Teatr Dejmka gra Czechowa
Długo czekaliśmy na ten spektakl, bardzo długo, ale doczekaliśmy się wreszcie - Kazimierz Dejmek na Małej Sali gra "Trzy siostry" Antoniego Czechowa.
Zmobilizował do tego spektaklu aktorów, jakich miał tylko najlepszych; i słusznie, bo Czechowa grać wcale nie łatwo. Co emanuje przede wszystkim z jego sztuk, to - nuda. Zwyczajna, dławiąca nuda, nuda która panoszy się na wielkorosyjskiej prowincji, zabija ludzi, przytłacza ich i gasi. Stąd rozmowy długie wlokące, stąd picie herbaty, nastawianie samowarów, raczenie się jednym głębszym, gadanie, ględzenie. Dopóki ta nuda nie rozsiądzie się na scenie, dopóki widownia nie poczuje, że i jej duszno jest i straszno na sercu - dopóty dramat; jaki się w bohaterach Czechowa rozgrywa, nie nabierze perspektyw i głębi, będzie nieprawdziwy.
Wszystko toczy się tu jakimś podskórnym nurtem. Ludzie chodzą, pracują, kochają nawet, ale na dnie serca jest jakiś robak, który ich gryzie. Chcieliby wyjechać, ale nie mogą. Chcieliby się wyrwać, zrobić coś więcej, niźli zrobili - nie potrafią. Brakuje im możliwości, innym siły woli, jeszcze innych - podobnie jak wujaszka Wanię - trzyma na miejscu naiwna wiara w fałszywą wielkość Sieriebriakowych.
Również i trzy siostry pragnęłyby uciec z miasteczka, w którym siedzą. Do Moskwy, byle tylko do Moskwy, tam będziemy żyły inaczej. Marzą o Moskwie, ale nie odjadą - ich los rozegra się tutaj tutaj stracą resztę złudzeń, całą młodość. Jedna narzeczonego, druga mężczyznę, którego kocha z wzajemnością, wszystkie - dom, którym już poczęła rządzić głupia, małomieszczańska i swarliwa Natalia Twanowna - ich bratowa.
Wszyscy się kończą. Andrzej, Siergiejewicz Prozorow zapowiadał się dobrze, pobrał z Natalią Iwanowną, dał się zeszmacić i nie ma już żadnej szansy. "Żona - to żona i - powie w ostatnim akcie, choć w pierwszej wersji sztuki wypowiadał tu cały monolog. "Żona - to żona" - wszystko jasne,
Lekarz Czebutkin pije. Zapomniał już, czego się nauczył, więc pije, żeby zapomnieć, że nie umie. Baronowa - duszę szlachetną, choć bezwolną i tyle, że marzącą - zabije w pojedynku sztabskapitan Solony. Wierszynin, mimo że kochający i kochany, odjedzie ze swoją baterią i swoją żoną histeryczką. Masza zostanie z niekochanym mężem, mąż z żoną młodszą, i wobec niego obojętną. Nic się nie zdarzy, nic się nie da zrobić - tylko brzozy zostały te same i tak samo smutne.
Oto dramat, który trudno się opowiada, a gra jeszcze trudniej. Bo wszystko, co się w ludziach i między ludźmi rozgrywa, rozgrywa się w krótkich błyskach. Kilka słów, jedno szarpnięcie jak nagłe rozerwanie chmury przez piorun i znów; ta sama szarość, codzienność.
Myślę, że reżyser trafnie wyczuł czechowowski ton że przeprowadził sztukę przez najtrudniejsze rafy, choć tu może czy ówdzie temperatura spięć była jeszcze może zbyt niska, nuda zaś tylko rozwlekła, a nie dławiąca.
Z obsady chciałoby się przepisać całą listę. Stanisław Łapiński tak bardzo ludzki w roli zapijaczonego Czebutkina. Znakomita Masza Hanny Bedryńskiej. Barbara Rachwalska i Urszula Modrzyńska w rolach Olgi i Iriny. Zagubiony, bardzo smutny Prozorow Ignacego Machowskiego. Równie smutny, choć dużo wiedzący Kułygin Mariana Nowickiego. Mieczysław Voit jako baron Tuzenbach. Danuta Mniewska w roli Natalii Iwanownej, Konrad Łaszewski jako Solony. Marian Stanisławski i Zbigniew Józefowicz w rolach nieco postrzelonych, podporuczników. Józef Pijarski - Fierapont, wreszcie Wanda Jakubińska w zostającej w pamięci małej rólce Anfisy.