Koniec "Ghetta"
Dyrektor Korin likwiduje "Ghetto" - krąży już po Poznaniu ponury dowcip. Ten znakomity spektakl to prawdziwy fenomen: bronił się skutecznie na scenie Teatru Nowego przez 8 lat! I nadal mógłby się na niej utrzymać.
Kiedy powstawało w Poznaniu "Ghetto", przestrzegano, że miasto zawsze było endeckie i że taki spektakl może wywołać demonstracje antyżydowskie. Mało tego, do Teatru Nowego wpłynął także list z gminy żydowskiej, protestującej przeciwko wystawianiu "Ghetta". Tymczasem do dziś przedstawienie to grano ponad 130 razy. Po raz ostatni można je będzie zobaczyć jeszcze jutro i w niedzielę. Dlaczego; skoro cieszy się nadal niemal 100-procentową frekwencją?
Tamten protest gminy - tłumaczy dziś Eugeniusz Korin, reżyser "Ghetta" - brał się stąd, że wcześniejszą, niemiecką inscenizację sztuki izraelskiego pisarza Joshuy Sobola ostro oprotestowały tam środowiska żydowskie, bowiem reżyser Peter Zadek motywem przewodnim uczynił sceny orgii w getcie wileńskim z udziałem żydowskich prostytutek i niemieckich policjantów. Owszem, taka scena jest w sztuce, i tak też działo się w rzeczywistości, ale przecież "Ghetto" dotyczy zupełnie czegoś innego.
- Sztukę muszę już zdjąć z repertuaru, choć mi ciężko na duszy, bo to moje teatralne "dziecko" - wyjaśnia dyr. Korin. - Ale trzeba zrobić miejsce dla nowych premier. Do dziś zresztą otrzymujmy co roku bardzo sympatyczne życzenia od przedstawicieli ambasady izraelskiej, których zaprosiliśmy kiedyś na premierę. "Ghetto" to dla nas przedstawienie o ludzkiej naturze. Równie dobrze mogłoby dotyczyć Bośniaków i Serbów albo Serbów i Albańczyków. Oczywiście nie zamazaliśmy w nim istoty holocaustu, ale przecież to spektakl głównie o istocie człowieczeństwa: ile można pomieścić w sobie cech diabelskich, a ile dobra. Usiłowaliśmy w nim także pytać o to czy w tak okrutnym świecie, jakim bywa wiek XX, jest możliwa sztuka? Czy ona jest komukolwiek potrzebna, i czy artysta zawsze opowiada się po stronie wartości moralnych?
Niesamowite bywały reakcje widzów na to przedstawienie. Kiedy je przygotowywano, sceptycy pytali: kto będzie na to chodził, kto będzie chciał oglądać lekcję historii? Potem okazało się, że nie brakowało takich, którzy oglądali je po 12, 14 czy nawet 16 razy. Po każdym z osiemdziesięciu kilku spektakli - dalej już przestano liczyć - widzowie bili brawo na stojąco. I to stanowi drugi rekord "Ghetta". Jeszcze żadne przedstawienie w Teatrze Nowym nie było przyjmowane tak gorąco, z takim wzruszeniem. Nawet Szwajcarzy, przyzwyczajeni do wyrażania zadowolenia... tupaniem, po poznańskich przedstawieniach na festiwalu w Lozannie byli tak przejęci, że również zareagowali "standing ovation". Znakomicie też odebrała "Ghetto" warszawska publiczność, a do dziś w Teatrze Nowym pamiętają wzruszający list od dyrektorki jednego ze stołecznych liceów.
Zresztą także sama młodzież licealna - na której przecież nie ciążą tragiczne doświadczenia - zawsze odbierała "Ghetto" bardzo emocjonalnie, jako fascynującą przypowiastkę o nieludzkich czasach zła. Ostatnio na "Ghetto" dopuszczano już w Poznaniu nawet ostatnie klasy szkoły podstawowej. - I o dziwo - mówi dyrektor Korin - wszyscy chyba przez ostatnie lata dojrzeliśmy, bo i najmłodsi odbierali to przedstawienie w wielkiej ciszy, skupieniu i zrozumieniu.
Setne przedstawienie "Ghetta" obejrzał też autor - Joshua Sobol, który był dość wstrzemięźliwy w pochwałach, ale zarekomendował przedstawienie do Wilna na zjazd tych, którzy getto przeżyli. Ostatecznie teatr nie pojechał tam, jak również do Francji, gdzie był także zapraszany. Teraz raz jeszcze otwiera się szansa wyjazdu na Zachód z tym przedstawieniem i być może uda się jeszcze przez parę miesięcy przechować dekoracje.
Ale "Ghetto" w Poznaniu bezpowrotnie schodzi już z afisza. Niestety, nie trafi na mały ekran, choć zapewne byłoby ogromnym zaskoczeniem i przeżyciem dla telewidzów. Wprawdzie interesowało się wersją telewizyjną kilku producentów, a nawet - jak mówi Eugeniusz Korin - znaleziono w Poznaniu niesamowite miejsce, gdzie można by zrealizować sztukę Sobola dla Teatru Telewizji. Szkoda, że dyrektor tej największej w Polsce sceny, która z roku na rok staje się coraz słabsza, nie był tym zainteresowany.