Artykuły

Przypowieść o rozbitkach

Kiedy próbuję przypomnieć sobie przedstawienia Izabelli Cywińskiej - te najdawniejsze z Polskiego z Poznania i Kalisza i te późniejsze z Nowego z Poznania, i najnowsze z telewizji i filmu - to coraz bardziej dochodzę do przekonania, że najbardziej uparty, powracający w jej twórczości jest motyw, który określić można by jako: "obcy wśród swoich". Ta "obcość" i "swojość" dotyczy zarówno postaci, ich motywacji, okoliczności funkcjonowania, uwarunkowań społecznych, politycznych, światopoglądowych, obyczajowych, historycznych, kulturowych. Słowem, Cywińska tworzy na swój sposób jeden spektakl - oczywiście z wyjątkami - w którym kolejne przedstawienia teatralne, telewizyjne, niczym kolejne księgi albo obrazy, podejmują kolejne wątki przewodniego motywu. Pamiętam, jak w jednym ze swoich pierwszych przedstawień poszukiwała w tradycyjnej, "swojej", skołtunionej, czy raczej stłamszonej Dulskiej czegoś "obcego", osobistego, lirycznego, gorącego. Skrywanych uczuć wobec męża. Cała "dulszczyzna" wydawała się w tym przedstawieniu swoistą reakcją albo raczej całym systemem zachowań kompensacyjnych wywołanych brakiem miłości męża. Była to jedna z pierwszych przypowieści Cywińskiej: o braku miłości. Tych przypowieści w teatrze Cywińskiej było co najmniej kilka.

Najnowsze przedstawienie to przypowieść o rozbitkach. Cywińska nie do końca idzie tropem autora powieści. Nie odbywa wędrówki w głąb pamięci. Nie opisuje z pietyzmem starej fotografii. Rezygnuje z wrażliwości dziecka, przez którego pryzmat narrator Stefana Chwina rekonstruuje oddalony w zakamarkach pamięci świat. Owszem, wydobywa z przeszłości bohaterów, ale skupia się przede wszystkim na trojgu z nich: na Hanemannie (Mirosław Baka), Hance (Katarzyna Figura) i bezdomnym chłopcu. Niemiec Hanemann po utracie narzeczonej pozostał w przyłączonym do Polski Gdańsku, mimo że na co dzień doświadcza wielu upokorzeń z przesłuchaniami przez ubeków włącznie. Ukrainka Hanka wraz z wygnańcami ze Wschodu dociera do nieznanego i obcego jej miasta, w którym, wyrwana ze swojej społeczności, kultury, boleśnie odczuwa swoją obcość. Wreszcie chłopiec, bez rodziców, bez domu, żyje "na śmietniku", skazany na łaskę obcych, żyje z żebrania. Każde z bohaterów znalazło się w dramatycznym momencie życia. Dla każdego nie ma w zasadzie przyszłości. Nad wszystkimi, niczym fatum, nabrzmiewa opowieść Pana J. (Krzysztof Gordon) o samobójczych dziejach Heinricha von Kleista i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Los sprawił, że w krytycznym momencie bohaterowie przedstawienia Cywińskiej odnaleźli się nawzajem i mieli dość wiary i nadziei, by podać sobie ręce. Uratować sobie nawzajem życie w sytuacji nadciągającej katastrofy osobistej każdego z nich. Taki jest najprostszy sens tego przedstawienia. Konkretny, ludzki, bo opowiadający o trudnej możliwości odmiany własnego losu, i uniwersalny, społeczny, bo opowiadający o przemianach w rodzinie różnych narodów.

Cywińska, w przeciwieństwie do Chwina, posługuje się językiem prostym, być może trochę patetycznym, czy nawet melodramatycznym. Ale na swój sposób odważnym, jak przystało na język przypowieści. Pada być może za wiele słów - sentencji, ale język przypowieści musi posługiwać się słowami najważniejszymi. W przeciwieństwie do postaci Chwina, przypominających raczej fantomy wyłaniające się z niewyraźnej pamięci narratora, postaci Cywińskiej narysowane są prostymi, zdecydowanymi, wyrazistymi kreskami, jakby wyszły spod ręki rzemieślnika, a nie neurotycznego artysty. I to jest zrozumiałe, zważywszy na przesłanie, którym Cywińska zamierzyła wypełnić swe przedstawienie. Zrozumiała jest też swoista przewaga obrazu nad słowem, jako wyraz konsekwencji obranego gatunku wypowiedzi. Opór, przynajmniej mój, budzi stylistyka "telewizyjnej" narracji, polegającej w dużej mierze na przetaczającej się po scenie "historii" w obrazach, której nachalnie towarzyszy muzyka "zza kadru". To prawda, że Cywińska wróciła do pracy w "żywym" teatrze po prawie dziesięciu latach tworzenia w telewizji i filmie. To prawda, że nie ona pierwsza i ostatnia próbowała przenosić niektóre "techniki" telewizyjne, szczególnie te dotyczące montażu, "zbliżeń", "planów ogólnych", ale także i rytmów, emocji, sposobu "widzenia" i sugestii "oglądania" do przedstawień teatralnych, ale prawdą jest też i przede wszystkim to, że są to jednak inne, na szczęście inne, gatunki sztuki. O czym, mam nadzieję, przekonała się nie po raz pierwszy sama zainteresowana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji