Artykuły

Chłopak z wiechowską dykcją

STEFAN IŻYŁOWSKI. Warszawiak z dziada pradziada. Nie marzył o teatrze od dziecka, kiedy jednak w szkole powstało kółko dramatyczne dał się namówić. I to zauroczenie teatralną sceną trwa już pół wieku!

- Zagraliśmy sztukę o amerykańskim Murzynie, który nazywał się śnieżek - wspomina Stefan Iżyłowski [na zdjęciu]. - Chodziłem do gimnazjum imienia Króla Władysława IV. Nasza klasa była świetna. Po maturze Mietek Gajny i Henio Łapiński poszli do szkoły teatralnej, ja zacząłem studia na wydziale Technologiczno-Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. Mojego ojca zawsze ciągnęło do teatru, miał piękny głos, grał też w kółku teatralnym. Kiedy wystawiali "Oświadczyny" Czechowa" ktoś zachorował, więc zaproponowano mi zastępstwo. Zdobyliśmy nawet jakąś nagrodę na przeglądzie teatrów amatorskich. W jury siedział reżyser Zygmunt Hubner. Po premierze przyszedł pogratulować aktorom za kulisy. Pytał się, co kto robi. Powiedziałem, że studiuję na Politechnice Warszawskiej.

- Nie myślał pan o graniu w teatrze? - zagaił.

- Nie myślałem, a poza tym kto by mnie zaangażował? Powiedział wtedy: Ja, gdybym był dyrektorem teatru, to bym pana zaangażował.

Nie podobało mi się na politechnice, choć byłem już na trzecim roku. Pomyślałem, a gdyby tak jednak zostać aktorem.

Fonetyczny kaleka

Zachęcano go: Próbuj chłopie, może ci się poszczęści. Nie poszczęściło się. Ba, jeden z profesorów wstał i ostentacyjnie wyszedł z sali.

- Byłem warszawiakiem z tak zwaną wiechowską dykcją. Potem się okazało, że wyszedł profesor Popiół, znakomity fonetyk. Powiedział jury, że jestem fonetycznym kaleką i on nie podejmuje się ze mną pracować!

Kiedy ogłoszono dodatkowe egzaminy we wrześniu Stefan Iżyłowski postanowił ponownie spróbować. O pomoc zwrócił się do kolegi, Mietka Gajnego, który już kończył studia aktorskie.

- Pokazał mi kilka ćwiczeń, mających poprawić moją warszawską wymowę, jesienią poszedłem na egzamin do profesora Popioła. Pamiętam, wchodzę i mówię pięknie, wyraźnie na wydechu: Dzień dobry, panie profesorze! Wysłuchał mnie i powiedział: Jak pan w trzy miesiące tyle zrobił, to ja podejmuję się z panem pracować, więc przyjęto mnie na studia.

Na dyplom kończący naukę aktorską przyjechał Zygmunt Hubner. Tym razem jako dyrektor teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Kto się komu przypomniał pan Stefan już nie pamięta, ostatecznie 15 czerwca 1959 roku został zaangażowany do teatru Wybrzeże.

- To był znakomity czas - wspomina - wielkie spektakle: "Kaligula", "Smak miodu", "Kapelusz pełen deszczu". Zamieszkałem wtedy na Oksywiu. Dlaczego? Bo tam była Kamilla, moja miłość. Spotkaliśmy się w Warszawie, bo Kama studiowała na AWF, wkrótce została moją żoną.

Teatr Wybrzeże miał wtedy dwie sceny: jedną w Operze Bałtyckiej, drugą w Sopocie.

- Tamte dni kojarzą mi się z bieganiem po papierosy dla starszych kolegów - uśmiecha się pan Stefan. - Była plejada gwiazd: Kaziu Talarczyk, Maryś Gamski, Leszek Grzmociński, Staszek Michalski. Mówili: Stefan, skocz do budki, przynieś papierosy. Skakałem. Kiedy po iluś tam latach przyjechałem do teatru, młodszy kolega ze szkoły powiedział, "a wiesz Stefan...". Wtedy koledzy zareagowali. "Dla ciebie to on jest pan Stefan". Opłaciło się skakać po te papierosy. Bardzo lubiłem grać w Sopocie, to był specyficzny teatr. Przeurocza bufetowa Michaśka dbała, żeby każdy coś zjadł. Po spektaklu wracaliśmy razem. Wysiadało się na Wzgórzu Nowotki, szło Świętojańską, od czasu do czasu nas rzucało albo na prawą, albo na lewą stronę do jakiejś knajpki. Pierwszy się odłączał Tadek Rosiński, potem Tadek Gwiazdowski, wreszcie Kaziu Talarczyk. Ja na końcu, bo jechałem do Oksywia. Gadało się o wszystkim, takie powroty zbliżały ludzi.

Zabawa jak nigdy

Kiedy trwały próby do "Zabawy jak nigdy" Saroyana reżyser Jerzy Goliński siedział na końcu sali, patrzył, milczał.

- Nagle rozlegał się ryk: "Do dupy", znak, że coś trzeba kombinować - wspomina Stefan Iżyłowski. - Goliński różnymi sposobami trafiał do aktora. Zwykle rozmawiał na boku, nie krytykował przy innych, miał bowiem gołębie serce. To był reżyser, który wiele mnie nauczył. W "Zabawie..." grałem w bilard. Mój bohater miał bowiem obsesję, że jak nie wygra, to się zabije. Szalałem na próbach. Któregoś dnia Goliński wziął mnie na bok i mówi: Fajnie, fajnie, tylko wiesz, tam jeszcze siedzi Fetting, na scenie jest Gibczyńska, a tu te światełka "napierdzielają''. Słuchaj, jak oni nie będą nic mówili, to wtedy światełka zapal, a jak oni mówią coś ważnego, to ty siedź cicho i słuchaj.

Do końca życia zapamiętałem, że nie wolno utrudniać gry koledze.

Aktor opowiadając o tamtych czasach sypie anegdotę za anegdotą. Opowiada, jak w "Weselu" Wyspiańskiego Zdzisław Kuźmiar (Czarny Rycerz) wjeżdżał na koniu na scenę. Któregoś dnia koń wszedł na scenę i nabrudził. Goliński był zachwycony. Potem koledzy kombinowali, co tu zrobić, aby powtórzył efekt? Drażnili go pod ogonem piórkiem, słomką i nic...

Zawód wędrowny

Ale, że aktor to zawód wędrowny, pan Stefan powędrował wkrótce do Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie, gdzie grał i był asystentem reżysera. Potem razem z żoną, która zaczęła pracować w teatrze jako inspicjentka, powędrował do Teatru Rozmaitości wKrakowie.

- Na początku nie było lekko, wiadomo krakusi nie przepadają za warszawiakami, więc miałem "przechlapane". Wkrótce jednak lody się skruszyły. Zagrałem nawet Don Rodryga w "Cydzie" -opowiada.

Córka Beatka nie znosiła krakowskiego klimatu, więc została u dziadków na Oksywiu. Kiedy pewnego dnia ciężko zachorowała, a rodzice dostali telegram, że jest w szpitalu, zapadła błyskawiczna decyzja, czas wracać do Gdyni.

Dyrektor Teatru Ziemi Gdańskiej (w Gdyni) Walerian Lachnit chętnie zatrudnił utalentowanego i przystojnego aktora wraz z małżonką.

- Kiedy przyszłam do teatru i zobaczyłam Stefana na scenie byłam zaszokowana, że tak wyraziście, tak ekspresyjnie, tak całym sobą gra. To bardzo ciekawe aktorstwo. Ze Stefanem i Kaziem Talarczykiem w czasie stanu wojennego recytowaliśmy wiersze patriotyczne w gdyńskich kościołach podczas "Mszy za Ojczyznę" - opowiada aktorka Ludmiła Legut. - Stefan jest człowiekiem wyjątkowo prawym. Może dlatego jego małżeństwo jest takie piękne i żarliwe.

Stefan Iżyłowski w tym roku obchodził 50-lecia pracy scenicznej.

Ukłony, Panie Stefanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji