodległości. Potem ujrzałem "Przepióreczkę" po raz drugi w roku 1940, a więc w drugim roku wojny, w Paryżu, bodaj w teatrze Antoine, w wykonaniu Eichlerówny i Ziembińskiego. Tym razem sztuka mnie wzruszyła. Idealizm Żeromskiego na tle koszmaru, który przeżywała Europa, wydał mi się w połączeniu z jego wiarą w wysiłek ludzki i w konieczność poświęcenia się dla spraw ogólnych - piękny i ważny.

I znów minęły lata, emigracyjne lata. Przed kilku tygodniami odczytałem tekst "Przepióreczki" po raz trzeci. I komedia wydała mi się już nie tylko piękna i szlachetna, ale i aktualna. Odczytałem w niej, niezależnie od uroku samej komedii, te wskazania Żeromskiego, które kiedyś wydawały mi się przebrzmiałe, a które obecnie, w epoce naszej dzisiejszej sytuacji nabierają ponownie znaczenia i aktualności. I zacząłem myśleć o Żeromskim to, co się mówi o wielkich twórcach i poetach świata, że "są na wszystkie czasy". Żeromski, nieznany właściwie w świecie, dla nas jednak, Polaków - jest na wszystkie czasy.

Wracam jeszcze do przedstawienia "Przepióreczki" w Paryżu, zimą 1940 roku. Pamiętam jak wychodziliśmy z teatru Antoine z Juliuszostwem Sakowskimi, z Janem Lechoniem i Mietkiem Grydzewskim, który już wydawał emigracyjne "Wiadomości" we Francji. Nikt nie przypuszczał, że emigracyjne "Wiadomości" istnieć będą lata... Lechoń, który uwielbiał Żeromskiego jak mało kto z moich kolegów, z którymi rozmawiałem kiedykolwiek o Żeromskim, wykrzykiwał wtedy z charakterystycznym dla niego patosem i gestami, na czarnej, wojennej uliczce Paryża, że "Przepióreczka" jest właściwie jedynym dziełem Żeromskiego, które nie kończy się tragicznie ani rozpaczliwie, ale owiane jest wewnętrzną pogodą, wiarą w człowieka, w jego szlachetność, w wartość jego poświęcenia, a więc jest to komedia optymistyczna.

Tę myśl Lechonia odnalazłem po kilkunastu latach w jego monumentalnym "Dzienniku", wydanym przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie. Przed dzisiejszą premierą zacząłem szperać w Lechoniowskich "Dziennikach", żeby ten jego zapisek o "Przepióreczce" odszukać. Mam wrażenie, że widzę Lechonia gdy to pisał. Jest późna nowojorska noc. Lechoń, coraz dalszy od świata, choć ci co go otaczają nie dostrzegają tego w pełni, siedzi samotnie w swoim pokoju, wspomina ponownie dawną Warszawę, dawne twarze, dawne teatry... I tak notuje:

... "W nocy myślałem o "Przepióreczce" Żeromskiego - o jego ostatnim, a bodaj naprawdę to jedynym pogodnym uśmiechu w literaturze. Przypomniałem sobie warszawską premierę w Narodowym, całą tę o krok od dziecinnej naiwności atmosferę szlachetności, poświęcenia i zacząłem się wmyślać, wsłuchiwać prawie w starą piosenkę, którą wszystkie rówieśne mi dzieci znały tak dobrze: "Uciekła mi przepióreczka w proso". I rozrzewniłem się, jakby wszystko to dawne, w które byłem zapatrzony w mej młodości, wróciło do mnie z tą piosenką".

Odczytaniem tego wspomnienia- marzenia Lechonia o Żeromskim - kończę swoje przemówienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji