Artykuły

Mai Komorowskiej (i nasze) spełnienia

Niełatwo pisać o Mai Komorowskiej, a z drugiej strony wydaje się, że trzeba. W czasach, gdy wszelakie hierarchie powywracano do góry dnem, warto rozmawiać o artystce, która nawet nie musi iść w poprzek tej rzeczywistości, bo stworzyła dla siebie inną - o aktorstwie Mai Komorowskiej pisze Jacek Wakar.

Co przychodzi najpierw? Może głos nie do pomylenia z żadnym innym, trochę nosowy, jakby przytłumiony, dopiero na scenie rozbrzmiewający bogactwem tonów. Może smukła sylwetka tej wysokiej pani, posłuszne ciało, w każdej chwili gotowe wprawić się w ruch, skłonne do biegu, a po chwili - do ostatecznego bezruchu. A może włosy, spięte z tyłu w kok albo zebrane gumką, a innym razem rozpuszczone, zasłaniające twarz, nieokiełznane, przydające szaleństwa. I jeszcze coś niewypowiedzianego, coś, co mają tylko najwięksi. Gdzieś na ulicy, na szkolnym korytarzu, w fotelu na widowni niezauważalni, na scenie zyskują prawdziwy blask. Zawsze idą na całość, w każdej roli skupiając na sobie całą uwagę publiczności. Nie liczą kosztów, bo nie to jest dla nich naprawdę ważne. Zawód, aktorstwo, teatr znaczą więcej niż tylko słowa, profesja, praca i nie ma w tym nawet odrobiny rezonerstwa, pychy, kłamstwa, które stroi się w szaty szemranej misji artysty. Jest to ostateczna decyzja na całe życie. Jeśli podejmie się ją raz, wtedy wychodzi się na scenę nawet na krótko po groźnym wypadku, gdy każdy krok może zakończyć się nieszczęściem, a ciało - pęknąć z bólu. I nie ma co gadać o poświęceniu, bo wobec tej miary ludzi jest to co najmniej niestosowne. Nie trzeba słów, kiedy pojmuje się bycie na scenie w innych kategoriach - tworzenia, służby, trwania po stronie najważniejszego.

Świat wzbogacony

Niełatwo pisać o Mai Komorowskiej [na zdjęciu], a z drugiej strony wydaje się, że trzeba. W czasach, gdy wszelakie hierarchie powywracano do góry dnem, warto rozmawiać o artystce, która nawet nie musi iść w poprzek tej rzeczywistości, bo stworzyła dla siebie inną. A przy tym, odwiedzając inne niż swój światy, wzbogaca je pasją, wiedzą, absolutnym zaangażowaniem. Paradoks Mai Komorowskiej polega może na tym, że jest aktorką dwóch biegunów i do każdego z nich bez wątpienia przynależy. Najpierw teatr Jerzego Grotowskiego - najważniejsze doświadczenie młodości, przez całą zawodową drogę budujące jej świadomość, uwalniające ciało z krępujących przyzwyczajeń, otwierające je na eksperymenty, uruchamiające przy tym wyobraźnię. Aktorka opowiada o tym Barbarze Osterloff w niedawno wydanej książce "Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską", używając określenia "rozgimnastykowanie wyobraźni". Zaznacza więc pole poszukiwań, poprzedzających zakończenie pracy nad rolą, uznanie, że jest gotowa, zafiksowanie jej na trwałe w pamięci. Po lekturze tej książki - i obserwacji artystki - można dojść do przekonania, że jej sceniczne postaci nigdy nie są ostateczne, a praca nad nimi skończona. Nic w tym dziwnego. Jeśli co wieczór jest się Winnie ze "Szczęśliwych dni" albo Marią z "Wymazywania", nie da się na dobre pożegnać z bohaterką i powoływać ją do życia na kilka godzin, raz na jakiś czas. Wielki teatr i prawdziwa literatura nie zostawiają dróg wyjścia. A wielcy aktorzy nawet nie próbują ich szukać. A więc Grotowski - próby, role, nauka, chyba jednak zapatrzenie w mistrza, ale także zdolność do autoanalizy, stawiania pytań o przyszłość i własne miejsce w takim artystycznym ansamblu. I odejście do innego świata. Jerzy Jarocki i komedia "Każdy kocha Opalę". Przełamanie wizerunku "szamanki od Grotowskiego" wejściem w teatr repertuarowy, to rzecz wcale nie z najwyższej półki. A jednak, kiedy się czyta o występie Komorowskiej w tym przedstawieniu, zwraca uwagę, że i w tej roli udało jej się zaznaczyć trudno uchwytny rys szaleństwa. Jeśli więc mimo wszystko próbować definiować jej aktorstwo, to jego najważniejszą cechą byłaby nieprzewidywalność: nuta szaleństwa w głosie, ruchu, grymasie, łamiąca w jednej chwili misternie zbudowany wizerunek bohaterki. Bo to tak zwykle bywa. Sceniczne i filmowe kobiety Komorowskiej mają chęć nauczenia się świata. Mija czas, zanim zdołają się doń przystosować, czasem nie udaje im się to do końca. I trwa wewnętrzna walka, aby w końcowym rozrachunku, ważąc w sobie to, co piękne i brzydkie, wzniosłe i niskie, stanąć po stronie dobra. Bo tylko wtedy - taka myśl przychodzi, gdy się ogląda Maję Komorowską - warto grać i być w sztuce.

Własnym głosem

Jest to aktorka Axera, Lupy, Zanussiego, Konwickiego, Wajdy. Teatr konwersacyjny, bezlitosny w konsekwencji i wypełnianiu zobowiązań wobec autora oraz sceniczna wyobraźnia Lupy, w której trzeba wywalczyć sobie miejsce, a i tak niczego nie można być pewnym. Kino pytań Zanussiego i komedie Macieja Englerta albo Zbigniewa Zapasiewicza. Pamiętam ciotkę z "Dekalogu l" Krzysztofa Kieślowskiego i jej rozmowę z chłopcem o tym, że Bóg jest, po prostu. Rozmowę prowadzoną cichym głosem, skupione spojrzenie spod okularów. A potem - budująca swą piękną iluzję Letycja Duffet ze spektaklu "Letycja i lubczyk". I jeszcze zaciskająca ręce na uchu torebki stara, dziecinna Cecily z "Kwartetu". I wyprostowana jak struna sucha Amelie z "Ambasadora", która właściwie cała jest godnością. Pamiętam jeszcze szaloną trochę, zatrzymaną na granicy światów Ciocię Polę z "Wniebowstąpienia", chwilami jowialną, a innym razem tajemniczą. Rozpadającą się w oczach, ale podejmującą grę ze śmiercią Elżbietę z telewizyjnej "Królowej i Szekspira". Kompletnie różne postaci, inne teatry, film, który przekracza wymiar ekranu, bo staje się intymnym spotkaniem. Kiedy w uszach dźwięczy mi głos aktorki z "Dekalogu", myślę, że dla takich chwil odeszła od Grotowskiego. By modelować swe bohaterki, formować je na własne podobieństwo, by zachowując ich odrębność, dać im swój głos, choćby na kilka słów. To także łączy grane przez Komorowską bohaterki.

Pamięci i tęsknota

"Nie da się pisać samym bólem" - mówi w najważniejszej sekwencji "Wymazywania" Maria i słowa te można uznać za motto artystki. Słuchałem jej w kościołach, podczas koncertów w Muzeum Archidiecezji. Wiedziało się, że w sprawach Komitetu Prymasowskiego jeździła po Polsce. I jeszcze jedno - pomoc tym, którzy krok po kroku odchodzą. Cierpliwość, ciepło, ofiarność. Wystarczy otworzyć wydaną przed 10 laty książkę "31 dni maja", w której Komorowską opisuje swój maj 1991 roku. I to jest właśnie wątek, który przyćmiewa teatr, który istnieje tylko na marginesie trudnej, ale i pięknej codzienności. Liczy się zapach maja, kwitnące kwiaty, budzące się z zimowego odrętwienia życie. I pamięć. Nie bez przyczyny "Pejzaż", który stanowi najznakomitszą od czasów publikacji Tadeusza Łomnickiego analizę kolejnych ról i refleksję na temat aktorstwa w ogóle, otwiera rozdział napisany przez samą Komorowską, nazwany "Początek". To wędrówka do najdalszych wspomnień, aby odkryć chwile, smaki i odczucia, które kształtują dziecko. Potem zaś trzeba, jak mówią bohaterka książki i jej autorka, pielęgnować w sobie tęsknotę, przywoływać tych, którzy odeszli, aby znów stanęli przed oczami. Maria z "Wymazywania", a potem Arkadina i Pilar z "Niedokończonego utworu na aktora..." a więc postaci z przedstawień Krystiana Lupy, pozwoliły Komorowskiej uchwycić to, co w aktorstwie ulotne, prawie niemożliwe. Wrócić do korzeni, przeżyć na scenie coś na kształt oczyszczenia. W "Wymazywaniu" dała ekwiwalent wolności, zrywania się do lotu. Nie przypadkiem opowiada Barbarze Osterloff o swoich intuicjach, o podobieństwie Marii do ptaka. Tego typu porównania otwierają oczy. Ona jest rzeczywiście jak ptak, gotowy wzlecieć, zaprzeczając prawom grawitacji. I słynny taniec artystki ze "Sztuki hiszpańskiej", wystukiwany obcasami rytm flamenco, które wprawia w ruch całe ciało. Znów zaprzeczenie ograniczeniom starości, ostatni zryw do smakowania życia, jego afirmacja, a jednocześnie akceptacja samej siebie - w całym swym pięknie i śmieszności. Chwila najczystszego wzruszenia. Dar, który aktorzy ofiarowują nam bardzo, bardzo rzadko. Flamenco Pilar, flamenco Komorowskiej. Chwila spełnienia, które nie dotyczy tylko aktorki, bowiem promieniuje na publiczność. Może w tych kilku minutach przedstawienia zamyka się nieodkryta tajemnica sztuki Mai Komorowskiej. Poszukiwanie jasności w świecie brudnym i ciemnym, promień słońca w domu, który już dawno o nim zapomniał.

Artykuł ten nie powstałby, gdyby nie książka Barbary Osterloff "Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską" (Wyd. Errata 2004). Dziękuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji