Artykuły

Rozwód ze "Ślubem"

" - Oprzyj się na moim ramieniu" - zwraca się Henryk do Mani w III akcie "Ślubu", gdy celebruje dworską uroczystość, aby przywrócić kuchcie status narzeczonej. W warszawskich Rozmaitościach Henryk wypowiada tę kwestię siedząc na tronie. W odpowiedzi Mania, przyodziana w kusą koszulę, wdrapuje się mu na kolana i zasiada na nim okrakiem. Sztuczność dworskiej konwencji zastąpiona zostaje trywializacją z karczmy.

Rzecz w tym, że podobne zabiegi rujnują bez reszty strukturę "Ślubu", który jest przede wszystkim misterną układanką sytuacji i zacho­wań. Każdy gest ma swoją wymowę i nie jest obojetne, czy Matka dostojnie przemie­rza scenę czy też goni za Władziem w wyuzdanym plą­sie.

"Tu nie idzie, jak w innych sztukach, o znalezienie naj­właściwszej formy na oddanie jakiegoś konfliktu idei lub osób - wyjaśnił Gombrowicz - ale o odtworzenie wieczy­stego konfliktu naszego z sa­mą Formą."

Zmieniając owe sytuacje i zachowania burzy się Formę właśnie i tym samym podstawowy dla dramatu konflikt zostaje unicestwiony. Gombrowiczowskie arcydzieło prze­obraża się w rozwlekłe sztuczydło, kompletnie wyzute z istotnych treści.

Od tej chwili bezużyteczne okazują się wszelkie pomysły inscenizacyjne, które mają pobudzić zainteresowanie znu­dzonej publiczności. Zwłasz­cza że ich sens pozostaje za­gadką. Zamiast hybrydycznej przestrzeni, która przywodzi na myśl i kościół, i wnętrze dworu polskiego, i szynk rów­nocześnie, na scenie urządzono skład pakowego papieru. Wylepiono papierem ściany, owinięto nim sprzęty a nawet aktorów. Dlaczego? Nie wia­domo. Podczas przerw perso­nel teatru pracowicie prze­stawia krzesła z widowni na scenę i z powrotem - w ja­kim celu, Bóg raczy wiedzieć.

Dziwactwa sytuacyjne mno­żą się w takim tempie, że kiedy biskup Pandulf wkra­cza na scenę taszcząc desko­rolkę, nikt już nie zastanawia się nawet, do czego jest mu ona potrzebna. I tak przecież nie uda się tego ustalić. Całe to nieporozumienie wydarzyło się z okazji wzno­wienia działalności teatru pod nową dyrekcją. Dotychczas Rozmaitości uchodziły za sce­nę niezbyt ambitną. Najwięk­szym przebojem ostatniej dekady była tu "Gałązka rozma­rynu", na której egzaltowane osoby pochlipywały w przekonaniu, że słuchając legiono­wych pieśni walczą z reżimem. Na przekór tej tradycji Wojciech Szulczyński zaproponował program intelektual­nie wyrafinowany. Na razie jednak trudno z tego powodu odczuwać satysfakcją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji