Artykuły

Witold z Krasnegostawu

- Jestem znany z tego, to pewnie też ze względu na wiek, że nie umiem i nie lubię się uczyć tekstu. W związku z czym zapisuję go gdzie się da i na czym się da. Jak zobaczycie, że w serialu na stole leży gazeta i na niej futerał z okularami, to znaczy, że za chwilę ja coś będę musiał mówić i na gazecie mam napisany tekst. Do tego służą mi też serwetki, pokrojone kromki chleba - mówi warszawski aktor WITOLD PYRKOSZ.

Popularny aktor Witold Pyrkosz opowiada Annie Pawłowskiej o swoich rolach, popijaniu na planie "Vabanku", wojsku zawieszającym kwiatki na drzewach, Pyzdrze i Kwiczole oraz tajemnicy podwójnej daty i podwójnego miejsca urodzin

Ma pan na koncie wiele niezapomnianych ról filmowych, jak Franek Wichura z "Czterech pancernych", Jędruś Pyzdra z "Janosika", Duńczyk z "Vabanku" czy Balcerek z "Alternatywy 4".

- Także Balcerek z "Dylematu 5", to była druga część "Alternatywy 4", niestety nieudana. Moim skromnym zdaniem, wszystkie składniki, które wypełniały serial, były naprawdę z najwyższej półki, literatura znakomicie napisana, przez tego samego pisarza zresztą, wiele dowcipów, ale zabrakło komuś kropli talentu.

Reżyserowi?

- Pani to powiedziała. Ja nie śmiałbym tego powiedzieć.

Dziś jest pan gwiazdą innego popularnego serialu "M jak miłość". Lubi pan tę produkcje?

- Nie oglądam tego serialu. Przez pierwszych dziesięć odcinków pilotażowych myśmy się nawet chcieli zakładać, że więcej niż dziesięć ich nie pójdzie. Nikt nie zakładał wtedy, że będziemy to kręcili przez dziesięć lat.

Dzisiejsze spotkania związane z serialem czy promocją książki "Podwójnie urodzony" muszą być dla pana bardzo skromne, po tym, jak organizowano aktorom "Czterech pancernych i psa" spotkania na stadionach, z paradami i przejazdem samochodem wojskowym?

- No tak, to były bez porównania inne spotkania niż dzisiaj. Wjeżdżaliśmy na stadion, który był zapełniony po brzegi tak, że kiedy było na nim 10 tysięcy miejsc, to było tam 12 tysięcy ludzi. Witano nas harmidrem, okrzykami. Był taki gwar, że nie można było słowa zamienić między sobą.

Z tym filmem wiąże się także anegdotka związana z pana nazwiskiem. Jak w było z tym "pyrkosz, pyrkosz i nie jedziesz"?

- Tekst wymyśliły obecne na planie dzieci Konrada Nałęckiego, reżysera tamtego serialu. Reżyser miał taki zwyczaj, że popołudnie po zdjęciach spędzaliśmy razem i omawialiśmy sceny na następny dzień. Akurat wypadała scena, w której ja nie mogę uruchomić czołgu. Konrad powiedział do mnie: Wiesz co, dzieci wymyśliły, że Gustlik powinien w tym momencie mówić - "Pyrkosz, pyrkosz i nie jedziesz", ale to nie wejdzie do filmu. Odpowiedziałem mu: To jesteś w błędzie, to musi wejść! Kupiłem dwie czekolady młodym ludziom, którzy to wymyślili.

Na planie Franciszek Pieczka mówi: Pyrkosz, pyrkosz i nie jedziesz. Na co ja odpowiedziałem: Nie jadę, bo mi pieczka zgasła, ale Franek się na to nie zgodził, mówił: Nie, moje nazwisko i tak często przekręcają, poza tym "pieczka" to po rosyjsku wątroba. I tak druga część nie weszła do historii polskiego filmu.

Podobno wiśniowy sad, obsypany kwiatkami na potrzeby filmu, stworzyli żołnierze codziennie dopinając kwiaty do gałązek drzew?

- Tak. Dziś, gdy ktoś mnie pyta, dlaczego nie robi się tego typu seriali, odpowiadam: a kto by dał tak ogromne pieniądze na serial robiony z takim rozmachem? Przecież to wszystko dzisiaj kosztowałoby grube miliony. Wtedy to kosztowało mniej, ponieważ wojsko pracowało przy filmie za darmo. Mieli czas wolny od zajęć, nie musieli tyrać przy czołgach, mieli urlop. Kiedy kręciliśmy wiśniowy sad, była jesień, liście ledwo trzymały się na drzewach, o wiśniach i czereśniach nie było już mowy. A my potrzebowaliśmy wiosennych kwiatów. O czwartej czy piątej rano przyjeżdżała kompania wojska z drabinkami, mieli kosze pełne zrobionych przez Cepelię kwiatków wiśniowych i zawieszali je na gałązkach na sznureczkach. A potem, kiedy zdjęcia się skończyły, zdejmowali je, bo przez noc mgła zniszczyłaby kwiatki z bibułki i trzeba by je było na nowo robić. Film nie powstałby, gdyby nie Wyższa Szkoła Oficerów Wojsk Pancernych w Poznaniu, gdzie znajdowały się dwa czołgi ze specjalnie wyciętymi z przodu dziurami, żeby pokazywać studiującym mechanikę wojskową. Dzięki tym dziurom można było kręcić sceny wewnątrz czołgu.

Czy z "Janosikiem" wiążą się podobne anegdoty?

- W "Janosiku" reżyser Jerzy Passendorfer dopuszczał aktorów do tego, żeby proponowali swoje pomysły do kręconych scen. Tego, że Bogusz Bilewski i ja, czyli Kwiczoł i Pyzdra, byli szwagrami, nie było w scenariuszu, to był nasz pomysł. Mamy nawet w filmie całą swoją scenę. Kiedy zbójnicy planują uwolnić Hankę

z zamku. Zastanawiają się, jak to zrobić. Nagle Pyzdra mówi: A ja wiem. Oni każą mu opowiadać. I opowiadam: Idziemy tędy, tu przechodzimy przez bramę, stajemy pod murem, tam jest jedyne niezakratowane okno w zamku. Pytają: Jak wysoko? A na jakieś dwadzieścia pięć chłopa. I wtedy Kwiczoł odwija rękę i słychać tylko, że Pyzdra dostał w dziób. To nam Passendorfer pozwolił napisać, wyreżyserować i zagrać.

Wspominając "Vabank" i pan, i nieżyjący już Jan Machulski, opowiadaliście, że w jednej ze scen, kiedy tańczy pan z Elżbietą Zającówną, był pan kompletnie pijany...

- A dlaczego tylko w jednej ze scen? Tam bez przerwy byłem na bani! Wtedy jeszcze popijałem. Teraz już dłużej choruję niż piję. Słyszałem słowa reżysera, Julka Machulskiego, do kamerzysty: Trzymaj go, trzymaj go!, kiedy wstawałem do tańca z Elżbietą Zającówną.

Jak wspomina pan czasy Łodzi filmowej, kiedy kręciło się tam mnóstwo filmów?

- Już tego nie ma. Ostatni raz kręciłem w Łodzi "Kingsajz" Julka Machulskiego, gdzie grałem kobietę. Byłem charakteryzowany chyba przez dwie godziny, bo trudno było paniom charakteryzatorkom zrobić ze mnie nawet średniej urody kobitę. Po wyjściu z charakteryzatorni usiadłem na długim korytarzu obok bufetu w Wytwórni Filmów Fabularnych przy Łąkowej. Usiadłem dosyć swobodnie, zapominając, że jestem kobietą, majtki miałem do kolan. Przechodził jakiś znajomy kierownik zdjęć, spojrzał na mnie z obrzydzeniem. Zawołałem: Co się gapisz? Dopiero wtedy mnie rozpoznał.

W "Alternatywaćh 4" pan, urodzony na Kresach Wschodnich, zagrał warszawiaka jak rodowity mieszkaniec Pragi.

- Dostałem za to dyplom od ówczesnego szefa Telewizji Polskiej. Za to, że stworzyłem tak sympatyczną postać lumpenproletariusza. To było urocze spotkanie. Wszedłem do tego filmu w trakcie jego nagrywania. Jeden z kolegów, który grał właśnie Balcerka, musiał zostać zdjęty z tej roli z powodów alkoholowych. Poprosiłem o zaświadczenie na piśmie, że mój poprzednik został zwolniony z takich a takich powodów, żeby nie było podejrzeń, że go wygryzłem. Po dwóch czy trzech dniach zdjęciowych mówię do Barei: Stasiu, a może ja bym to mówił głosem takiego przepitego faceta z Pragi? Stasio się zgodził, a ja na to: Ale przecież już są nakręcone pewne sceny, które mówiłem normalnym głosem. E, kto to zauważy - skwitował Stasio. I faktycznie, nikt nie zauważył. Kiedyś stałem przed kamerą, zaczynam grać, kamery poszły i widzę, że on takie miny robi, jakby jadł cytrynę obraną ze skóry. Pytam: Co Stasiu, niedobrze? Nie, bardzo dobrze - odpowiada. To dlaczego takie miny robisz? A, bo ja zawsze się tak krzywię. Na planie filmowym "Alternatywy 4" spotkałem Zośkę Czerwińską, która cudownie grała moją żonę. Uczyłem ją, jak ma grać. Radziłem, żeby podając talerz zupy wsadziła do niego palec i oblizując go sprawdziła, czy jest dosyć słona.

Wspomniałam już o książce "Podwójnie urodzony". Skąd dwie daty i dwa miejsca urodzenia w pana życiorysie?

- Działo się to w czasach zamierzchłych. Mama urodziła mnie w 1926 roku w Krasnymstawie. Po jakimś czasie wzięła tłumoczek z bachorem w środku i zawiozła do swojego rodzinnego miasta, czyli do Lwowa. Weszła do mieszkania swojej mamy, mówiąc: Mamo, przywiozłam ci wnuczka. Na co babcia szybko zajrzała w pieluchy, to wszystko relacja mojej mamy, sprawdziła, czy jestem wnuczka czy wnuczek i zapytała, gdzie ten wnuczek się urodził. W Krasnymstawie. Co to za wieś? Mój wnuk nie mógł się urodzić w Krasnymstawie, tylko we Lwowie! A kiedy się urodził? 24 grudnia 1926 roku, w Wigilię. Babcia powiedziała: I siedem dni będzie mu liczone za cały rok, ma iść wcześniej do wojska? Wykluczone. Urodził się 1 stycznia we Lwowie i będzie miał na imię Witold.

Dzięki zabiegowi babci dostał się pan do szkoły aktorskiej w Krakowie. Gdyby nie rok mniej w metryce, to pan by się nie załapał wiekowo.

- Zdałem doskonale egzamin wstępny. Potem odnosiłem sukcesy w niektórych zajęciach. Lekcje charakteryzacji prowadził profesor Eugeniusz Fulde, który kazał przygotować na zajęcia wiersz i odpowiednią charakteryzację. Ja już wtedy byłem wielkim leniem i nie przykładałem się do pracy, jeśli praca tego nie wymagała. Pomalowałem się. Połowę twarzy miałem różową i kwitnącą, usta czerwone, rumieńce, oko błyszczące. Drugą połowę miałem sinobladą, oko zamknięte. Powiedziałem wiersz "Szanuj zdrowie należycie" i odwracając się drugą stroną "Bo jak umrzesz stracisz życie". Profesor powiedział: Bardzo dobrze, ale wynoś się z sali.

Pana droga do aktorstwa była kręta, prowadziła przez licea: spółdzielcze, melioracyjne, handlowe, ogólnokształcące, hotelarskie (wówczas przemysłu gospodniego), próbował pan się dostać do Wyższej Szkoły Morskiej. Co zatem zdecydowało, że został pan aktorem?

- Lenistwo, po prostu. Byłem negatywnie ustosunkowany do nauk ścisłych. Tak samo, niestety, do języków obcych. Kiedy zdałem w końcu maturę w liceum przemysłu gospodniego, które myśmy nazywali "dospodnim", koledzy powiedzieli mi: Stary, przecież ty nigdzie nie zdasz, łacinę znasz tylko tę, która po płotach jest pisana, idź do szkoły aktorskiej, tam się nie będziesz musiał takich rzeczy uczyć. Tak zrobiłem. Nauczyłem się jednego wiersza, prozy Erenburga, bo wiedziałem, że mi w tym okresie, w latach pięćdziesiątych, nie powiedzą, że źle mówię prozę radziecką. Zdałem.

To lenistwo przejawia się w notowaniu tekstów zamiast ich zapamiętywaniu?

- Jestem znany z tego, to pewnie też ze względu na wiek, że nie umiem i nie lubię się uczyć tekstu. W związku z czym zapisuję go gdzie się da i na czym się da. Jak zobaczycie, że w serialu na stole leży gazeta i na niej futerał z okularami, to znaczy, że za chwilę ja coś będę musiał mówić i na gazecie mam napisany tekst. Do tego służą mi też serwetki, pokrojone kromki chleba. W "M jak miłość" była scena, kiedy Teresa Lipowska, moja serialowa żona, myła naczynia, a ja miałem długi monolog. Napisałem to wszystko na głębokim talerzu, obracałem go, czytając i wycierając cały tekst. Wszystko perfekcyjnie wypowiedziałem. Druga podobna sytuacja miała miejsce, kiedy w sadzie miałem wygłosić monolog. Kartkę z tekstem przyczepiłem do gałązek drzewka. Gramy i nagle słyszę: Stop, słychać szelest papieru. A ja na to: Bo to jest jabłonka papierówka. Mówią mi nawet, że łatwiej byłoby mi się nauczyć tekstu niż kombinować, gdzie go napisać.

W teatrze aktor musi mieć bardzo dobry słuch, a w filmie musi mieć bardzo dobry wzrok. Ja na szczęście jestem dalekowidzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji