Artykuły

Wycinanka z papieru

" Cóż za filozoficzne pompatyczności plótł ten melancholijny młodzieniec...?" - zapyta niejeden wielbiciel twórczości Stefana Chwina po opadnięciu kurtyny w teatrze Wybrzeże.

Zapyta przewrotnie, bo doskonale pamięta, że powieściowy Hanemann tymi samymi słowy puentował wywód asystenta Retza. Wywód ów kończył się sentencją "kiedy cierpimy Bóg dotyka nas gołą ręką". "Biedny Retz" - myślał z nostalgią i nutką ironii Hanemann Chwina. Wszak był już człowiekiem dojrzałym, na własnej skórze poznał, czym jest cierpienie, i takie patetyczności nie mogły robić na nim wrażenia. Co innego Hanemann Izabelli Cywińskiej - Mirosław Baka. Na dzień dobry wygłasza ze sceny myśl asystenta jak własną. Co więcej - wydaje się szczerze w nią wierzyć. Można by nawet wybaczyć Hanemannowi ten drobny plagiat, a Izabelli Cywińskiej niewinne przekłamanie - cóż chwila słabości, uwiedzenie zgrabną formułką. Tyle, że na tym sprawa się nie kończy. Tytułowy bohater jeszcze nieraz będzie przywłaszczał sobie cudze formułki, przemawiał nieswoim głosem jak swoim, wygłaszał ze sceny te same sentencje, które w powieści wspominał z uśmiechem tyleż melancholijnym, co pobłażliwym. "Biedny Hanemann" - chciałoby się westchnąć z nostalgią za bohaterem powieści, który rozpływa się w tyradach pompatycznie wygłaszanych z proscenium. Hanemann bis to postać dosyć nieskładnie połatana z cytatów rozmaitej proweniencji i jakości, papierowa wycinanka, płaska, jednowymiarowa i statyczna.

Zawirował świat

W ruch puszczona będzie za to cała maszyneria teatralna. Cóż za widowisko! Obrotówka kręci się bez najmniejszego zgrzytu, suną barwne dekoracje, nawet najprawdziwsze mewy wyczaruje nam scenograf na tle chlupoczących fal. Pięknie! Tylko czemu wszystko to ma służyć? Pismo obrazkowe, jakim raczą nas twórcy wybrzeżowego "Hanemanna", budzi poważne zastrzeżenia. Hanka na tle widoczku rodem z okolicznościowych widokówek jest zwyczajnie kiczowata. W jeszcze większe osłupienie wprawia scena, w której nasz poczciwy Hanemann wygłasza jedną ze swych patetycznych tyrad na tle monumentalnego obrazu ukrzyżowanego Chrystusa. Jakby tego było mało, nie wiedzieć, czemu zza kulis wynurzają się cztery szczelnie zakapturzone płaczki, które suną sprawnie przez proscenium, finiszując równo z oratorem. Co wynika z takiej sceny? To, że Hanemann żywi niechęć do kościelnych rzeźb? Tyle wiedzą czytelnicy książki. Ci, co książki nie czytali, mogą scenę tę zrozumieć rozmaicie. Natomiast fakt, że Hanemann jest "w dołku", będzie oczywisty i bez podpowiedzi płaczek. Nie trzeba chyba także puszczać w ruch obrotówki, by pokazać, że historia kołem się toczy, że świat powojenny zawirował. Wystarczająco wyraziście mówi o tym sama fabuła.

Pastereczka i seksbomba

Tego typu ilustracyjnemu przegadaniu towarzyszą dla kontrastu obrazy skróty. Cała historia związku Hanemanna z Luizą Berger - powieściowy lejtmotyw - zawiera się w jednym krótkim epizodzie. Jest to pląs dziewczyny zjawy. Tym samym przeszłość tytułowego bohatera potraktowano po macoszemu, czyniąc go człowiekiem znikąd. I jak tu się dziwić, że nieszczęsny Hanemann zawisa w próżni, blednie i rozpływa się w potokach słów odartych z jakiejkolwiek motywacji! A potem zjawia się Hanka. Długo oczekiwana, bo Katarzyna Figura -jak wieść niosła - miała grać pod prąd tym rolom, z którymi tak ochoczo się ją utożsamia. Cóż, nie całkiem się ten zamiar powiódł. Katarzyna Figura roztoczyła przed widzem pełen wachlarz swych aktorskich możliwości, udowadniając, ze może za jednym zamachem odegrać seksbombę, cud pastereczkę i Scorupco Izabellę (warkocz ten sam i dumki wyśpiewywane z równym zapałem). I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że temperament zwyciężył i aktorka nieco się rozhulała. Rola zagrana została na bardzo wysokich obrotach i całą Hanczyną subtelność diabli wzięli! Oj, zaszkodziło to Hance. Jednego nie można jednak odmówić Katarzynie Figurze - jej rola z pewnością jest wyrazista.

Cichaczem do domu

Nie mniej pewnie niż rola Matki Doroty Kolak, chociaż zupełnie inna - spokojna i wyciszona, a przy tym urzekająco młodzieńcza. Jak ona cieszy się każdym kątem domu przy Grottgera 17, jak myszkuje po szafach, jaka psotna jest przy tym i jaka ostrożna! Co ważniejsze - dojrzewa na naszych oczach. Jedyna to chyba postać w spektaklu, która przechodzi jakąś metamorfozę. Otoczona przez ludzi zastygłych w swoich skorupach, jakże ożywia ten martwy, ponury świat. Świat, w którym wszystko ulega stępieniu. Polskie rodziny wchodzą do poniemieckich domów pewnie i zamaszyście. Ojciec bez ceremonii rzuca pod łóżko portrecik Ewy i Marii Walmann. Nic nie zdołało ocaleć z książkowych rozterek i subtelności. Emocje uległy wyjałowieniu. Słowa głucho dudnią po scenie i nic już właściwie nie wyrażają. Nawet aktorzy czmychają z tego pustego świata przed czasem. Ci, których rola kończy się w pierwszym akcie, nie wyjdą do ukłonów. Cichaczem już się ulotnili do innych, ciekawszych, a może ważniejszych, spraw. W gruncie rzeczy trudno się im dziwić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji