Słoma - zwiędła róża - noc...
Jak każda nowa realizacja "Wesela", tak i obecna w Teatrze Starym, odsłania wciąż nowe perspektywy tego dziwnego dramatu, a zarazem jego znakomitą sceniczność. Bo zaciekle szyderstwo Wyspiańskiego, które nie oszczędza niczego i nikogo w bezwzględnym obrachunku, działa wciąż z siłą wstrząsu. Choć osadzone w rzeczywistości roku 1901, a więc austriacko-galicyjskiego zaboru, obnaża jednak trwałe wady charakteru narodowego - jako przyczynę klęsk dziejowych. Ta wiwisekcja, zademonstrowana na przekroju społecznym chłopsko-pańskiego weseliska - krakowskiego poety z bronowicką dziewczyną - nie utraciła nic ze swej aktualności, mimo jakże odmienionych warunków. Bowiem obnaża fałsz zaskorupiałych tradycji polskości.
Nie wyzwolona z dziedzictwa złej przeszłości szlachetczyzna, penetrująca zresztą także i chłopskie środowisko, spala się w urojeniach o wielkości, podpite zawadiactwo walczy z gnuśnym bezwładem, dęty frazes i fanfaronada urągają odruchom szczerego patriotyzmu. Nadto - wiekowe nieporozumienie wsi z miastem, zaprawione wspomnieniem zapiekłych krzywd, wiedzie nieuchronnie do katastrofy mglistych rojeń o wyzwoleniu z niewoli. Ale "Wesele" nie jest tylko diagnozą schorzeń polskiej psychiki zbiorowej, jest zarazem wstrząsającą, skoncentrowaną wizją powszechnej niemocy, podsycanej przez groźne upiory przeszłości grasująca w listopadowej nocy.
Premiera w Teatrze Starym, nie przygotowana niestety dostatecznie, wywołała niedobrą reakcję i szereg nieporozumień. Dopiero drugie przedstawienie i następne, po skorygowaniu i dotarciu, uwydatniły rzetelne wartości tego interesującego, a często i pasjonującego spektaklu.
A. Wajda określił skromnie swój wkład tylko jako reżyserię. Może dlatego, że atutem głównym przedstawienia jest inteligentne wysłuchanie i rozegranie tekstu Wyspiańskiego, bez uciekania się do chwytów mających markować rewizjonistyczną nowoczesność i obrazoburstwo. Szanujmy też otwarte przyznanie się Wajdy do naturalizm mu (oczywiście nie dosłownego) który zdaje doskonale egzamin komunikatywności w akcie I-szym i II-gim. Przy tym Wajda-scenograf nie bryka oczywiście , przeciwko Wajdzie-reżyserowi, dając realistyczny, 6 w kostiumach wręcz muzealny obraz sceniczny, przenoszący widza w autentyczny styl epoki i środowiska. Scenografia izby, względnie izb we-telnych, przypomina nadto, ie wesele odbywa się w bronowickiej chacie-pracowni Gospodarza, którego po malarska wizja kosynierów racławickich staje się wymowną aluzją i kontrastem akcji aktu III-go.
Obraz sceniczny pulsuje nieustającym rytmem weselnym. Tetmajerowskie domostwo jest istotnie rozhulanym weseliskiem, akcja biegnie gładkim rytmem filmowych sekwencji, upłynniającym szopkowy układ zmieniających się migawkowo scen. Trzeba tu zdać sobie sprawę z nowatorskiej śmiałości Wyspiańskiego. Bo w istocie akt I-szy pozbawiony jest akcji dramatycznej. Korowód gości weselnych, spotykających się jakby przypadkowo, wiedzie urywane i oderwane rozmówki "na stronie", pozornie o wszystkim i o niczym. Mimo to widownia trwa zasłuchana i zapatrzona wyczuwając ukryty nurt dialogów i oczekując czegoś, co ma się z tej bezładnej gadaniny wykłuć. Niewątpliwym osiągnięciem Wajdy jest tętniąca żywiołowość weselna aktu I-go, która jednak nie tłumi pierwoszplanowych dialogów, interpretowanych z cała zmiennością nastrojów i charakterystyki postaci, oraz z wyczuciem owego zaskórneao nurtu drzemiącej jeszcze akcji.
Innym osiągnięciem Wajdy jest dobitne uwyraźnienie niektórych wątków czy postaci. Dla przykładu - Rachel wyraźnie inicjuje magiczny urok tajemnych sił przyrody i jesiennej nocy, stając się główną prowokatorką zaproszenia Chochola, a więc istotnego dramatu. Postać Rachel, interpretowana wybornie przez J. Haniszównę, dominuje tez w przedstawieniu dzięki wyczuciu dwuznaczności, zarysowanej w grze i sylwetce, tej młodopolskiej Muzy o romansowym wdzięku i celebrowanej afektacji, narzucającej się przemożnie i otoczeniu i - widowni. Podobnie uwypuklono klasowe sprzeczności literacko-malarskiej sielanki, bratającej chłopów z inteligentami, rozgraniczając mocno nieokrzesany prymityw wiejskiego obyczaju od miastowych urojeń i fanaberii. Bo w istocie - jakże wątła jest w "Weselu" granica między narodową ruchawką chłopską zaczynioną przez panów, a buntem przeciw tymże panom! Wiąże się z tym podkręcenie weselnego kurażu, podlanego gorzałką, co uwypukliło wiele scen humorystycznych, kontrastujących trafnie narastający tok dramatu.
Niestety "bajecznie kolorowym" postaciom chłopskim brakło swobody w mówieniu gwarą i rzetelnej krzepy w obejściu. Nadto postać Panny Młodej (I. Olszewska) grzeszyła już przesadnym prymitywem, graniczącym z bezdusznością. Zapewne, uzyskano tym sposobem znaczniejszy kontrast z bełkotliwa adoracją sielskości przez Pana Młodego. Jego ludowe rozanielenie grał rozkosznie J. Nowak, tworząc postać w sukmanie nałożonej na frakowy garnitur - wręcz podobną do pierwowzoru. Na dalszych przedstawieniach stonowano - jak słyszę - ową nieociosaną tępotę Panny Młodej, sprzeczną zresztą z wielu ustępami tekstu Wyspiańskiego.
Podobnie jak pulsujący żywiołowością akt I-szy, tak i 1III-ci odznaczał się narastającym wolno napięciem grozy i wstrząsającym finałem (przy niemałym udziale Jaśka - M. Dąbrowskiego).
Lepiej od postaci wiejskich wypadły miastowe, doskonale scharakteryzowane. Więc - Gospodarz (A. Młodnicki), arcytyp polonusa, po gospodarsku rozważny, a po malarsku rozwichrzony. Dalej - Poeta (L. Herdegen) młodopolski melancholik i salonowy amant, ironizujący cienko w dialogach z Rachel, czy z bardzo stylową i subtelną Maryną (B. Bosak). Natomiast epizod Nosa (T. Wesołowski) stracił przy farsowym potraktowaniu - swój istotny sens w dramacie.
Kłopot jest zawsze z aktem II-gim. Jak go rozumieć? Czy w ogóle próbować wyjaśnienia "na rozum"? Na prapremierze hrabia Tarnowski też nic z tego nie rozumiał, i nie w tym rzecz. Nie ulega wątpliwości, że Wyspiański traktował zjawy tego aktu jako realne siły i osoby dramatu, zupełnie tak samo, jak bogów greckich w "Nocy Listopadowej". Mimo wizyjności wkraczają one i działają na planie konkretnym, na co w akcji sporo przykładów. (Czyż Dziennikarz nie otrzymuje błazeńskiej laski od Stańczyka? Czy nie zostaje na scenie złoty róg Wernyhory, przedmiot realny i zarazem dramatycznie czynny, wreszcie złota podkowa, którą Gospodyni skrzętnie chowa do skrzyni na szczęście? Są przecież poza Gospodarzem także inni naoczni świadkowie przybycia niezwykłego gościa.)
Ów "raj fantastyczności", wyczarowany przez Rachel w wyobraźni weselników, naładowany jest siłami demonicznymi, które niebawem dadzą znać o sobie i wkroczą decydująco w akcję. I właśnie przeobrażenie widm, wywołanych przez zgorączkowaną imaginację, w zaduszkowe upiory, ich zmaterializowanie w pierwowzory zbiorowej psychiki, ciążące fatalnie nad losem narodowym, - to jest chyba kluczowy problem "Wesela". Jego pierwotny, dionizyjski nurt narzuca więc, aby zjawy traktować jako pełnoprawne "osoby dramatu". Jeśli natomiast uważa się je tylko za poetyckie symbole czy chimery, i legitymuje ich niezwykłość majakiem sennym, halucynacją czy głosem wewnętrznym - wówczas tracą swą nośność dramatyczną.
Taki też jest akt II-gi w realizacji Wajdy, wykazujący nadto niekonsekwencję w obranym usprawiedliwieniu obecności tych dziwnych gości weselnych. Bo każdy z nich zjawia się innym trybem, jakby był z innej parafii, a nie z tej samej, (Isia śni tylko o Chochole, jakkolwiek przybysz ten stanie się niebawem protagonistą i reżyserem fatalnego zakończenia. Również Marysi śni się Widmo, z którym rozmawia przez sen. Ale Stańczyka ukazano jako żywy i gadający obraz poza plecami mówiącego do siebie Dziennikarza, podobnie - Rycerza Czarnego (tym razem kukłę) za plecami Poety. Szala wkracza znów do izby, jak autentyczny gość weselny i wiedzie dramatyczny dialog z Dziadem. Tak samo Hetman z Panem Młodym i oczywiście Wernyhora z Gospodarzem. Najmniej przekonywujący stał się Chochoł, pomniejszony do wiechetka słomy, pozbawiony posępnej grozy, pozbawiony też głosu, który przeniesiono na głośnik.
Rzecz inna; że pojedyncze sceny zjaw były same w sobie pomysłowe, sugestywne i aktorsko ciekawe (Stańczyk - Z. Hobot, Szela - R. Wojtowicz, Hetman - J. Adamski).
Trudno w recenzji omówić 35 postaci - ról "Wesela", toteż ograniczyłem się tylko do pozycji, zwracających uwagę. Przestawki i skróty dokonane w tekście nie naruszają - na ogół - struktury "Wesela".
Jakiekolwiek zastrzeżenia w związku z przedstawieniem giną jednak w ogólnej, przemożnej sugestii płynącej ze sceny. Realizacja Wajdy pozostanie na pewno w kronice przedstawień "Wesela" jako pozycja nowa i samodzielna, a tym cenna, że reżyser nie usiłował przesłonić sobą - Wyspiańskiego.