"Ghetto" w Poznaniu
Już kilka tygodni przed tą bulwersującą prapremierą w poznańskim Teatrze Nowym szeptano po kątach i sceptycznie kręcono głowami, że trwają tam próby jakiegoś obyczajowego dziwactwa, które dzieje się w wileńskim getcie, że jacyś Żydzi, w trakcie Holocaustu, tańczą, śpiewają i bawią się w teatr. Aż wreszcie 12 maja odbyła się polska prapremiera sztuki, a właściwie musicalu, pod tytułem "Getto", autorstwa izraelskiego dramaturga Joshuy Sobola.
Mogłoby się zdawać, że o zagładzie Żydów, którą Jan Karski określił najlapidarniej jako drugi grzech pierworodny popełniony przez ludzkość, wiemy tak wiele, że każdy głos w tej materii grozi powielaniem znanych już faktów. Tak jednak przecież nie jest, o czym przekonali nas tym razem nie historycy i politycy, ani zbyt rozgorączkowani dyskutanci w telewizji, lecz teatr, który we właściwym momencie włączył się w wielki moralny dyskurs.
I oto ze skromnej sceny, w karkołomnym - zdawałoby się - zamyśle, dociera do zasłuchanych widzów niezwykła lekcja historii.
Jesteśmy w wileńskim getcie w przededniu "ostatecznego rozwiązania". Kittel, młody oficer SS, pan życia i śmierci kilku tysięcy pozostałych przy życiu mieszkańców, ma, jak wielu jego rodaków, zamiłowania artystyczne. I wpada na pomysł z gatunku, częstych wówczas wśród Ubermenschów, sadystycznych kaprysów: każe garstce męczenników założyć teatr. Staje się to pretekstem do wielorakich działań, i to bynajmniej nie tylko w planie artystycznym; bowiem ten danse macabre jest równocześnie pretekstem do zaprezentowania różnorakich postaw. Mamy więc, z jednej strony, tworzony w nieprawdopodobnych warunkach świetny skądinąd teatr w teatrze, z drugiej zaś - głęboki dyskurs na tematy ostateczne.
Joshua Sobol, rocznik 1939, nie był świadkiem zagłady swego narodu. Jak wyznaje w programowej wypowiedzi, nie odczuwał nigdy naturalnej potrzeby podjęcia tego tematu. Wręcz odwrotnie: sprawa ta budziła w nim trwogę, a nawet coś w rodzaju swoistej odrazy; jej dramatyzm przerastał zapewne jego wyobraźnię, a co za tym idzie i twórcze możliwości. Ale jak to często w życiu bywa, wszystko sprawił przypadek: w miejscu, gdzie kiedyś było wileńskie getto, odkrył wyblakły napis: "Urządzanie teatru na cmentarzu zabronione". To zza grobu przemówił do niego bibliotekarz Kruk, postać autentyczna, jak zresztą niemal wszystkie postacie w sztuce. I Sobol ruszył tym intrygującym tropem. Rozpoczął poszukiwanie dokumentów, pamiętników, świadków wydarzeń. Tak powstało "Getto", stanowiące tylko jeden z członów tryptyku, do którego przynależą jeszcze "Adam" i "Podziemie", teksty, jak należy sądzić z rezonansu krytyki, słabsze i mniej nośne. Powiedzmy też wprost, że i "Getto" literackich wartości nie posiada. Jest to szeroko rozbudowana propozycja teatralna, coś w rodzaju czystego surowca, z którego należy dopiero wykroić kształt spektaklu. Wszystko jest tu w ręku realizatorów, którym wciąż grozi niebezpieczeństwo kiczu, melodramatu, historycznego fałszu, a także dziesiątki innych grzechów przeciwko dobremu smakowi. Porywając się na taką realizację, trzeba dysponować zespołem ogromnie zdyscyplinowanym, sprawnym wokalnie, utanecznionym, a przede wszystkim świadomym odpowiedzialności nie tylko artystycznej. Wszak demonstrować mają najbardziej ważki wycinek tragicznej historii narodu, którego przedstawicieli przygniatająca część widowni nie widziała na oczy - zna Żydów tylko ze słyszenia, a być może, niestety, jedynie z antysemickich napisów na murach.
Poznański Teatr Nowy cum laude zdał ten trudny egzamin. Wszystko w tym spektaklu zasługuje na najwyższe uznanie: gra aktorska i muzyka Jerzego Satanowskiego z wbijającym się w ucho refrenem w postaci jednostajnego stukotu pociągu, scenografia Pawła Dobrzyckiego, kostiumy Ireny Biegańskiej, choreografia i plastyka ruchu autorstwa reżysera spektaklu, który bezbłędnie stworzył z każdego z tych elementów harmonijną, jednolitą całość.
Inscenizator, a zarazem dyrektor Teatru Nowego, Eugeniusz Korin, wykazał nie tylko świetny słuch reżyserski, lecz także odwagę i wyczucie repertuarowe, co nie zdarza się zbyt często w artystyczno-menażerskiej branży.
Osobną, godną podkreślenia zasługę ma tu drugi plan aktorski, w którym występują między innymi tak znani aktorzy, jak Sława Kwaśniewska, Stanisława Celińska, Kazimiera Nogajówna, Krystyna Feldman czy Zbigniew Grochal i Andrzej Lejborek, świetnie wspierający głównych wykonawców: Bożenę Krzyżanowską (pieśniarka Chaja), Mariusza Sabiniewicza (Kittel, esesman), Marka Obertyna (Gens, szef getta), Aleksandra Machalicę (Kruk, bibliotekarz) i Witolda Dębickiego (Weiskopf, krawiec).
Długie, nie milknące brawa i wielokrotnie podnoszona kurtyna była optymistyczną pointą tego niecodziennego wieczoru. A spektakl oglądałem nie na premierze, lecz ha kolejnym przedstawieniu w sali szczelnie wypełnionej przede wszystkim młodzieżą.
Może więc i tędy droga w zasypywaniu bezrozumnych, antagonistycznych dołów? Może język sztuki i na tym zakręcie historii potrafi lepiej trafić do serc i rozumu, niż uczone wywody o irracjonalizmie antysemityzmu i apele o chrześcijańską miłość bliźniego?