Artykuły

Patrz, Maliniak idzie!

- Muszę powiedzieć, że publiczność bardzo mnie lubiła. Grałem w Łodzi m.in. Szwejka. W Teatrze Powszechnym debiutowało u mnie kilku wybitnych reżyserów filmowych, jak Andrzej Kondratiuk, Janusz Zaorski - Łódź we wspomnieniach ROMANA KŁOSOWSKIEGO.

Anna Gronczewska: Często odwiedza Pan Łódź?

Roman Kłosowski: O, tak, mam przecież w Łodzi rodzinę. Mieszka tu mój syn Tomasz, synowa Barbara, wnuk Jan i jego rodzina. Moją synową jest znana łódzka aktorka, laureatka "Złotej Maski" Barbara Szcześniak, natomiast mój wnuk jest sędzią. A ja sam jestem już pradziadkiem!

To dzięki Panu rodzina została w Łodzi?

- Dzięki mnie! Kiedy przyjechałem do Łodzi i zostałem dyrektorem Teatru Powszechnego, zaangażowałem młodą aktorkę Barbarę Szcześniak. Poznałem ją w łódzkiej "filmówce", gdzie wykładałem na wydziale aktorskim. Odwiedził mnie syn, zobaczył Basię, wzięli się za rączki i tak zostało, z czego jestem bardzo zadowolony!

Dyrektorowanie w Teatrze Powszechnym było Pana pierwszym spotkaniem z Łodzią?

- Nie. Moje związki z Łodzią zaczęły się dużo wcześniej. Pod koniec lat pięćdziesiątych jako młody chłopak zacząłem kręcić pierwsze filmy. Zdjęcia realizowano właśnie w Łodzi, w słynnej na całą Polskę Wytwórni Filmów Fabularnych przy ul. Łąkowej. Kręciłem tu m.in "Kapelusz pana Anatola", "Eroicę", "Ewa chce spać". Gdy przyjeżdżałem do Łodzi mieszkałem w Grand Hotelu. Dobrze pamiętam ten hotel i znajdującą się obok restaurację "Malinową". To był jeden z najsłynniejszych lokali gastronomicznych w tym mieście. Tak więc parę ładnych lat w Łodzi spędziłem. Potem objąłem dyrekcję łódzkiego Teatru Powszechnego i też mam z tego czasu miłe wspomnienia. Zagrałem wiele ról w tym teatrze i sporo zrobiłem. Urzędowałem w nim sześć lat.

Mieszkał Pan na stałe w Warszawie, a tu nagle propozycja objęcia fotelu dyrektora łódzkiego teatru. Nie miał Pan obaw?

- Pewnie, że miałem, między innymi dlatego, że początkowo żona mieszkała w Warszawie i dojeżdżała do mnie. Dopiero potem na dłużej zatrzymała się w Łodzi i przez rok tu pracowała. Prawdę mówiąc, żona do dziś niezbyt miło wspomina ten czas. Prowadziliśmy bowiem wtedy tzw. rozjazdowy dom.

Nie zastanawiali się Państwo, by na stałe przenieść się do Łodzi?

- Nawet myśleliśmy o tym, dostawaliśmy nawet jakieś propozycje. Tyle, że czas na takie poważne zmiany nie był najlepszy. Był to przecież początek lat osiemdziesiątych, okres przełomu. Nie wiadomo było co będzie dalej.

Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Łodzią?

-

Zapamiętałem przede wszystkim ul. Piotrkowską, która na każdym robiła duże wrażenie. Gdy kręciliśmy filmy, to nie było wiele czasu na zwiedzanie miasta. Jednak wspomnienia mam miłe, byłem wtedy młody, a młodość jest przecież miła. Zresztą, nie jestem warszawiakiem, choć przed przeprowadzką do Łodzi mieszkałem w Warszawie. Urodziłem się w Białej Podlaskiej.

Gdzie Pan mieszkał, gdy kierował Pan Teatrem Powszechnym?

- W bloku przy ul. Inflanckiej. Niedaleko były Łagiewniki, Arturówek. Mój syn i synowa mieszkali na ul. Julianowskiej. Teraz to mieszkanie zajmuje wnuk, a syn i synowa przenieśli się na Radogoszcz.

Jak łodzianie patrzyli na popularnego aktora, który zamieszkał w ich mieście?

- Muszę powiedzieć, że publiczność bardzo mnie lubiła. Grałem w Łodzi m.in. Szwejka. W Teatrze Powszechnym debiutowało u mnie kilku wybitnych reżyserów filmowych, jak Andrzej Kondratiuk, Janusz Zaorski. Ten ostatni reżyserował tu "Szwejka". Graliśmy ten spektakl z 200 razy. I muszę powiedzieć, że publiczność dalej mnie pamięta. Niedawno byłem na spotkaniu w Łódzkim Domu Kultury. Prezentowała się tam rodzina Kłosowskich. Było bardzo sympatycznie.

W Łodzi mieszkał Pan już po emisji "Czterdziestolatka". Na ulicy nie krzyczano, że idzie Maliniak?

- Pewnie, że były takie sytuacje. Do dziś wskazują mnie na ulicy. Jednak jest to wpisane w zawód aktora, trzeba się do tego przyzwyczaić, choć muszę przyznać, że początkowo mnie to irytowało. W Teatrze Powszechnym grałem tytułową rolę w "Ryszardzie III". Jeden z moich kolegów reżyserów, który był na spektaklu, opowiadał mi, że gdy pojawiłem się na scenie, to najpierw były śmiechy, chichy. Ucichły dopiero z rozwojem akcji. Widzwie, którzy przychodzili do kasy, pytali często czy Ryszarda III lub Szwejka gra Maliniak, a później czy w "Słoniu' gra Szwejk. Cieszę się, że ludzie dalej poznają mnie na ulicy, uśmiechają się, ale mówią już do mnie "panie Romanie".

W tamtych czasach w Łodzi kwitło życie towarzysko-artystyczne...

- Ja pędziłem tylko z teatru do domu. No, czasem wpadło się na wódeczkę.

Gdzie Pan chodził na tę wódeczkę?

- Żartowałem. Najwyżej odwiedziło się restaurację, która o ile pamiętam, nazywała się "Sim".

Gdzie spędza święta?

- W ubiegłym roku Boże Narodzenie spędzaliśmy z żoną u naszych dzieci w Łodzi. W tym roku przyjeżdżają do mnie do Warszawy.

Na zdjęciu: Roman Kłosowski w sztuce"Bez seksu proszę" w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wlkp.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji