Artykuły

Fredro w negliżu...

Premiery w teatrach kiedyś "stawiało" nam państwo, teraz fundują je nam nasze władze samorządowe, a więc teoretycznie rzecz biorąc my sami - podatnicy. Ta fredrowska w poznańskim Teatrze Nowym jest jednak czymś wyjątkowym. Bo zafundował ją nam i teatrowi prywatny producent. Aktualny prezes Loży Patronów tej sceny - Marek Bykowski.

A że nie był to spektakl za pieniądze z samorządowej kasy, ale za własne, jest też on trochę inny. Bardziej frywolny i pikantny, ale - powiedzmy sobie na stronie - trochę tylko. A w każdym razie znacznie poniżej tak zwanych europejskich w tej materii standardów. Niemniej małe rozbieranki tu są, a na ekranie telewizora trochę większe, chociaż już nie tak, jak na scenie seksowne. W przedstawieniu tej pisanej wierszem przed 150 laty komedii dużą rolę gra bowiem co chwila uruchamiany przez aktorów telewizor. Najpierw w nim przez dłuższą chwil oglądamy kostiumową wersję tej komedii, potem dopiero ci sami aktorzy wchodzą w swoje role na żywo i nie przestając być bohaterami Fredry, oddają się na przykład rozmowom przez "komórkę" lub jakże ciekawej lekturze "Głosu Wielkopolskiego". Podczas gdy wciąż uruchamiany przez nich na scenie telewizor pozwalał jeszcze to i owo obejrzeć. Raz jakiś biuścik, raz dyrektor Korin.

Rzecz cała zatytułowana została nader marketingowo "Fredro dla dorosłych". Ale gdy się bliżej przyjrzeć, jest to fredrowski "Mąż i żona". Tyle że bardzo i to bardzo przez Eugeniusza Korina uwspółcześniony i przeniesiony z hrabiowskich w nasze biznesmeńskie czasy. Zdaniem reżysera w ten oto sposób Fredro z autora ze szkolnych przedpołudniówek stał się pisarzem wieczornym i to tylko dla dorosłych.

Premier, jak to w Nowym, było kilka. Jedna dla władz i gości producenta, a więc załogi jego firmy, druga dla Loży Patronów, potem kolejne jeszcze dla prasy. Na tę pierwszą marszałek Wielkopolski Stefan Mikołajczak przyszedł z potężnym drukiem, statutem Teatru Nowego jako marszałkowskiego, w zamian otrzymując ujęty w ramy plakat do Fredry. Na tej drugiej stawili się w komplecie członkowie Loży, aby podziękować Markowi Bykowskiemu za spektakl. Tych podziękowań było zresztą znacznie więcej. Bo i teatr mu dziękował ustami Eugeniusza Korina, a i on dziękował aktorom i dyrekcji, a dyrektor Zbigniew Theus z kolei dziękował sponsorom za premiery oprawę. Jednym słowem było tu jak na Oscarach w Hollywood.

Nie zabrakło bowiem po premierze i przygrywającej gościom kapeli, i suto zastawionych stołów z wyszukanymi daniami i trunkami. Można też było wejść w posiadanie i plakatu do przedstawienia z autografami realizatorów spektaklu oraz aktorów, i koszulki wydanej z tej okazji zaopatrzonej w stosowne napisy także wielu innych promocyjno marketingowych gadżetów. A bez nich to przecież nie może obyć się dzisiaj żaden obliczony na więcej niż 150 wykonań spektakl.

Na przedstawienie fredrowskie przyszedł sam kwiat Poznania. Panowie obowiązkowo z żonami. Nikt się chyba sztuką nie zgorszył, ale sam temat komedii, bardzo różne mógł budzić refleksje. Zwłaszcza wśród spadkobierców dawnej arystokracji - ludzi biznesu. Zawsze aktualne pozostają przecież fredrowskie słowa. "Ach, nim się człowiek, niestety, ożeni. O, jakże mało swoją wolność ceni." Rzecz jasna zjawili się też witani gromkimi brawami aktorzy tego spektaklu Małgorzata Łodej - romantyczna hrabini Elwira, Barbara Kałużna - zalotna Justysia, Mariusz Sabiniewicz - Hrabia Wacław oraz debiutujący w Poznaniu rolą Alfreda - Grzegorz Chołuj. Dodajmy tu jeszcze, że o adaptację tekstu i scenografię osobiście zadbał reżyser, prosząc jedynie Irenę Biegańską o zaprojektowanie kostiumów. O wszystko pozostałe natomiast zadbać musiał już producent przedstawienia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji