Nieokreślona aura snu
Pani Wanda Zwinogrodzka w "Gazecie" nr 44 recenzując premierę "Ślubu" w teatrze "Rozmaitości" (16 lutego), przyjęła za swój klucz do krytyki spektaklu zdanie z Gombrowicza:
"Tu nie idzie, jak w innych sztukach, o znalezienie najwłaściwszej formy na oddanie jakiegoś konfliktu idei lub osób, ale o odtworzenie wieczystego konfliktu naszego z samą Formą".
I na czym Zwinogrodzka się skupiła? Ano właśnie na szukaniu "najwłaściwszej formy", bowiem uznała na przykład, że właściwą konwencją dla spektaklu jest dworska sztuczność, która - jej zdaniem - została zastąpiona "trywializacją rodem z karczmy", co objawiło się podkasaną Mańką zasiadającą na kolanach Henryka na tronie czy "wyuzdanym" tańcem Matki z Władziem. Ta sztuczność dworskiej konencji to dla Wandy Zwinogrodzkiej "Forma", i twierdzi ona, że jeśli zostanie zmieniona, to "tym samym podstawowy dla dramatu konflikt został unicestwiony".
Można tylko załamać ręce nad powierzchownością tego wniosku. Dla, równowagi podam cytat z. tekstu Jana Błońskiego "Gombrowicz jako tragediopisarz" zawartego w programie spektaklu: "Bo przecież nie jest tak, że Henryk chce poślubić Manię jako niewinną panienkę! Pociąga go właśnie kuchta, służąca, popychadło, świńska świnia, którą wszyscy dotykali, posiadali... Ale nie może i nie chce przyznać, że tak jest".
W moim przekonania kluczem do zrozumienia spektaklu wyreżyserowanego przez Wojciecha Szulczyńskiego jest fakt wyrażania poprzez gesty okrytych podświadomych pożądań i impulsów. A na scenie podane, jest to w sposób niejednorodny, raz ukryty pod dworskością zachowań, a szczególnie słów-masek, innym razem niespodziewanie, zaskakująco dla akcji, ujawnione w gestach aktorów czy "obscenicznych" słowach danych przez samego Gombrowicza. Moim zdaniem zespół aktorski zagrał znakomicie, a reżyser pozwolił każdemu zaistnieć w swojej indywidualności.
Wanda Zwinogrodzka była znudzona i czuje się w obowiązku swą nudę ogłaszać w imieniu wszystkich widzów. Myślę, że była znudzonym wyjątkiem na premierze, na której i ja byłam. Krytykowane przez recenzentkę papierowe dekoracje były dla mnie symbolem nieokreślonej aury snu - zamazane, niewyraźne kontury otoczenia z papieru, tymczasowe i nietrwałe jak sen, który może być w każdej chwili przerwany, i jak tymczasowe uczucia i zachowania hybrydycznej postaci Henryka - Ojca - Pijaka - Władzia...
Jeszcze w sprawie zmieniania miejsc przez publiczność. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że, zgodnie z Gombrowiczowską teorią formy, urzeczywistnia się teatr w teatrze, a widz, jeśli zechce, może stać się aktorem, a aktor widzem bez wzajemnego przyzwolenia?
Na zakończenie inne zdanie Gombrowicza a wprowadzenia do dramatu, które wydaje mi się być najlepszą interpretacją tego konkretnego przedstawienia: "Tu ludzie łączą się w jakieś kształty Bólu, Strachu, Śmieszności lub Tajemnicy, w nieprzewidziane melodie i rytmy, w absurdalne związki i sytuacje i poddając się im, są stwarzani przez to, co stworzyli".
(HELENA RYCZER-DZIEDUSZYCKA)
Przede wszystkim pragnę podziękować Helenie Ryczer-Dzieduszyckiej za jej uwagi o mojej recenzji. Uświadomiły mi one bowiem, że swoją myśl wyraziłam nie dość jasno. Zapewne z tej przyczyny została ona odczytana z gruntu fałszywie.
Nie miałam zamiaru ingerować, jakoby "właściwą konwencją, dla spektaklu było dworska sztuczność" ani tym bardziej utożsamiać owej "dworskości" z Gombrowiczowską Formą. To ostatnie pojęcie jest oczywiście nieskończenie bardziej pojemne, mieści w sobie wszelkie konwencje, tak dworską jak i każdą inną: "ludzie łącząc się między sobą, narzucają sobie nawzajem taki lub inny sposób bycia, mówienia, działania... i każdy zniekształca innych będąc zarazem przez nich zniekształcony". Rzecz jest dość powszechnie znana, dlatego uznałam - jak widzę niesłusznie - że pojęcia Formy nie trzeba szczegółowo objaśniać.
Chodziło o coś innego. Żeby uzmysłowić "wieczysty, konflikt z Formą" Gombrowicz pokazuje w "Ślubie" - dla krótkości upraszcza - jak dalece każdy "sposób bycia, mówienia, działania" determinuje poszczególne postaci i sytuacje. Zmiana owego "sposobu" (na przykład "karczemnego" na "dworski" lub odwrotnie) pociąga bardzo poważne konsekwencje - obrazuje to właśnie przebieg akcji dramatu. Skoro reżyser dowolnie żongluje stylami zachowań, w miejsce jednego wprowadza inny, akurat przeciwstawny, ścisłe u Gombrowicza zależności miedzy "sposobem bycio" a sytuacją przestają istnieć, co z kalei unieważnia przesłania "Ślubu", rozprzęga akcję a konflikt z Formą czyni nieczytelnym.
Stopień znudzenia publiczności trudno jest oczywiście mierzyć. Istnieje jednak pewien wskaźnik, pomocny w takich wypadkach. Jest nim liczba palt odbieranych w szatni podczas antraktów. Rozumiem, ie Helenie Ryczer-Dzieduszyckiej trudno było to ocenić - pozostawała przecież pod wrażeniem "nieokreślonej aury snu", tchnącej z pakunków i owiniętych w szary papier tobołów. Cóż, o snach, jak o gustach, nie sposób dyskutować - bywają rozmaite...
Natomiast o przeciąganiu krzesła z jednego końca sali w drugi dyskutować można, tyle że temat niezbyt pasjonujący. Być może Helenie Ryczer-Dzieduszyckiej wymiana ról między widzem a aktorem kojarzy się z taszczeniem mebli. Mnie nie. Jeśli trafnie odczytała ona intencję reżysera, to przyznam szczerze, że widywałam bardziej wyrafinowane metody "urzeczywistniania teatru w teatrze".
(WANDA ZWINOGRODZKA)