Artykuły

Kowal, pieniądze i gwiazdy

W Teatrze Polskim w Londynie

"Dramaturg musi umieć oddziaływać

na dwóch płaszczyznach jednocześnie.

Musi umieć przenosić życie do teatru

i teatr do życia."

J. B. Priestley.

Sztuka Jerzego Szaniawskiego "Kowal, pieniądze i gwiazdy", wystawiona została przez Teatr Polski w Londynie w reżyserii Leopolda Kielanowskiego - dla uczczenia czterdziestolecia twórczości tego zasłużonego dla sceny polskiej dramaturga. Omawianiem dorobku tego czterdziestolecia nie będę się obecnie zajmować gdyż "Odgłosy" zamierzają poświecić temu oddzielny artykuł w jednym z najbliższych numerów pisma.

"Kowal, pieniądze i gwiazdy" na scenie londyńskiej - to wydarzenie wielkie. Szaniawski jest mimo wszelkich pozorów prostoty, autorem bardzo trudnym do zagrania.

Nie odkrywanie prawd tworzy sztukę. Sztukę wymierza się wysiłkiem, wiecznie odradzającym się wysiłkiem ludzkim w poszukiwaniu prawdy choćby najprostszej - choćby już z dawien dawna odkrytej. W tym właśnie procesie szukania rodzą się ludzkie konflikty, zawsze jednako żywe, zawsze jednako prawdziwe.

U Szaniawskiego każda, najzwyklejsza ludzka sprawa jest żywa, bolesna i nowa. Każda z nich, choćby nie wiem jak już zwyczajna zostaje pozornie - uproszczona jeszcze bardziej - wyjaśniona frazesem, przysłowiem starym i znanym. Ale między wyjaśnieniem a przeżyciem jest przepaść, zapełniona ludzkim bólem, cierpieniem, szukaniem i zawodami. Każda z tych rzeczy człowieczych jest pogłębiającą się tajemnicą. Jest życiem samym.

"Przenosić życie do teatru i teatr do życia" - powiada Priestley. Ale między teatrem i życiem jest jeszcze ciągle miejsce, są płaszczyzny ludzkich niedomówień i ludzkich spięć z losem zawieszone w teatrze Szaniawskiego gdzieś ponad tekstem, ponad sceną, poza słownymi określeniami i wymiernością milczenia.

Najtrudniejszym bodaj zadaniem aktora jest grać życie. Nie jakąś rolę, która określa danego człowieka w określonej sytuacji, nie określoną sytuację, która określa człowieka, ale nagie ludzkie życie i wszystkie jego dramatyczne napięcia - niezależnie od miejsca, czasu i sytuacji.

Trzeba powiedzieć, że Artur Butscher w roli kowala stworzył kreację, której nie można, nie sposób zapomnieć. Była to kreacja, której nie powstydziłby się żaden europejski teatr. Zarówno z tekstem Szaniawskiego, jak i z całą prawdą niedopowiedzeń, z wszystkimi poznaniami tej wielopłaszczyznowości Szaniawskiego uporał się Butscher bez zarzutu. Nie był ani miejscami lepszy, ani gorszy - był doskonały przez cały czas.

Wojtecki w roli Jasia stworzył postać uproszczoną do symbolu. Zawieszony między groteską a symbolem ustrzegłszy się szarży dał dowód wysokiej kultury scenicznej.

Stanisław Zięciakiewicz - kupiec, Galicówna - żona - zasługują na uznanie - grali w każdym słowie i geście poprawnie, chwilami nawet bardzo dobrze. Irena Brzezińska stworzyła doskonałą wizualnie sylwetkę - wydaje mi się tylko, że była bardziej miejską żebraczką niż wsiową powsinogą. Na specjalną uwagę zasłużył Kiersnowski (junior), który świetnie wypadł w roli niemowy. A grać niemowę - to trudna sztuka. Suzinówna w niewdzięcznej roli córki, nie raziła.

Krystyna Dygatówna była, jak zawsze i żywa i oryginalna. Być może tylko trochę jeszcze tkwiąca w swej świetnej kreacji Włoszki ze sztuki Morstina. Być może jednak, że karmieni ostatnio tak dobrym teatrem stajemy się aż nadto wymagający.

Na specjalne wyróżnienie zasługują dekoracje Orłowicza. Stworzenie perspektywy na maleńkiej scence "Ogniska" - było rozwiązaniem wręcz doskonałym. Takich dekoracji nie widzieliśmy dotąd w "polskim Londynie".

Reżyserowi dr. Kielanowskimu należałyby się same superlatywy za opracowanie, obsadzenie, przygotowanie i wyreżyserowanie sztuki - gdyby nie nieporozumienie jakim stał się akt trzeci. Scena z kukiełkami i braćmi Dedejko po prostu leżała. Mieli oni grać wsiowych artystów, a nie byli nimi zupełnie. Co więcej wypowiadali tekst, nie rozumiejąc niczego poza treścią słów, których nauczyli się na pamięć. W sztuce Szaniawskiego - to za mało, o wiele za mało. Zwłaszcza niefortunny Alojzy Dedejko usiłował grać swą rolę aż nadto gorliwie. Może nie bez racji będzie oddanie tu głosu pewnej 10-letniej dziewczynce, która powiedziała: "Ten pan tak słodko mówi, bo przyzwyczajony ze swoimi puppets zawsze mówić do dzieci. Więc i do dorosłych tak mówi z przyzwyczajenia. Ale mamusiu powiedz mu, że tak do dzieci mówić nie trzeba - wcale tego nie lubią".

Nie trzeba i nie wolno - od razu widać, że co innego mówi a co innego myśli - tak z przyzwyczajenia.

Mimo jednak tego bolesnego nieporozumienia, przez które 3-ci akt stracił swoją wymowną i poetyczną wielopłaszczyznowość, "Kowal, pieniądze i gwiazdy" było doskonałym przedstawieniem - chyba najlepszym jakie widziałam na polskich scenach w Londynie.

P. S. Niesprawiedliwością byłoby przemilczenie sprawy charakteryzacji i świateł. Dzięki starannej charakteryzacji wierzyło się, że okres 18 lat, dzielący akt I-szy i II-gi naprawdę upłynął. Po raz pierwszy chyba na scenie "Ogniska" światła grały. Potrafiono utrzymać półmrok na scenie, a przy tym dyskretnie oświetlić twarze aktorów. Potrafiono również światłem podkreślić wartość dekoracji.

[data ukazania się artykułu nie jest ustalona]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji