Artykuły

Amerykanie w Warszawie

Amerykanin w Warszawie to tytuł raczej symboliczny. Akcent warszawski pojawia się jedynie w scenografii. Pod koniec spek­taklu dowcipnie wykorzystano sylwetkę Pałacu Kultury, w któ­rym Teatr Studio ma siedzibę. Tytułowym bohaterem może być zarówno George Gershwin (z bratem tekściarzem), jak i twór­ca spektaklu, wykładowca na uniwersytecie w Los Angeles - Michael Hackett.

To jego drugie warszawskie przedstawienie. Pierwsze - "Metamorfozy" Owidiusza, grane od nie­dawna w sąsiednim Teatrze Dra­matycznym, oglądałem z dużą przyjemnością Tym chętniej wybrałem się na próbę generalną do Studia. I nie żałuję.

"Amerykanin..." jest dobrodusz­nym i zabawnym pastiszem - antologią wątków oraz postaci, które w musicalach spotyka się najczęś­ciej: romantyzm głównych bohate­rów i szorstkość realnego świata, aspiracje artystyczne i brak pienię­dzy na ich realizację, niezrozumie­nie młodzieży, różnice klasowe itd.

Syn milionera (na próbie gene­ralnej - Wojciech Malajkat, który grać będzie na zmianę z Piotrem Siwkiewiczem) zamierza zostać reżyserem. Żeby zdobyć pienią­dze na przygotowanie spektaklu zapożycza się u gangsterów, któ­rzy potem ścigają go bez litości. Co więcej, zakochuje się w niezamożnej dziewczynie z prowincji. Po licznych perypetiach wszystko kończy się wspaniale.

Do plusów spektaklu zaliczyć należy opracowanie muzyczne. W końcu o musicalu mowa. Aran­żacje Stanisława Radwana, wykonywane na żywo przez zespół pod kierunkiem Marka Stefankiewicza, to dobra robota. Kostiumy i choreo­grafię podstylizowano na lata trzy­dzieste. Również muzyka amery­kańskiego mistrza brzmi tutaj bar­dziej salonowo niż swingowo, zgodnie zresztą z pierwowzorem.

Zespół aktorski na ogół nieźle sobie z tą zabawą retro daje radę. Najprzyjemniejszą dla mnie niespo­dzianką okazał się komediowy talent Jerzego Zelnika (szef gangste­rów). Świetnym śpiewem i ani tro­chę nie przesadzonym luzem wyróż­niała się Marta Dobosz, natomiast Jolanta Hanisz najwspanialej odna­lazła się w estetyce lat trzydziestych. Zarówno jej śpiew jak i sposób bycia na scenie są bardzo stylowe.

A jeśli chodzi o - jak zawsze utalentowanego i sympatycznego - Malajkata, to życzę mu, żeby trafił wreszcie na reżysera utrudniającego aktorom życie. Bo panu Wojtkowi gra się ostatnio coraz łatwiej. To niebezpieczne.

Widowisko powstało przy wy­datnym wsparciu oficjalnych Amerykanów w Warszawie. Szkoda tylko, że na małej scenie. Na dużej przygotowuje się obecnie wzno­wienie Dantego, spektaklu Józefa Szajny, poprzedniego dyrektora Studia, który wkrótce obchodził bę­dzie siedemdziesięciolecie urodzin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji