W naszym Elsynorze
Nie ma teatru bez emocji. Pod dachem Dramatycznego przez ostatnie sezony emocji przewaliło się aż nadto. Ale przetrwał. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. To ważne przypomnienie, bo tak łatwo gubimy pamięć cudzych i zwycięstw. A w Dramatycznym właśnie wielkie święto: teatr gra "Hamleta".
Nieuchronność tego wyboru stanie się oczywista, jeśli powtórzymy za profesorem Kottem "Szekspir jest jak świat albo życie. Każda epoka znajduje w nim czego sama szuka i co sama chce zobaczyć"...
Najpierw widzimy tylko dekoracje - ogromniejącą przestrzeń podziemia. Wszystko się zdarzy tutaj. Pod mostem, a może nawet na torach niedokończonej stacji ...metra, jeśli tylko przyjdą aktorzy i zechcą o czymś ze sobą rozmawiać (natrętne skojarzenie z uznanym za fenomen "Metrem" wzmacnia jeszcze pomysł obsadzenia w roli Rosenkrantza idola z musicalu, Roberta Janowskiego).
Przychodzą. Młodzi, zaplątani w coraz bardziej błazeńską rzeczywistość, inni własną odmienność ukrywający za maską ról. Rolą szaleńca, kobiety-matki, cynika, władcy samozwańca, dziewczyny, która kocha... Jest wśród nich ktoś taki, jak Hamlet - naznaczony tragiczną ironią i wewnętrzną wielkością neurotyk, jeśli neurozą jest wrażliwość. Chcą grać, bo więcej jest rzeczy na niebie i ziemi niż się wydaje naszym filozofom.
- Sala została podzielona na pół podestem, wyznaczającym oś linearnej przestrzeni gry. Po obu stronach widzowie. Wszyscy zostaliśmy uczestnikami zdarzeń, pionkami w grze chaosu, absurdu, losu. Cóż, każdy ma taki Elsynor, na jaki zasługuje. Władzę sprawuje tu Klaudiusz, jak chciał Szekspir (w tej roli Jarosław Gajewski). Ale naprawdę rządzi samotność, sprowadzona przez fatum irracjonalności świata. Każdy jest w tym świecie osamotniony ponad miarę. Każdy może nosić skórę błazna i szaleńca, a to musi pociągnąć za sobą grymas ironii, wtedy ona staje się tarczą, ale też zasadą, formułą istnienia. Tak, teatr odnalazł najwłaściwszy ton. Można grać, dalej tragikomiczną historię Hamleta.
Ten Hamlet nie jest nerwowym paniczykiem, ani filozofującym pomnikiem sprawiedliwości. Na pewno czytał Gombrowicza, poznał teatr absurdu, a na kartach swoich książek wypisał motto z biblii profesora Kotta "jeśli wolność staje się błazenadą, błazenada staje się wolnością". Mariusz Bonaszewski, wielce utalentowany aktor, tak właśnie swego Hamleta kreuje, dobywa bardzo wielu tonów, choć nie zmienia tonacji.
Ale nie jego oczami zrazu oglądamy życie Elsynoru. Najpierw jest Poloniusz. Dobroduszny ojciec, filozofujący gaduła, szczur salonów, piekielnik opętany żądzą przywództwa. Migotliwe bogactwo tego charakteru Marek Walczewski wydobywa wbrew całej dotychczasowej tradycji teatralnej, na długie kwadranse zmieniając świat Hamleta w świat Poloniusza. Kreacja godna studium, teatr jest sprawiedliwy, skoro ten aktor doczekał tej roli.
Sporo takich interesujących przeakcentowań pojawia się w inscenizacji Domalika, demonstracyjnie zawieszonej pomiędzy powszedniością i teatralizacją. Choćby Duch Ojca Hamleta: snuje się po teatrze z twarzą Wiesława Komasy, co więcej - schodzi do świata umarłych w całej okazałości, kiedy brzmią ostatnie kwestie dramatu. Wcześniej Komasa będzie grał Aktora (zauważmy tę podwójność udania) i stworzy genialną karykaturę, błazna-artysty. Tak wiele mówi teatr igrając Szekspira...
Spektakl uwodzi intelektualną precyzją, osobliwym szaleństwem (czyż nie jest to już Szekspir-buffo?). Nie nam rozdawać laurki, ile w tym czyich zasług, ale z pewnością na sukces teatru pracuje dzieło translatora-nerw, język przekładu poety Stanisława Barańczaka. I każdy powinien wziąć swoją cząstkę braw. I Horacjo (Antoni Ostrbuch), i Grabarz (gościnnie Michał Pawlicki) i Gertruda (Ewa Żukowska), i ulubieniec Warszawy Omar Sangare (PWST) - jako Guildenstern. Patrzcie też na Ofelię. Na premierze zjadła ją trema, ale patrzcie uważnie: Małgorzata Rudzka to jeden z największych, talentów na naszych scenach.