Artykuły

O prawo wyboru

OCZEKIWANA z wielkim zainteresowaniem sztuka Leona Kruczkowskiego nie zawiodła pokładanych w niej nadziei. Autor "Niemców" i "Odwetów" wraca w tej sztuce do niewyżytego wciąż dla wszystkich ofiar niewoli tematu - pierwszego dnia wolności".

W "Notatniku", zamieszczonym w programie, pisze L. Kruczkowski: "Dramaturgia naszych czasów... powinna być sztuką prowadzenia sporu ideowo-moralnego między humanistycznymi jednoczącymi uczuciami człowieka a prawami historii, które są prawami walki czyli prawami ostrych podziałów".

Ilustracją tej tezy jest obecna premiera.

Po pięciu latach przebywania za drutami i odcięcia od świata grupa oficerów polskich z kampanii 1939 r. (podobnie jak to się działo autentycznie z autorem) - po wyjściu z obozu dostaje się do pustego, ewakuowanego miasteczka niemieckiego i zagospodarowuje się w opuszczonym przez właścicieli domostwie pp. Kluge.

Narzucając punkt wyjścia, nie mamy zamiaru bynajmniej streszczać dalej sztuki. Maluje ona realistycznie obsesję erotyczną i wolnościową tych ofiar tyloletniego odosobnienia - a zarazem najcięższą próbę, na jaką wystawia towarzyszy jeden z tej gromadki - Jan, każąc im zaopiekować się i obronić przed gwałtami jedyne trzy dziewczęta, pozostałe w tym mieście, córki doktora Niemca, który udziela pomocy rannemu Janowi.

SZTUKA świadczy o pewnej ręce i wysokiej klasie rzemiosła artystycznego autora, głębokiej analizie psychologicznej, prawdziwości i plastyce postaci; dialog toczy się wartko jak naoliwiony, bez przeszkód i zahamowań i mimo pewnych dłużyzn (zwłaszcza w opowiadaniu Anzelma) przykuwa uwagę widza od początku do końca. Cała galeria zindywidualizowanych i świetnie zarysowanych postaci, skuwająca uwagę widza intryga i żywa po dziś dzień problematyka wolności - czyni z tej sztuki znanego autora sensację kulturalną chwili.

Choć sztuka jest przeważnie "mówiona", autor nie pozbawił jej elementów rozwijającej się w sposób zaskakujący akcji; refleksje i uogólnienia są ściśle powiązane z etapami intrygi, mają konkretny punkt zaczepienia w akcji.

Sytuacja narzucona przez L. Kruczkowskiego, mimo zarysowanego konfliktu i powiązania grupy polskiej z niemiecką - dotyczy spraw i zagadnień raczej ludzkich niż polskich, nic więc dziwnego, że sztuka ma wydźwięk międzynarodowy i pojawi się na wielu scenach europejskich.

"PIERWSZY dzień wolności" najszerszą podstawą swego oparcia spoczywa na zdarzeniach sprzed lat 15, które w tej chwili należą już do historii. Z tego punktu widzenia można by sztukę uważać za historyczną. Każdy jednak fakt historyczny, wydobyty na światło dzienne, nabiera poświaty dnia, który go wydobywa.

Sztuka mieni się więc barwami naszego dnia bieżącego, choć przyznać trzeba, że są one przez autora celowo przepuszczone przez filtr przewidzianego retuszu.

Zarówno grupa polska, jak i niemiecka walczy tu o prawo wyboru swego postępowania, które ma być świadectwem realizującej się wolności. Don Kichot grupy polskiej, samotny indywidualista - Jan (potomek Judymów, Cedrów, Nienaskich) daremnie walczy o więź moralną rozlatującej się w staroszlacheckiej anarchii grupy polskiej. Poczucie solidarności i łączności ratuje dopiero (jak zawsze w naszej historii) zewnętrzne niebezpieczeństwo (próba wdarcia się ponownego hitlerowców do opustoszałego miasteczka). To właśnie nadaje sztuce tym więcej charakteru historycznego, że autor stawiając i wysuwając problemat wolności omija dyskretnie te wszystkie jego strony, które by mogły zaczepić się o słupy anten aktualnej rzeczywistości.

Bo wolność nie polega chyba tylko na poczuciu (jak głosi Jan), że "mógłbym, ale nie chcę", lecz na wewnętrznym dorośnięciu do świadomego wyboru drogi zbogacającej jednostkę przez wtopienie jej w otaczający kolektyw ludzi, którzy nie byliby tamą i granicą, lecz skrzydłami rozmachu i rozwoju jednostki.

TEN najważniejszy chyba aspekt powiązania ze środowiskiem został zwekslowany przez autora na tory korzyści, jakie płyną dla jednostki z więzów solidarności z gromadą - w obliczu zewnętrznego niebezpieczeństwa. Ten węzeł niewątpliwie istnieje zawsze, w strukturze jednak wewnętrznej atomu wolności - nie wydaje się najważniejszym ani najpełniejszym jego i układem. Udzielenie uwagi i pokaźnego miejsca w dramacie satyrycznej i fantastycznej w gruncie rzeczy postaci abnegata i anarchisty Anzelma - przesłania autorowi potrzebę i konieczność starcia się z rzeczywistą i piekącą problematyką rozwoju osobowości, nie u "ludzi bez twarzy", lecz u najzdrowszych i mocno zarysowanych typów, które by w tym rozwoju wewnętrznym, ugruntowanym na prawie wyboru swego postępowania, pragnęły znaleźć drogę do wolności, do współdziałania w układaniu fundamentów budowy społecznej na własną rękę i odpowiedzialność.

O tętnie życia i bogactwie wewnętrznym sztuki L. Kruczkowskiego świadczy fakt rozbudzenia przez nią splotu najbardziej palących spraw i zagadnień, których w tych kilku wierszach recenzji nie da się ani wyliczyć, ani zarysować, co najwyżej podkreślić ich obecność. Dyskusja nad nią powinna się przetoczyć na inne instancje opinii.

Kładąc więc na tym miejscu przymusową kropkę, przejdźmy do omówienia strony teatralnej sztuki.

PRACA reżysera spoiła organicznie poszczególne obrazy widowiska tej rozwidlonej sztuki, choć stwierdzić trzeba, że wizja sceniczna autora, sądząc z tekstu sztuki, różni się dość znacznie od wizji scenografa, a może i reżysera. Dla przykładu wskażmy, że abstrakcyjne i schludne wnętrze domostwa pp. Kluge, stałej ramy akcji - w ujęciu scenicznym teatru niewiele ma wspólnego z przewidywanym przez autora a uzasadnionym aż nadto "nieładem, świadczącym, o tym, że właściciele mieszkania opuścili je w popłochu". W koncepcji realistycznej sztuki ten szczegół nie jest bez znaczenia, gdyż oprawiono ją w ramy nic nie mówiące, zamiast takich, które mogłyby stworzyć atmosferę lokalną tych zdarzeń. To samo jest ze sprawą wprawienia w ruch dzwonu kościelnego przez "niewprawne", jak chciał autor - a więc przygodne, może spiskowe, a nie fachowe ręce dzwonnika. Natomiast sprawę zużycia patefonu w scenie końcowej - reżyser rozwiązał, jak się zdaje, trafniej i bardziej wyraziście niż projektował autor.

Na czoło wykonawców wysunął się Tadeusz Łomnicki w roli Jana. Ładunek wewnętrzny woli bohatera nie ma tu żadnych narzucających się, despotycznych form przejawu (choć w konsekwencji do tego się sprowadza), lecz ujawni się w dyskretnym i dyplomatycznym ucelowieniu i każdego gestu i tonacji głosowej co koniec końców podporządkuje jego upartej i szlachetnej woli anarchiczną gromadę. Na grze tej sprawdza się zdanie Goethego, że "w ograniczeniu mistrz się przejawia".

Świetną zarówno w swej posągowości, jak i w udramatyzowaniu i uruchomieniu tego posągu była kreacja Aleksandry Śląskiej w roli Ingi. Zostanie ona długo w pamięci jako wyraz godności i hartu młodej Niemki, ilustrującej również w sposób należny obiektywizm historyczny autora.

Rolę aż nazbyt pewnej siebie jej młodszej siostry, Luzzi - młodszego, lecz starszego doświadczeniem erotycznym rocznika - z wdziękiem lecz może zbyt współcześnie (zwłaszcza w charakteryzacji) potraktowała Kalina Jędrusik-Dygat.

Z czwórki towarzyszy Jana wyrównanych wykonawców znalazły role Pawła i Michała w osobach: Tadeusza Plucińskiego i Janusza Bylczyńskiego obok Kazimierza Rudzkiego i Zbigniewa Zapasiewicza. Rolę Doktora z umiarem i wyraziście podkreślił Stanisław Daczyński. Odrębny i swoisty typ "człowieka bez twarzy", Anzelma poddawczo uplastycznił Józef Kondrat. Dobrym Grimmem był Kazimierz Opaliński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji