Artykuły

Wykręcony świat

Spektakl Krystiana Lupy dzieje się w Moskwie, w teatrze, wszędzie. Wtedy i dzisiaj. W rzeczywistości, wyobraźni, micie. Jest nieprawdopodobną żonglerką tematami, wątkami, stanami. I samą materią teatru.

Świat jest tutaj rozchwiany; granice teatru rozciągają się, kurczą, a czasami ujawniają drugą stronę. Wszystko jest niejednoznaczne, wykręcone. Scena jest - jak zwykle w spektaklu - odsłonięta i pusta, w miarę potrzeby zastawiana nielicznymi meblami. Ale ta pustka ma inny walor niż w "Lunatykach" na przykład. Tam miała szlachetność, tutaj panują przypadkowość i destrukcja. Metalowe rusztowania otaczające scenę przesłonięte są czarną przymiętą folią, z lewej strony sterczy krzywawy balkonik. Meble są brzydkie, rozlatujące się, nijakie, opuszczane z góry ściany, pokryte gryzmołami. Ale to mówi o destrukcji czy niejednoznaczności tego świata.

Niemal każda scena

jest podminowana, jakby zabrudzona - dźwiękiem, równoległą akcją. Gdzieś za ścianami toczą się bełkotliwe rozmowy, coś szemrze, skrzypi, gra, chichocze, podśpiewuje. Poboczami sceny łażą ludzie, wchodzą w jakieś role - gapiów, przechodniów, agresywnych pijaków. Czasem tylko są. W takim niestabilnym świecie pojawia się Woland i jego diabelska ekipa. Rozhuśtują świat jeszcze bardziej, ale pojawili się tu, bo już był rozhuśtany. Ekipa Wolanda jest złośliwa, niechętna i znudzona - to wieczni wędrowcy, którzy rozgaszczają się w cudzych mieszkaniach i życiu. Ich czynione od niechcenia sztuczki są jednak groźne. Mizerne grzeszki napotykanych po drodze ludzi karane są z rozmachem i niewspółmiernie do winy. Jakby po to, by doprowadzić do większego stężenia absurdu, chaosu, wykrzywienia rzeczywistości.

Kto jest bohaterem

"Mistrza i Małgorzaty"? Lupa zachował konstrukcję powieści Bułhakowa, przeplatające się wątki Piłata i Jeszui, Mistrza, Małgorzaty i Iwana Bezdomnego oraz Wolanda i jego ekipy. Ale nie wypreparował ich z ludzkiego tła. Każda z pobocznych postaci ma osobowość, wolę istnienia, życie. I nie jest to tylko wyraziste, zindywidualizowane tło. To oni są gośćmi na balu u Wolanda, rozegranym niemal w bezruchu. Stoją pod ścianami, na coś czekając. Oni wybuchają ekstatyczną radością, rzucając się sobie w objęcia w jednej z końcowych scen spektaklu. Oni wreszcie są świadkami - znów rozegranego w bezruchu - końcowego odjazdu Wolanda. Historie cierpienia, miłości i zbawienia, będące udziałem czy losem Piłata i Jeszui, Mistrza, Małgorzaty i Iwana, mają wpływ na losy ludzi - przechodniów, świadków, mieszkańców Moskwy czy jakiegokolwiek innego miejsca, które zatraciło poczucie kierunku i sensu. Może to cierpienie wybranych - bohaterów apokryfu Męki Pańskiej i Mistrza, którego jedynym sensem życia było napisanie tego apokryfu - w jakiś sposób zbawi ten wykręcony świat?

Ośmioipółgodzinny spektakl rozłożony jest na dwa wieczory. Pierwsza część jest przepojona żywiołem absurdu i humoru, nakręcana przez wspaniałe diabły (Piotr Skiba - Korowiow, Adam Nawojczyk - Behemot, Jacek Romanowski - Asasello, Iwona Budner - Hella). Ale humor podszyty jest niepokojem, goryczą, cierpieniem. Nie pozwala zapomnieć, że siła diabelska jest nieopanowana, niepoznana, obca, bezwzględna. Drugi wieczór, przynoszący rozwiązanie wątków, ma inne rytmy - raz kontemplacyjny, raz (jak w dopisanych przez Lupę scenach "Kawiarni literackiej" i "Zwariowanego poranku") zatrzymany, jałowy. Jakby sama materia teatru rwała się i rozciągała na przemian.

Nie jest to spektakl

gładki i łatwy w odbiorze i na pewno wywoła kontrowersje, jak wywołałaby je każda adaptacja "Mistrza i Małgorzaty". Lupa, zmagając się z powieścią Bułhakowa, nie szukał łatwych rozwiązań; pokazał całą jej złożoność i tajemniczość. Także dzięki aktorom; nie ma tutaj właściwie nietrafionych ról. Nie ma też gwiazdorskich kreacji. Aktorzy są skupieni, wsłuchani w siebie, w partnerów i rzeczywistość. Każda z postaci zbudowana jest ze złożonej materii, w której mieści się i śmieszność, i wzruszenie, i powaga, i tragizm. Znakomici są: Zbigniew Kaleta (Mistrz), Roman Gancarczyk (Woland), Jan Frycz (Piłat), Sandra Korzeniak (Małgorzata), Bolesław Brzozowski (Afraniusz). Ale także niewielkie a mocno istniejące role Alicji Bienicewicz, Danuty Maksymowicz, Lidii Dudy, Urszuli Kiebzak, Agnieszki Mandat, Leszka Piskorza, Jerzego Święcha.

Stary Teatr. Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata". Adaptacja, reżyseria i scenografia - Krystian Lupa, muzyka - Jacek Ostaszewski, muzyka na syntezator - Jakub Ostaszewski. Premiera - 9 i 10 maja 2002 r.

SONDA

JOANNA BRAUN, SCENOGRAF: Spektakl niezwykle mi się podobał. Ujęło mnie zwłaszcza pomieszanie tego, co poważne, z bardziej płochymi, obyczajowo-komicznymi wątkami. Uwierzyłam, że teatr może jeszcze mówić o rzeczach najważniejszych. Zachwyca oddanie aktorów sprawie i reżyserowi. No i odświeżający jest język teatralny Krystiana Lupy, który stworzył przedstawienie według Bułhakowa, a nie odczytywał powieści litera po literze. To wydarzenie, o którym będzie się długo mówić, rozmyślać i porządkować jego materię.

KATARZYNA JANOWSKA, DZIENNIKARZ: Spektakl nie zachwycił mnie, nie czułam, że reżyser wciąga mnie w przestrzeń, która dotyka każdego z nas. Przedstawienie prowadzone jest bardzo efektownie, ale płycej niż inne dokonania Lupy. W pierwszej części najlepsze jest przewrotne zakończenie, w którym zobaczyłam prawdziwego Lupę, każącego przyjrzeć się nam samym. Druga część była znacznie ciekawsza, choć długo nie miałam poczucia, że reżyser nas gdzieś prowadzi. To także zapis kłopotów jego samego z tekstem Bułhakowa i ze sztuką w ogóle; opowieść o pojedynczych ludziach, która dotyczy nas wszystkich, naszych lęków, nadziei, małości. Jestem przekonana, że przedstawienie będzie jeszcze narastać w znaczenia.

PROF. EWA MIODOŃSKA-BROOKES, HISTORYK LITERATURY: Spektakl bardzo mnie zaciekawił, szczególnie to, że scena może pokazywać, jak snuje się i buduje opowieść. Były w nim rzeczy piękne i sugestywne przywołanie żywych osób w najdrobniejszych epizodach. Wiele szczegółów złożyło się tu na bogaty i przemawiający do mnie świat. Bardzo podobały mi się role Mistrza i Piłata oraz wiele wręcz koncertowych epizodów. Natomiast stłumioną i niewyraźną postacią był Woland, a ujęcie Jeszui i Małgorzaty potwierdziły moje przekonanie, że są to postaci niemożliwe do uobecnienia na scenie. Nie do przyjęcia jest też dla mnie dominacja sposobu widzenia świata w perspektywie Korowiowa. Piękna była akustyczna i dźwiękowa kompozycja całego spektaklu.

JERZY SKARŻYŃSKI, SCENOGRAF: Nie mogę zgodzić się na taki rodzaj groteski i humoru, zestawionego z tym, co groźne, tragiczne i teatralne. Takie pomieszanie konwencji jest niepotrzebne i przedstawieniu nie służy. Ale "Mistrz..." jest dobrze obsadzony i świetnie grany, widać w nim wiele znakomitych pomysłów i rozwiązań. Not. AB

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji