Artykuły

Dwie historie

Cywińska za Chwinem odrzuca stereotyp dobrego Polaka i złego Niemca. Niemieckie rodziny, które pozostawiają w Gdańsku majątek całego życia, budzą współczucie, polscy szabrownicy, którzy go niszczą i rozkradają - protest.

Na tablicy w odnowionym foyer gdańskiego teatru wycięto w metalu nazwiska 39 dyrektorów tej sceny otwartej równo 200 lat temu. Są na tej liście nazwiska Niemców z Prus Wschodnich, Alzacji, Norymbergii i Wolnego Miasta Gdańska oraz Polaków ze Stanisławowa, Wilna, Wielkopolski i Warszawy. Ta tablica obrazująca dwa wieki istnienia teatru na Targu Węglowym odsłonięta w niedzielę przez ambasadora Niemiec w Polsce jest kolejną próbą zszycia historii Gdańska rozprutej przez wojnę i wysiedlenia.

Wypędzeni i przypędzeni

Ten sam wątek podejmuje również przedstawienie wystawione na jubileusz odnowionego teatru - "Hanemann" według powieści Stefana Chwina w adaptacji i reżyserii Izabelli Cywińskiej.

Ta historia niemieckiego lekarza, który w 1944 roku pozostaje w Gdańsku po ewakuacji, aby stać się świadkiem narodzin nowego miasta, spaja dwie epoki w historii Gdańska - niemiecką i polską. Jest zarazem pretekstem do przyjrzenia się jeszcze raz tragicznym wydarzeniom sprzed 50 lat. Co czuli wypędzeni z kresów Polacy, kiedy wchodzili do poniemieckich domów, z których nie wywietrzał jeszcze zapach poprzednich lokatorów? Co czuli Niemcy, którzy z dnia na dzień w mieście swego urodzenia stali się obcymi? Pytania o przemilczane rozdziały XX-wiecznej historii Pomorza Chwin zadawał chyba jako pierwszy w polskiej literaturze. Cywińska jako pierwsza porusza te tematy w teatrze.

Z wielowątkowej powieści reżyserka wydobyła przede wszystkim temat obcego - trzej główni bohaterowie jej spektaklu: niemiecki lekarz, ukraińska służąca i przygarnięty przez nią bezdomny, niemy chłopiec, są w różny sposób wyrzuceni poza nawias społeczeństwa: Hanemann z powodu pochodzenia, które z czasem stanie się zaocznym wyrokiem, Hanka - z powodu próby samobójstwa i niejasnej przeszłości, Adam - jako jedno z dziesiątków tysięcy dzieci wojny pozbawione rodziny i wyrzucone na ulicę, na której zarabia cyrkowymi sztuczkami. Historię rodzącego się pomiędzy tą trójką uczucia Cywińska uczyniła fabularną osnową spektaklu, wokół której buduje panoramę tużpowojennego Gdańska. Przez scenę przedstawiającą wnętrza gdańskich kamienic przeciągają pielgrzymki uchodźców - Niemców i Polaków. Cywińska zrównuje jednych i drugich, wszyscy mają na sobie te same znoszone ubrania, w rękach te same toboły, tylko idą w różne strony.

Z jednej strony jest pani Walmann (Joanna Bogacka), która przed wyjściem ustawia krzesła na stole i gładzi ręką pościel równo ułożoną w szafie, z drugiej Matka (bardzo dobra Dorota Kolak), która na te same półki wkłada "sweter z powstania i koszulę nocną jeszcze z Nowogrodzkiej". Obie są ofiarami wielkiej zawieruchy, która przetoczyła się przez środkową Europę i odmieniła jej twarz. Przedstawienie Cywińskiej mówi o tym, że tragedia wypędzonych nie ma narodowości, dla wszystkich jest równie dotkliwa.

Rathaus, czyli ratusz

Spektakl przełamujący milczenie wokół polsko-niemieckich rozliczeń powtarza, niestety, wszystkie słabości adaptowanej prozy. Główny bohater, który już w powieści był enigmatyczną postacią, raczej zjawą niż żywym człowiekiem, na scenie nie stał się ani trochę bardziej realny. Grający tę rolę Mirosław Baka do końca nie wie chyba, co gra. Jak na narratora za mało wie o wydarzeniach, jak na uczestnika za mało działa. Do końca pozostaje biernym świadkiem, a wygłaszane przez niego filozoficzne komentarze brzmią zbyt papierowo. Najciekawszy Baka jest wtedy, gdy walczy, jak w scenie z ubekiem, któremu podniesionym głosem tłumaczy, że jego znajomość polskiego jest takich samym przypadkiem jak to, że jest Niemcem.

Po odrzuceniu antykwarycznych opisów pamiątek, ubrań i mebli wypełniających powieść, pozostaje zbyt mało materiału fabularnego, aby trzymać widzów w napięciu przez dwie godziny. Adaptacja sprawdza się tam, gdzie Cywińska rozwija sceny z książki, dodaje im emocji - jak w świetnej scenie nauki języka migowego, która zmienia się w scenę miłosną, kiedy to, co Hanemann i Hanka boją się powiedzieć na głos, mówią za nich ich dłonie.

Odkryciem tego przedstawienia jest grająca Hankę Katarzyna Figura, która występuje tu - uwaga! - w roli tragicznej. Jej Hanka z równą siłą szoruje podłogę i walczy o przybranego syna. Scena samobójstwa, w której idzie odkręcić kurki z gazem okryta haftowanym ręcznikiem - jak do ukraińskiego ślubu - chwyta za gardło.

Kiedy piszę tę recenzję, zza okna słyszę dzwony z Głównego Miasta. Dla jednych to dzwony z kościoła Mariackiego i ratusza, dla innych z Marienkirche i Rathausu. Przedstawienie Cywińskiej uzmysławia nam, że chodzi o te same dzwony, i to jest największe osiągnięcie.

ROMAN PAWŁOWSKI

Teatr Wybrzeże w Gdańsku: Stefan Chwin "Hanemann", adaptacja i reżyseria Izabella Cywińska, scenografia Małgorzata Szczęśniak, muzyka Andrzej Głowiński, choreografia Wojciech Misiuro, kostiumy Elżbieta Radke, premiera 27 stycznia

Nie znam Hanemanna

SEBASTIAN ŁUPAK: Czy Pana może coś jeszcze zaskoczyć w "Hanemannie"?

STEFAN CHWIN: Kiedy pisałem "Hanemanna", widziałem go jako postać z zaświatów, postać widmową, która tylko częściowo się przede mną odsłoniła. A w adaptacjach staje się kimś z ciała i kości. Cieszę się, że moją powieść można otwierać różnymi kluczami, przez to "Hanemann" nie jest jednowymiarowy. Bohater, który nie nosi w sobie tajemnicy, staje się powieściową marionetką.

- Czy gdańska adaptacja Izabelli Cywińskiej odsłoniła nowe tajemnice?

- Cywińska nie poszła tropem wcześniejszych adaptacji, np. dla Radiowego Teatru Wyobraźni, Radia Bis, telewizyjnego kanału Arte czy Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie. Wiele z nich chciało ogarnąć wszystkie wątki i epizody, przez co miały przyspieszone tempo, różne od tonacji książki."Hanemann" jest opowiedziany w inny sposób, potrzebne jest skupienie, powolne wchodzenie w świat prozy. Cywińska dokonała zdecydowanych wyborów znaczących scen i jej adaptacja rysuje się wyraźniej. Wyszła jej taka filmowa opowieść o wydłużonej, epickiej frazie. Nie jest też za bardzo upolityczniona. Wydaje mi się, że gdańszczanie oglądali ją raczej przez pryzmat historii własnych rodzin.

Rozmawiał SEBASTIAN ŁUPAK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji