Artykuły

Mój kij ma trzy końce...

Swoje obrachunki dramaturgiczne z życiem Tadeusz Różewicz rozpoczął dość późno. Miał już za sobą jedenaście tomików poetyckich, gdy dał światu swoją pierwszą rzecz teatralną "Kartotekę", ukończoną w roku 1959. Wywołała ona swego rodzaju trzęsienie desek scenicznych, zarówno swoją treścią, jak i formą. Otwarta struktura, swobodnie przepływający tok myśli, odbiegały bowiem daleko od pisanych "po bożemu" dramatów, konwencji znanych i uznanych. Skłaniały widzów do przekroczenia kręgu zakreślonego poprzednimi doświadczeniami.

Gwoli ścisłości trzeba nadmienić, że świeży powiew dramaturgii przedróżewiczowskiej był w sposób sztuczny zatrzymany. Witkacego i Gombrowicza dopuszczono do życia scenicznego z niewybaczalnym opóźnieniem; można powiedzieć, że zaczynali karierę sceniczną razem z debiutantem Różewiczem. Kto więc wcześniej miał otwierać oczy i uszy publiczności na nowe idee? Wszystko powinno się dziać w swoim czasie. Gdyby publiczność we właściwym momencie odprawiała rekolekcje gombrowiczowsko-witkacowskie, byłaby lepiej przygotowana do przyjęcia stylistyki Różewicza, jego fascynującej odrębności w postrzeganiu współczesnego świata na scenie.

Zjawisko było jednak tak oryginalne, że szybko teatr rodzimy i światowy poznał się na wartości "Kartoteki", co wyraziło się narastającą falą wystawień. To zainteresowanie trwa do dzisiaj na obu półkulach. Trzydziestoletni już antydramat wszedł do kanonu współczesnego repertuaru. Jest wydawany w przekładach na różne języki. Opublikowano go pismem Braille'a. Stał się - od roku 1970 - lekturą szkolną.

"Kartoteka" jawi nam się teraz nie tylko jako zapis świadomości, podświadomości i nadświadomości pokolenia, które zostało poddane trudnemu sprawdzianowi wojny i lat powojennych. Ma walor wiwisekcji uniwersalnej, odkrywającej samą istotę człowieczeństwa. Każdy człowiek reaguje w określony sposób na ciśnienie rzeczywistości, na całą tresurę, jakiej jest poddawany od najmłodszych lat, w domu, w szkole, w istniejących urzędach i instytucjach.

Różewicz ukazuje w "Kartotece" ten labirynt doznań, utrwalonych na kliszach pamięci, która nie dba o chronologię wywoływania obrazów, miesza czasy, miejsca, ludzi, na zasadzie zaskakujących skojarzeń. Poeta podpowiada nam, że nikt za nikogo życia doświadczać nie może. Każdy, na własną odpowiedzialność, bez względu na okoliczności, przebywa zapisaną w gwiazdach długość swojej drogi.

Taki filozoficzny wymiar ma "Kartoteka" 1989 w stołecznym Centrum Sztuki Studio. Podpisało się pod nią aż czterech młodych reżyserów, każdy pod opatrzoną odrębnym tytułem częścią: "To jest moja ręka..." - Zbigniew Brzoza, "Czuję obcego..."- Maciej Cirin, ,Żona, żonie..." -Szczepan Szczykno oraz "Trzy metry czterdzieści osiem centymetrów..." - Jarosław Kilian. Jest to ich warsztat w szkole teatralnej, inscenizacja przygotowana pod opieką artystyczną Tadeusza Łomnickiego.

Wśród premierowej widowni zasiadł Tadeusz Różewicz, który specjalnie przyjechał z Wrocławia. Po spektaklu, z wyrazem zadowolenia gratulował realizatorom i wykonawcom, podzielił się swymi uwagami.

Reżyserska czwórka z rozmysłem wybrała na miejsce swej "Kartoteki" malarnię Teatru Studio, nie ograniczającą przestrzeni scenicznej. Odnosi się wrażenie, że to łoże, które spełnia różne funkcje w wielowątkowej retrospekcji Bohatera, znajduje się nie tylko na skrzyżowaniu ulic, w miejscu przechodnim, lecz jest zawieszone na krawędzi bytu i niebytu. Postaci wyłaniające się z oddali, ze świetlistego prostokąta bocznej ściany, na początku o ledwo zarysowanych konturach, w miarę zbliżania się do bohatera, stają się ludźmi z krwi i kości. Znakomicie jest pokazane to ich wskrzeszanie w wyobraźni Bohatera, przybliżanie i oddalanie.

Młodzi reżyserzy przedstawiają róźewiczowskiego Bohatera, który ma wszelkie cechy antybohatera, z ostrością i bystrością, także z poczuciem humoru. Zdają się rozumieć sens tego, co Różewicz powiedział na marginesie swej twórczości teatralnej: "Mój kij ma trzy końce".

Bohatera gra Tadeusz Łomnicki, pozwalając widowni delektować się jego sztuką przeistoczeń w głosie, geście, ruchu. Z jakąż łatwością, w jak naturalny sposób wchodzi on w zmienne tonacje i nastroje; z człowieka steranego wiekiem zmienia się w ułamku sekundy w niesfornego chłopaka. Pokazuje jak trudno się wyplątać z sideł faktów i wydarzeń, uwolnić od zapisanej karty życia. Bowiem doznania stale w człowieku się tłoczą i tylko na to czekają, by - jak się to mówi - stanąć nam w nieoczekiwanym momencie przed oczami. Łomnicki jest nie tylko zagubiony, śmieszny, przerażony, rozbawiony, stosownie do stop-klatki, która w danym momencie w nim trwa. Nie przyjmuje swego filmu życia biernie. Polemizuje z cieniami przeszłości, ironizuje. Pokazuje jak wielkim obciążeniem jest to ustawiczne pamiętanie, rozpamiętywanie, nie dające człowiekowi chwili spokoju. Wielka rola!

Młodzi reżyserzy poprowadzili sprawnie wszystkie osoby "Kartoteki", nadając każdej z nich wyrazisty rysunek zewnętrzny i tożsamość psychologiczną. Dzięki temu tłum postaci, który wywołuje Bohater jak duchy z zaświata, jest zróżnicowany, kolorowy.

Podczas tej wizyty w stolicy autor miał satysfakcję nie tylko z "Kartoteki". W tym samym Teatrze Studio, Irena Jun, mistrzyni monodramu, przygotowała w tej właśnie formie, za przyzwoleniem Tadeusza Różewicza, jego dramat "Stara kobieta wysiaduje"(świetna prapremierowa inscenizacja Jerzego Jarockiego we Wrocławiu w roku 1969). Dokonała bardzo subiektywnego wyboru tekstu, inkrustując go fragmentami innych utworów Różewicza, jak "Duszyczka" i "Opowiadanie o starych kobietach". Odbiegła od wielkiej poetyckiej metafory świata współczesnego jako śmietnika cywilizacji. Zdecydowała się na węższe pole obserwacji - punkt widzenia kobiety z jej biologią i praktycyzmem, z naturalną tęsknotą i dążeniem do odradzania i odnawiania życia. Szczerość obnażeń łączy z kunsztowną formą wypowiedzi, z umiejętnością korzystania z nielicznych rekwizytów, które stają się jakby żywymi partnerami, chciałoby się powiedzieć: mają zmysły i duszę. Irena Jun nie po raz pierwszy zaskoczyła widownię pomysłowością i bardzo osobistym odczytaniem upatrzonego utworu.

Można powiedzieć, że Tadeusz Różewicz ma swój benefis w Teatrze Studio, bo nadal w bieżącym repertuarze pozostaje, od roku 1984, jego "Pułapka" w znakomitej twórczej reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Widz może więc oglądać w tym sezonie, w jednym teatrze, interesujący tryptyk jednego autora. Trudno sobie wyobrazić nasz teatr współczesny bez Różewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji